Grzegorz Kowalczyk: Co przyjęcie tzw. lex Czarnek oznacza dla szkoły?

Sławomir Broniarz: Zauważalny skręt w prawo. To nałożenie administracyjnego kagańca na dyrektorów i próba infiltracji serc i umysłów milionów uczniów. Przepraszam za patos, ale to ustawa oznacza chęć ingerowania w to, co dzieje się w szkole. Minister Przemysław Czarnek chce, by ideologia stała się dominującym elementem edukacji. A to niebezpieczne.

Reklama

Kuratorzy będą mieć większy wpływ na to co dzieje się w placówkach. To źle?

Kuratorzy nie są celem tej ustawy, lecz jedynie narzędziem w realizacji zasadniczego celu, jakim jest dotarcie do każdego ucznia. Aby można to zrobić, trzeba mieć lojalnych wobec władzy dyrektorów. A o wybór tych mają zadbać wierni ministrowi kuratorzy. Ba, tu nie chodzi nawet o wizję samego ministra Czarnka, bo pomysł na szkołę zdradził marszałek Ryszard Terlecki - jego zdaniem szkoła ma pełnić zupełnie inną rolę niż dziś i wychować nowego obywatela. A ten powinien żyć i myśleć tak, jak chce Prawo i Sprawiedliwość. A najlepiej być też wyborcą tej partii. Stąd konieczność odpowiedniego modelu wychowania. W to samo wpisuje się propozycja wprowadzenia przedmiotu Historia i Teraźniejszość.

To nie za daleko idące obawy? Jak miałoby to wyglądać w praktyce?

Kurator będzie mógł odwołać dyrektora szkoły o każdej porze dnia i nocy. To istota planu ministerstwa. Teraz wystarczy, że stwierdzi, iż kontrola kuratoryjna wykazała daleko idące nieprawidłowości i to będzie już podstawą do odwołania dyrektora. Co więcej, kuratorzy będą mogli też ingerować w wewnętrzne życie szkoły.

Jak?

Wyobraźmy sobie, że grono rodziców chciałoby zaprosić do szkoły w Zakopanem ekologów, którzy będą chcieli opowiadać o korzyściach środowiskowych wynikających np. ze zmiany sposobu ogrzewania tamtejszych nieruchomości. Aby to zrobić będą musieli wystąpić do kuratora z wnioskiem składanym z dwumiesięcznym wyprzedzeniem o zgodę na zaproszenie takich ludzi. A jeśli kurator Barbara Nowak uzna, że ekolodzy to z definicji "skrajni lewacy" albo "komuniści", to będzie mogła zablokować taką wizytę. W ten sposób wielu rodziców dowie się o nowych kompetencjach kuratorów oświaty, którzy będą zwalczać to, co uznają w danej chwili za "zarazę".

Ministerstwo wskazuje, że dziś do szkół mogą wchodzić rozmaici aktywiści wbrew woli rodziców.

Reklama

Byłem przez wiele lat dyrektorem szkół - od bardzo niedużych, po uczące nawet 2,5 tys. dzieci. I nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek wszedł do placówki bez zgody dyrekcji. To dyrektor jest gospodarzem i żaden nauczyciel czy rodzic nie może wprowadzać do nich kogokolwiek. Mówienie o tym, że dziś wchodzą do szkół organizacje, które chcą mieszać w głowach młodzieży to jakaś fantasmagoria. Minister próbuje swoje legislacyjne potworki uzasadnić wymyślonymi przykładami. Może z punktu widzenia pana ministra tzw. Tour de Konstytucja to inicjatywa niekorzystna dla jego ugrupowania, a tym samym automatycznie dla dzieci. Ale to jego subiektywne odczucie. A z HiT wyrzucane są całe wątki dotyczące społeczeństwa obywatelskiego.

Chodzi też o aktywistów promujących określone pojmowanie edukacji seksualnej.

Co chwila jakiś minister mówi, że w szkołach jakieś tajemnicze stowarzyszenia realizują zagadkową edukację seksualną. To jakaś głupota - podejrzewam, że wynikająca z braku argumentów. W polskiej szkole nie ma dziś edukacji seksualnej. Może minister powinien się zastanowić nad tym, jak powinna wyglądać edukacja, którą będą prowadzić wysokiej klasy specjaliści. Wejście do szkoły stowarzyszeń jest uzgadniane z dyrektorem szkoły, więc muszą być to osoby, które znają się na danej tematyce. Dzisiaj na każde zajęcia dodatkowe muszą się zgodzić rodzice!

Przejdźmy do nauczycieli. Ministerstwo zapowiada, że nie stracą oni na Polskim Ładzie i zapowiada naprawę wcześniejszych błędów. To rozwiązuje kłopot, o jakim nauczyciele mówią od początku roku?

Gdy ktoś wprowadza fatalnie skonstruowaną ustawę to powinien ponieść za to odpowiedzialność. A za błędy nie obarczać księgowych, dyrektorów szkół i obsługę placówek. Ta ustawa wpływa niekorzystnie na kieszenie wielu Polaków, w tym także nauczycieli, o czym przekonaliśmy się na początku styczna. Wprowadza też duże zamieszanie. Tym bardziej, że w wyniku reformy minister Anny Zalewskiej kilkadziesiąt, a może nawet więcej nauczycieli pracuje w wielu szkołach. Taki nauczyciel w każdej placówce będzie teraz płacił składkę od wynagrodzenia, jakie w niej otrzymuje. Jego pensja będzie mniejsza, a wcześniej mógł skorzystać z ulgi. Nic więc dziwnego, że nauczyciele poczuli się oszukani. Na dziś trudno ocenić, na ile gotowość do łatania błędów faktycznie przełoży się na poprawę sytuacji.

Część nauczycieli protestowała przeciwko tej ustawie, ale czy w tym roku spodziewane są dalsze protesty albo strajki?

Dopiero zaczęliśmy rok, poczekajmy na dalsze pomysły realizowane przez ministerstwo. Minister Czarnek pomysłów ma wiele - stara się realizować choćby te związane z zwiększeniem pensum i czasu pracy nauczycieli. Jak będą gotowe te rozwiązania, to wtedy będziemy mogli mówić o reakcji. Jeśli nauczyciele będą musieli biegać od szkoły do szkoły, aby osiągnąć pensum i tym samym godziwe wynagrodzenie to na pewno niezadowolenie będzie rosnąć, a wraz z ogromem pracy czekać nas może także spadek jakości dydaktyki. I kolejne odejścia z zawodu. Minister musi zdawać sobie sprawę, że zamieszanie wywołane reformą minister Zalewskiej jest obecnie przez niego jeszcze bardziej wzmacniane.