Powraca dyskusja o zadaniach domowych

Jakie zmiany czekają polskie szkoły po wyborach? W programach partii pojawiły się m.in. propozycje podwyżek dla nauczycieli, odciążenia plecaków uczniów czy finansowania darmowych posiłków w szkołach. Powrócił również dyskurs o pomyśle zakazu prac domowych. Dyskusja jest szczególnie widoczna w mediach społecznościowych – na blogach i fanpage'ach poświęconych edukacji, na zamkniętych grupach rodzicielskich i chatach.

Część opinii pozostaje mocno spolaryzowana. Wypowiadają się zarówno zwolennicy likwidacji zadań domowych (moje dziecko nie ma na nic czasu, zrzuca plecak i od razu zabiera się do ćwiczeń, żeby zdążyć), jak i ci, którzy nie wyobrażają sobie drastycznych zmian (pisaliśmy wypracowania, rozprawki, obowiązkowo ćwiczenia z matematyki, projekty na technikę – my przeżyliśmy, młodsi też dadzą radę). Jakie argumenty pojawiają się najczęściej?

Reklama

Kluczowe zalety prac domowych:

  • utrwalenie wiedzy,
  • nauka samodyscypliny,
  • nauka samodzielnego rozwiązywania problemów,
  • pobudzenie kreatywności ucznia,
  • praca z rodzicem jest niezbędna w przypadku młodszych dzieci,
  • wzmocnienie poczucia sprawczości i współodpowiedzialności.

Prace domowe, najczęstsze argumenty na NIE:

  • więcej czasu wolnego dla ucznia (i rodzica),
  • odciążenie mentalne,
  • przeniesienie środka ciężkości na lekcje – większy nacisk na utrwalenie wiedzy w szkole,
  • część badań neguje skuteczność dodatkowych prac domowych,
  • digitalizacja – szeroki dostęp do portali, aplikacji i usług oferujących rozwiązywanie prac domowych za ucznia.

Nie chodzi tylko o zadania? Rodzice i nauczyciele kreślą kontekst

Wśród powtarzających się opinii widać potrzebę pogłębienia dyskusji o kolejne tematy. Kwestia przeciążenia uczniów nadliczbową ilością zadań domowych otwiera m.in. pole do zadawania pytań o ich celowość. Rodziców martwi nie tyle ilość dodatkowych zadań, co ich cel i skuteczność.

Zamiast pytania "Czy dziecko musi spędzać X godzin dziennie na dodatkowych pracach domowych" coraz częściej pada pytanie "Czemu prace domowe służą?"

Agnieszkę – mamę uczennicy 2. klasy szkoły podstawowej – pytam, czy całkowita likwidacja prac domowych jest w ogóle możliwa. Dać się da na pewno, bo wystarczy wprowadzić przepis, ale czy będzie to dobre? – odpowiada. Nie wiem.. byłabym bardziej za ograniczeniem ilości niż likwidacją. Dzieci odrabiając zadania w domu w pewien sposób też powtarzają i utrwalają sobie wiadomości z lekcji. Też jest to forma nauki. Zaznacza również, że jej dziecko ma zazwyczaj zadane 2-3 zadania, a dzięki umowie z nauczycielem uczniowie nie dostają prac domowych na weekend.

Dzieci Kingi uczęszczają do szkoły w Krakowie. Syn miał w klasach 1-3 taką liczbę zadań domowych, że pomimo tego, iż odrabiał je raczej z chęcią to zajmowało mu to ogromnie dużo czasu. I był pod koniec tygodnia już potwornie przemęczony – wyjaśnia. Dodaje, że zmiana nastąpiła, gdy dziecko zostało w 5. klasie przepisane do prywatnej placówki. Co się zmieniło? Zadań domowych, codziennych raczej nie miał, ponieważ z powodu odpowiedniej liczby uczniów w klasie (11-15 maks.) cały materiał był przerobiony, utrwalony podczas zajęć. Jak wyjaśnia, dzięki mniejszej – niż standardowa – liczby uczniów w klasie, dzieci miały również lepszy kontakt z nauczycielem. I więcej czasu na omówienie materiału.

Reklama

Agata wypowiada się na popularnym fanpage'u edukacyjnym Wokół szkoły Jarosława Pytlaka pod wpisem pokazującym nauczycielską perspektywę. Myślę, że cały czas kluczowym pytaniem przed zadaniem pracy domowej powinno być jasne określenie, czemu służy dana praca i czy ten cel jest jasny dla ucznia ­– podkreśla. Czy utrwaleniu wiedzy pamięciowej, czy przećwiczeniu w praktyce tego, o czym mówiliśmy na lekcji, a na co nie będzie czasu na kolejnej. To szybko wyeliminowałoby kolorowanki A4 bez jednego angielskiego słówka na pracach domowych z angielskiego, z którymi spotkałam się parę lat temu (...).

W dyskusji biorą aktywny udział nauczyciele i pedagodzy. Uczę w liceum i od lat niemal nie zadaję. Wyjątkiem są lektury, których nie da się przeczytać na lekcji – pisze nauczycielka Weronika Szelęgiewicz na fanpage'uOla w krainie edukacji. Pokazuje również kontekst własnych, sprawdzonych rozwiązań: czasem robimy projekty grupowe długoterminowe. Robimy je częściowo na lekcji, ale częściowo w domu. Ich liczba zależy od tego, czy klasa chce tak pracować. Wbrew pozorom uczniowie liceum lubią się bawić. Część z nich (projektów) można zobaczyć na stronie 28 LO w Krakowie z hasztagiem #taksiębawimynajęzykupolskim. Zapytana o opinię dodaje, że chociaż sama nie zadaje typowych zadań domowych, to uważa, że ich kwestia nie powinna być uregulowana odgórnie. Zaznacza, że trzeba brać pod uwagę specyfikę przedmiotu i określony poziom edukacyjny.

Palące problemy edukacji

Zarówno rodzice, jak i nauczyciele wyraźnie podkreślają w rozmowach, że problem leży głębiej. Nie da się dyskutować o pracach domowych bez poruszenia kwestii:

  • objętości i poziomu merytorycznego podstaw programowych,
  • liczebności klas – w których jest coraz więcej dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych,
  • wynagrodzenia nauczycieli (wszystkie typy szkół),
  • często zmieniających się podręczników,
  • napiętego harmonogramu zajęć,
  • dostępności i rosnących cen korepetycji.

W dyskursie nie milkną jeszcze echa niedawnej pandemii i skutków nauczania zdalnego. Pedagodzy sygnalizują pogłębiający się kryzys kadrowy. Nie rezygnują jednak z prób tworzenia zadań, które zamiast męczyć miałaby faktycznie zainteresować przedmiotem nauczania (m.in. na miarę najnowszych rozwiązań cyfrowych). Rodzice powtarzają z kolei, że temat prac domowych to zaledwie ułamek szkolnych wyzwań.

Zmiany w szkołach – co proponują rodzice?

Agnieszka kreśli ciekawy kontekst, odwołując się do doświadczenia własnej edukacji: należy zmienić w ogóle program nauczania, bo na większości przedmiotów dzieci uczą się rzeczy w ogóle im niepotrzebnych. Ja byłam w szkole w Danii. Tam dzieci w liceum mają obowiązkowy duński, angielski i matematykę. Resztę przedmiotów dobierają sobie na zasadzie tego, w którą stronę chcą iść.

Kinga wskazuje palącą kwestię, która martwi ją bardziej niż nadmiar prac domowych: reformy należałoby zacząć od liczebności klas. To obecnie jest największy problem. Dopóki klasy są przepełnione, pedagodzy nie mają jak wyrabiać się z materiałem i te zadania są koniecznością.

Agata proponuje rozwiązanie, które zbiera coraz więcej zwolenników po obu stronach dyskursu. W przedmiotach ścisłych, takich jak matematyka w szkołach średnich, chyba skłaniam się w stronę prac dla chętnych: nauczyciel podaje zakres zadań, które jego zdaniem mają sens, aby utrwalić wiadomości lub powtórzyć przed sprawdzianem i uczeń sam decyduje, czy z nich korzysta, czy nie. Podobnie z językiem polskim – tutaj akurat mam świetny przykład z klasy 8., gdzie nauczyciel zadawał co tydzień lub dwa dobrowolną rozprawkę. Korzystało z tej okazji poćwiczenia kilkoro uczniów na całą klasę, ale po napisaniu kilku prac postęp był wyraźnie widoczny.

Złoty środek wybrała nauczycielka przedszkola, Sylwia Berkowska. Mama 7-latki i 15-latka opowiada o własnej, zrównoważonej metodzie odrabiania zadań. Prace domowe robimy na miarę naszych możliwości – wyjaśnia. Jeżeli jest cała strona A4 to robimy tyle, ile jest chęci. Jeżeli córka mówi stop, to dajemy na luz. Rozmawiamy o naszych potrzebach i o tym, że oceny nas nie określają. Że ważne są również zabawy na podwórku, spotkanie z przyjaciółmi czy zwykłe pooglądanie bajek. Moje dziecko spędza dużo czasu w szkole, świetlicy. Więc zachęcam ją również do tego, aby te lekcje zrobiła tam.

Temat prac domowych skupia jak w soczewce najbardziej aktualne wyzwania edukacji. Czas pokaże, czy okaże się również katalizatorem zmian.