- 5 lat temu zdecydowałam się studiować polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Było potwornie trudno, bo tyle, ile Wy książek musieliście przeczytać przez całe liceum, student polonistyki musi przeczytać w ciągu semestru z tylko jednego przedmiotu. Ale udało się, studia skończyłam ze średnią 5 - zaczęła swój wpis na Facebooku Katarzyna Bolęba-Bocheńska. Wyjaśnia w nim, że postanowiła sprawdzić, na ile jest przygotowana do tego, by uczyć i oceniać tych, których uczy. Postanowiła więc jeszcze raz, z marszu, podejść do matury z języka polskiego.

Reklama

- Egzamin pisałam rok temu, przed obroną pracy magisterskiej. Chciałam się przekonać, w jaki sposób moja praca zostanie oceniona, sprawdzić, czy studia polonistyczne są w stanie przygotować do matury. Wygląda na to, że nie są - mówi nam doktorantka UJ. Choć zakładała, że wynik powinien być przynajmniej bliski 100 proc, ku jej zdziwieniu jej praca została oceniona na... 48 proc. Lepiej matura poszła znacznej części zdających egzamin absolwentów szkół średnich, a nawet jej samej - pięć lat wcześniej.

Poprosiła więc o wgląd do pracy. I tu kolejne zaskoczenie. - Nie ukrywam - moje wypracowanie to mały artykuł naukowy. Nawet przypisy zrobiłam (...), więc klucz średnio miał zastosowanie do mojej pracy - wyjaśniała we wpisie na Facebooku. Okazało się bowiem, że punkty zostały odjęte m.in. za skreślenia, nie doceniono za to, że zdająca powołała się na autorytety. Napisała więc wniosek o ponowne przeliczenie punktów. Jedyne, co udało się jej wywalczyć, to uznanie, że nie pisała w edytorze tekstowym, w związku z tym miała prawo do skreśleń - przyznany dodatkowy punkt podniósł ogólny wynik do 50 proc.

Za mądra by zdać

Dziś doktorantka, a rok temu jeszcze studentka polonistyki dowiedziała się więc, że po pięciu latach polonistyki nie potrafi "wstrzelić się" w wymagania, jakie mają wobec zdających egzaminatorzy. Z czego to wynika?

- Od ubiegłego roku matura oceniana jest w zupełnie inny sposób. Kiedy zdawałam maturę po raz pierwszy, obowiązywał tzw. klucz merytoryczny określający elementy, które muszą się znaleźć w pracy. Teraz podstawą oceny są określone kryteria, np. sposób argumentacji, język etc. Kiedy był klucz, wszyscy byli uczeni pisania pod klucz. Teraz ocenia się prace inaczej, bardziej pod kątem funkcjonalnym - wyjaśnia Katarzyna Bolęba-Bocheńska. Co to oznacza w praktyce? Klucz wymagał, by w wypracowaniu znalazło się np. konkretne stwierdzenie. Dziś ocena w większym stopniu ma charakter uznaniowy.

- Myślę, że ocena jest w dużej mierze sprawą indywidualną - tego, czy się komuś dana praca podoba, czy nie. W trakcie zajęć z dydaktyki wszyscy dostaliśmy do sprawdzenia to samo wypracowanie, a także kryteria, według których powinno być ono ocenione. Rozbieżności w przyznanej przez nas punktacji były tak duże, że aż nieprawdopodobne - przyznaje polonistka.

Reklama

Pytana, czy jej praca nie była "za mądra", by została doceniona, zwraca uwagę, że podobne wypracowanie mógłby napisać uczeń kończący szkołę średnią - taki, który na dany temat czytał więcej niż to, co zadał jego nauczyciel. - Dlaczego praca ma być oceniana gorzej tylko dlatego, że nie mieści się w kryteriach? Ja nie wymyśliłam tam Bóg wie czego, powołałam się na mądrych ludzi i nie wydaje mi się, by było to czymś złym czy nienaturalnym - przekonuje. I zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz: praca powinna być oceniana nie w kontekście innych prac - tego, czy jest od nich lepsza, czy gorsza - ale zupełnie indywidualnie.

Gdzie jest błąd?

Dyskusja, jaka rozgorzała pod wpisem na Facebooku, pełna jest opowieści osób, które po zdanej maturze - nie tylko z języka polskiego - zdecydowały się wnioskować o wgląd do pracy, a potem ponowne przeliczenie punktów. Opisana została sytuacja, kiedy po przeliczeniu punktów okazało się, że wynik zmienił się z 56 na 80 proc. Ktoś inny napisał, że kiedy oglądał pracę, okazało się, iż egzaminator w ogóle nie ocenił wypracowania.

Dlatego - zdaniem Katarzyny Bolęby-Bocheńskiej - problem nie polega tylko na tym, co egzaminator uznaje za warte punktów, a co nie, ale też na błędach popełnianych przez egzaminatorów. Sytuację maturzystów ma zmienić wprowadzenie w przyszłym roku Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego, do którego będzie się można odwołać od wyników matur. Jak to będzie wyglądać w praktyce i jak wpłynie na rekrutację na studia - do końca nie wiadomo.

Rozwiązaniem problemu nie będzie raczej całkowite odejście od testów i zastąpienie ich - w przypadku języka polskiego - esejem. Tu bowiem - jak pokazuje przykład polonistki z UJ - uznaniowość jest decydująca.

- Napisał do mnie uczeń, który z matury z polskiego dostał 16 proc, chociaż - jak twierdzi - miał w szkole piątki. Przypuszczam, że popełnił tzw. błąd kardynalny. Jest to rażący błąd, który właściwie dyskwalifikuje pracę. W rozporządzeniu dla egzaminatorów jest mowa o sytuacji, w której praca jest nie na temat, bądź uczeń nie zna kontekstu, w którym dany utwór występuje. Mowa jest więc o rażących błędach, ale nie precyzuje się, co to właściwie znaczy - wylicza doktorantka.

Matura po raz trzeci?

Katarzyna Bolęba-Bocheńska przyznaje, że nie wyklucza kolejnego podejścia do egzaminu dojrzałości - tym razem już po obronie doktoratu. Do tego czasu wiele może się zmienić, a patrząc na jej dotychczasowe maturalne przygody, wyniki mogą być ciekawe.

- Sześć lat temu po nauce w klasie humanistycznej miałam wynik nieco przekraczający 50 proc. z polskiego i około 60 proc. z WOS. Najlepiej zaś wypadła matematyka. Wtedy jednak nie sprawdzałam swojej pracy, miałam 18 lat i nie bardzo wiedziałam, jak się wykłócać o swoje, wydawało mi się, że jestem na straconej pozycji - mówi dziś. Maturzystom zaś radzi, by sprawdzali swoje prace i byli czujni. I wciąż szuka lepszego pomysłu na maturę.