Szefowa MEN Anna Zalewska po ostatnim spotkaniu z oświatowymi związkami nie przedstawiła żadnego dokumentu, na podstawie którego rząd mógłby zawrzeć z nimi porozumienie. Jak się jednak dowiadujemy, w bezpośrednich rozmowach była bardziej otwarta i wyszła z konkretnymi propozycjami. Wiadomo nawet, że będą one kosztować budżet 2 mld zł. Nie doprecyzowała jednak, czy to wydatki w skali tego roku czy kilku lat. Kolejne spotkanie z MEN 22 stycznia. Związkowcy podchodzą do propozycji nieufnie, wszystko jednak wskazuje na to, że oświatowa Solidarność ogłosi sukces negocjacyjny z rządem, który pod wpływem „chorujących” nauczycieli podwyższy wynagrodzenia.

Więcej niż 166 zł

Od 28 grudnia 2018 r. trwają konsultacje projektu rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej zmieniającego rozporządzenie w sprawie wysokości minimalnych stawek wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli, ogólnych warunków przyznawania dodatków do wynagrodzenia zasadniczego oraz wynagradzania za pracę w dniu wolnym od pracy. Fundamentalną kością niezgody są minimalne stawki wynagrodzenia zasadniczego – podwyżki w zależności od stopnia awansu zawodowego wahają się od 121 do 166 zł brutto. Zdaniem związkowców i nauczycieli to za mało, dlatego ZNP i Forum Związków Zawodowych rozpoczęły procedurę wchodzenia w spór zbiorowy z dyrektorami szkół. Na podobny krok chcą się zdecydować członkowie oświatowej Solidarności, jednak jej szef negocjuje i prosi o cierpliwość.
Reklama
– Prowadzimy własne rozmowy z rządem i mamy już zapewnienia, że w tym roku wynagrodzenia zasadnicze wzrosną bardziej niż 5 proc. Nasze żądanie to 15 proc. – mówi Ryszard Proksa, przewodniczący Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność". – Dziś w tej sprawie nasza sekcja spotyka się z Piotrem Dudą, szefem Solidarności, i tam będziemy omawiać żądania – dodaje.
Reklama
Z naszych informacji wynika, że premier zgodził się, aby nauczyciele otrzymali 5 proc. podwyżki nie tylko od stycznia, kolejne 5 proc. miałoby trafić do nich w czerwcu bądź we wrześniu. I choć te kolejne 5 proc. jest już niemal zaklepane, to związkowcy z Solidarności walczą o więcej. – Wiadomo, że dla rządu lepiej byłoby, aby pensje nauczycielom wzrosły tuż przed wyborami, czyli od września. Naciskamy, aby te podwyżki w drugim półroczu były na poziomie 7–8 proc. Obecnie jest zgoda na drugie 5 proc. Łącznie w skali roku byłoby to nawet 13 proc. wzrostu wynagrodzeń, choć oczywiście w skali średniorocznej byłoby mniej – mówi związkowiec z Solidarności, którzy bierze udział w negocjacjach z MEN.
– Jeśli jeszcze rząd zostawiłby obiecane już 5 proc. w 2020 r., to nauczyciele otrzymaliby znacznie więcej niż 1000 zł brutto – dodaje.
Przedstawiciele związków z innych centrali także potwierdzają, że Anna Zalewska obiecała im, że pensje zasadnicze jednak będą wyższe od proponowanych. – Na ubiegłotygodniowym spotkaniu otrzymaliśmy informację od minister, że te stawki wzrosną w tym roku. Nie wiemy jednak, o ile. W przyszłym tygodniu, mam nadzieję, poznamy konkretne propozycje już na piśmie – mówi Sławomir Wittkowicz, przewodniczący Branży Nauki, Oświaty i Kultury w Forum Związków Zawodowych.
– My jako związek w dalszym ciągu opowiadamy się za tym, aby płace zasadnicze wzrosły o 1000 zł – dodaje.
ZNP wysuwa podobny postulat. – MEN chce, abyśmy do jutra zaproponowali rozwiązania związane z nowymi dodatkami. Ale to rząd ma proponować, a my możemy odnieść się do tych propozycji – oburza się Krzysztof Baszczyński, wiceprezes ZNP.

Co jeszcze daje rząd

Wiadomo też, że szefowa MEN chce od września wprowadzić nowe rozwiązanie w kwestii innych dodatków dla nauczycieli, których jest już obecnie kilkanaście.
Jeden z nich to dodatek na start dla nauczycieli stażystów. Objąłby on ok. 4 proc. tych, którzy dopiero rozpoczynają karierę w samorządowych placówkach.
– Ten dodatek to reanimowanie dodatku na zagospodarowanie. Młodzi nauczyciele przez dwa lata otrzymywaliby ekstra świadczenie. Opowiadamy się jednak za tym, aby nie tworzyć kolejnych dodatków, tylko skupić się na podwyższaniu wynagrodzeń zasadniczych – mówi Ryszard Proksa.
Kolejna propozycja MEN, o której mówiło się już wcześniej, to dodatek za wyróżniającą pracę, który zgodnie z obecnymi przepisami ma dotyczyć tylko tych z najwyższym stopniem awansu, czyli dyplomowanych. Ma być wypłacany od września 2020 r. i docelowo przez kolejne lata wynieść ok. 500 zł brutto miesięcznie. Anna Zalewska na ostatnim spotkaniu ze związkowcami zaproponowała, aby przyznać go wszystkim nauczycielom, którzy otrzymają wyróżniającą notę, nie określiła jednak jego wysokości.
– Na razie nawet nie wiemy, czy z budżetu centralnego będą zapewnione środki na dodatek dla dyplomowanych. Już mówi się, że nie będzie na to pieniędzy i tylko nieliczni będą mogli liczyć na takie świadczenie – komentuje Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
Rząd od września 2016 r. zlikwidował też godziny karciane w ramach etatu. Okazało się, że w wielu placówkach ograniczono w ten sposób liczbę zajęć wyrównawczych, a w innych proszono o ich prowadzenie, ale np. w ramach wolontariatu. Anna Zalewska na ostatnim spotkaniu zaproponowała więc, aby zwiększyć pulę godzin do dyspozycji dyrektorów, z których nauczyciele mieliby opłacane dodatkowe zajęcia. Zdaniem Marka Olszewskiego, przewodniczącego Związku Gmin Wiejskich RP, a także starosty toruńskiego, pomysły są ciekawe, ale jeśli zostaną wdrożone, to samorządy będą musiały się martwić o pieniądze na ten cel.
– Co roku z subwencji na wynagrodzenia brakuje nam średnio pół miliarda, a jak dojdzie np. nowy dodatek dla wszystkich, to przypuszczam, że nie będzie środków na jego pokrycie – przypomina Marek Wójcik.
Sławomir Wittkowicz dodatkowo proponuje, aby poza 1000 zł podwyżki wypłacać nauczycielom dodatek za pracę w trudnych warunkach nie tylko w szkołach specjalnych, ale wszędzie tam, gdzie są uczniowie z orzeczeniami. Kolejny jego postulat to określenie minimalnej wysokości dodatku za wychowawstwo na poziomie 500 zł, bo obecnie w niektórych gminach wynosi on zaledwie 50 zł. MEN obliczył jednak, że te wszystkie propozycje kosztowałyby budżet prawie 18 mld zł. A na to nie ma pieniędzy.