"Reforma oświaty została starannie przygotowana, a jej wdrażanie jest monitorowane. Zostały przygotowane pełne analizy organizacyjne oraz finansowe skutków zmian" – odpiera zarzuty resort edukacji.

Trwa ładowanie wpisu

Kontrolą przeprowadzoną od października 2018 r. do końca stycznia 2019 r. objęto 97 jednostek, w tym sam MEN oraz 48 szkół publicznych i 48 jednostek samorządu terytorialnego. Inspektorzy przyjrzeli się działaniom z lat 2016–2018 i stwierdzili, że Anna Zalewska "nierzetelnie przygotowała i wprowadziła zmiany w systemie oświaty". Ministerstwo Edukacji Narodowej nie dysponowało "pełnymi i rzetelnymi" informacjami na temat m.in. kosztów reformy, stanu przekształcenia lub likwidacji gimnazjów czy możliwości przyjęcia do szkół podwójnego rocznika.

Reklama

Politycy PiS podkreślają, że raport NIK bijący w rząd i samą minister, która otwiera listę PiS w okręgu dolnośląsko-opolskim, ukazuje się akurat na finiszu wyborczej kampanii. Z kolei opozycja wskazuje, że nowe ustalenia generalnie potwierdzają wszystko to, co o przygotowaniu reformy, jej przebiegu i skutkach już dawno mówili jej krytycy.

Nie brakuje ich wśród samorządowców. Wczoraj prezydenci 10 dużych miast złożyli w resorcie finansów wezwanie do zapłaty na łączną kwotę 103 mln zł. Ich zdaniem takie nieprzewidziane koszty ponieśli w związku z dostosowaniem szkół do skutków reformy.

Rzeczywistość inna niż założenia, czyli szkolna reforma pod lupą NIK

Reklama

Ciężkie ciosy spadają na minister Annę Zalewską tuż przed wyborami. Izba krytykuje zmiany w oświacie, a samorządowcy żądają zwrotu wydatków na nie.

Zarzuty Najwyższej Izby Kontroli związane z wdrożeniem "oświatowej rewolucji" można zgrupować w kilka bloków.

Problemy strukturalne

Zdaniem NIK w związku z wprowadzonymi od 1 września 2017 r. zmianami w systemie oświaty warunki nauczania w ponad jednej trzeciej szkół (34 proc.) pogorszyły się, a w ponad połowie (56 proc.) nie nastąpiła poprawa.

We wspomnianej jednej trzeciej szkół – zdaniem kontrolerów – zwiększyły się trudności z ułożeniem planu lekcji "zgodnego z higieną pracy umysłowej", wzrósł współczynnik zmianowości czy zwiększyła się rozpiętość godzin, w jakich prowadzone są obowiązkowe zajęcia (np. przesunięto termin rozpoczynania lekcji na godzinę 7.10, tygodniowe różnice w rozpoczynaniu zajęć wynosiły 3–4 godziny, były przypadki kończenia lekcji o 18.15). Zmniejszyła się dostępność pracowni przedmiotowych, sal gimnastycznych, częściej lekcje wychowania fizycznego odbywały się np. na korytarzu.

Szkoły mocno się też zagęściły. Średnia liczba dzieci w podstawówce wzrosła z 216 w szkole 6-letniej (rok 2016/2017), do 287 w szkole 8-letniej (2018/2019). To wzrost aż o jedną trzecią.

MEN zapewnia, że na doposażenie świetlic, pomieszczeń do nauki i remonty sanitariatów przekazano w 2017 r. z rezerwy budżetowej ok. 53 mln zł, a w 2018 r. 81 mln zł. "Aby minimalizować występujące od dawna zjawisko zmianowości, przygotowano dodatkowe kryterium na wyposażenie nowych pomieszczeń, w tym pozyskanych w wyniku adaptacji. W latach 2017–2018 samorządy otrzymały z rezerwy dodatkowo 30,5 mln zł na ten cel" – podaje MEN.

Wyrywkowe dane

Zdaniem NIK minister edukacji nie posiadała rzetelnych informacji o przekształceniu lub likwidacji gimnazjów. „Wiedzę czerpano z ankiet wypełnianych przez dyrektorów szkół na początku 2017 r. Minister nie posiadał też rzetelnych informacji o liczbie nauczycieli biorących udział w szkoleniach z nowej podstawy programowej, co utrudniało monitorowanie wprowadzanych zmian” – diagnozuje NIK. Podobny zarzut dotyczy analizy dostępności szkół dla podwójnego rocznika. „Dane, które minister poddała analizie, były niepełne i ograniczyły się do dostępności sal z 13 proc. spośród 4124 wszystkich szkół ponadpodstawowych i ponadgimnazjalnych” – wynika z raportu.

MEN twierdzi, że jego analizy były "rzetelne i miarodajne, a co najważniejsze zyskują potwierdzenie w rzeczywistości". Oraz że miejsc dla uczniów nie zabraknie nawet w największych miastach. "Według danych MEN zebranych przez kuratoria oświaty liczba miejsc w szkołach ponadpodstawowych i ponadgimnazjalnych, prowadzonych przez samorządy, jest większa od liczby spodziewanych kandydatów o ponad 20 tys." – wskazuje resort.

Na wielu etatach

Dyrektorzy skontrolowanych szkół narzekali na trudności w ułożeniu planu lekcji, m.in. ze względu na ograniczoną dyspozycyjność nauczycieli. NIK ustalił, że aż o ponad 40 proc. (z 13,5 tys. w 2016 r., do 19 tys. w 2018 r.) wzrosła liczba tych, którzy pracują w więcej niż jednej szkole (ale nie mają nigdzie pełnego etatu). W co piątej zbadanej placówce (7 z 32, tj. 22 proc.) nie zrealizowano w przypadku części przedmiotów obowiązkowego minimalnego wymiaru godzin określonego w szkolnych planach nauczania czy rozporządzeniach. Nie wszędzie też na czas dostarczono nowe podręczniki. Przy inauguracji roku szkolnego 2017/2018 problem ten dotyczył jednej trzeciej skontrolowanych szkół, a na początku roku 2018/2019 –kłopot miało z tym 28 proc. zbadanych placówek.

MEN zapewnia, że zakres treści nauczania został opracowany "adekwatnie do określonego w ramowych planach nauczania wymiaru godzin poszczególnych zajęć edukacyjnych". Utrzymuje też, że reforma pozytywnie wpłynęła na sytuację nauczycieli – w latach 2017–2018 przybyło 28 tys. etatów.

Finanse niezgody

Pieniądze – to od początku była kość niezgody zwłaszcza między MEN a samorządami. Źródłem finansowania zmian miała być, oprócz pewnych oszczędności po stronie samorządów, także subwencja oświatowa, czyli środki, jakie władze lokalne otrzymują od rządu. Ta w latach 2014–2017 wzrosła do 41,9 mld zł (o 6,1 proc.). Z kolei wydatki samorządów na zadania oświatowe zwiększyły się z 62,5 mld do 70 mld zł, a więc o 12,1 proc. Udział subwencji oświatowej w tych wydatkach zmniejszył się z 63 do 60 proc. Z raportu wynika, że nieraz skutki reformy okazywały się odwrotne od oczekiwań ministerstwa. I tak np. projektując zmiany, założono zmniejszenie kosztów kształcenia w przeliczeniu na ucznia. Jednak średni wydatek bieżący na jedno dziecko w szkołach prowadzanych przez kontrolowane gminy… wzrósł w 2018 r. o 6,4 proc. w stosunku do roku 2016. Podobnie było z założonymi oszczędnościami po stronie samorządów z tytułu dowożenia uczniów za lata 2017–2018. Miały one wynieść 82 mln zł. Jednak ze sprawozdań budżetowych wynika, że jest na odwrót – koszty wzrosły łącznie o 35,7 mln zł.

Resort odpowiada, że dzięki reformie wzrost wydatków na dowożenie jest niższy niż w sytuacji, gdyby jej nie było. "Dodatkowo zagęściła się sieć szkół, co oznaczało brak konieczności dowożenia części uczniów. W ostatnich dwóch latach liczba uczniów dowożonych zmniejszyła się o 68 tys." – podaje MEN. Przypomina też, że nakłady na oświatę sukcesywnie wzrastają (w latach 2016–2019 subwencja oświatowa wzrosła o 5,5 mld zł), a dzięki dobrej koniunkturze i uszczelnieniu systemu podatkowego dochody samorządów tylko w 2018 r. zwiększyły się o 22 mld zł (o niemal 10 proc.). I że rosną one szybciej niż bieżące wydatki na oświatę.

Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, by wiedzieć, czym ta reforma się skończy. Przestrzegaliśmy przed tym i dziś nie mamy satysfakcji, że mieliśmy rację – komentuje Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich. Wczoraj prezydenci 10 największych miast złożyli w Ministerstwie Finansów wezwania do zapłaty na łączną kwotę ponad 103 mln zł, które wydali – ich zdaniem niesłusznie – na dostosowanie szkół do zmian narzuconych przez rząd.