Przy okazji wrześniowych podwyżek dla nauczycieli i związanego z tym dodatkowego 1 mld zł do konsultacji trafił przygotowany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej (MEN) projekt nowelizacji rozporządzenia w sprawie podziału subwencji oświatowej na 2019 r.
Resort zaproponował w nim dodatkowo, aby do średniej wielkości klas szkół podstawowych (liczących nie więcej niż 18 uczniów) trafiało o 190 zł więcej na osobę. Warunkiem jest to, żeby w placówce nie było więcej niż 144 uczniów. Z takiej możliwości mogłyby skorzystać samorządy o dochodach (w przeliczeniu na mieszkańca) niższych niż 90 proc. średnich dochodów wszystkich samorządów.
Mechanizm ten sprawi, że więcej pieniędzy powędruje do małych gmin. W tym roku będzie to dodatkowo ok. 60 mln zł. Zdaniem ekspertów w przyszłym roku będzie to jeszcze więcej.
W dużych miastach, w których szkoły są przepełnione i często pracują na dwie zmiany, spełnienie proponowanych przez MEN warunków będzie graniczyło z cudem.
Na wsi nie jest źle
Przypomnijmy, że od 2016 r. samorządy praktycznie nie mają szans na likwidację szkoły bez uzyskania zgody kuratora oświaty. Ci, tworząc sieci szkół, muszą utrzymywać nawet takie placówki, w których jest zaledwie kilkunastu uczniów. Wcześniej włodarze mogli je zamykać z przyczyn ekonomicznych, a uczniom zorganizować dowóz (nie wymagało to zgody kuratorium).
Samorządowcy alarmują, że koszt jednego ucznia w małej szkole przekracza 20 tys. zł rocznie, a subwencja na terenach wiejskich wynosi 10 tys. zł. Wynika ona z tego, że choć standardowy przelicznik na dziecko w subwencji oświatowej wynosi 5,6 tys. zł, wiejskie placówki już teraz otrzymują o 40 proc. więcej niż te w dużych miastach. Od kilku lat MEN stosuje też przelicznik, który premiuje dodatkowym 1,1 tys. zł klasy do 12 uczniów. Ale nawet to wszystko razem nie daje kwoty 20 tys. zł.
Dlatego Związek Gmin Wiejskich RP na ostatnim spotkaniu z Dariuszem Piontkowskim, szefem MEN, apelował o dodatkowe wsparcie albo umożliwienie zamykania małych szkół lub łączenia ich bez zbędnych procedur.
W odpowiedzi resort zaproponował od września dodatkowe 190 zł na ucznia.
– Ta kwota nie uratuje gmin przed utratą płynności finansowej. Subwencja oświatowa i tak jest co roku za mała. Dla przykładu w mojej gminie pokryje tylko 60 proc. wydatków na podwyżki dla nauczycieli od września – mówi Krzysztof Iwaniuk, wójt gminy Terespol i przewodniczący Zarząd Związku Gmin Wiejskich RP.
Podkreśla, że obecny system finansowania edukacji jest doraźny i konieczne są zmiany ustawowe, w tym nowelizacja przepisów o dochodach samorządów
– Nie chcemy, aby przez te 190 zł większe gminy były karane mniejszymi wpływami, bo wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji – zaznacza Iwaniuk.
Wtóruje mu Marek Olszewski, starosta toruński.
– Nie może być tak, że jednym się daje więcej, a innym mniej. Tu po prostu trzeba dosypać pieniędzy do subwencji, choć jej podział po ostatnich zmianach sprowadza się do komplikowania i tak już skomplikowanego systemu – przekonuje Olszewski.
"Nie" dla dzielenia
Na rządową propozycję nie zgadzają się duże miasta.
– Takie premiowanie małych oddziałów jest wątpliwe konstytucyjnie i nie ma do tego upoważnienia ustawowego – wytyka Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
Podkreśla, że według wyliczeń ZMP od 2018 r. do września 2019 r. rząd przekazał samorządom na podwyżki dla nauczycieli o 2,1 mld zł mniej, niż powinien.
– A teraz w ramach tych zaniżonych kwot chce jeszcze wspierać dodatkowo małe szkoły, bo organy prowadzące są w trudnej sytuacji finansowej. Tymczasem w wielu miastach włodarze też się zapożyczali, aby rozbudować szkoły i pomieścić uczniów z podwójnego rocznika. Tym samorządom również grozi z tego powodu przekroczenie wskaźników zadłużenia, ale MEN nie gwarantuje im dodatkowych środków przy podziale subwencji – oburza się Marek Wójcik.
Podkreśla, że ZMP będzie się domagać od ministra, aby wycofał się z dodatkowego premiowania na rzecz zwiększenia nakładów na oświatę.
Szersze premiowanie
W resorcie edukacji narodowej od początku kadencji przewija się pomysł, aby przy podziale subwencji wspierać te samorządy, które gwarantują w szkołach nieliczne oddziały (klasy), a pozbawiać środków te, które nic nie robią w tym kierunku, aby uczniowie nie przebywali w przepełnionych placówkach.
– Takie rozwiązanie jest dla małych placówek z wyludnionych miejscowości korzystne, ale już w dużych miastach może być krzywdzące, jeśli np. nagle zabierze się im część subwencji oświatowej – zauważa Marek Olszewski.
Samorządy uważają, że premiowanie małych klas powinno się odbywać na innych zasadach.
– Ostatnia propozycja resortu wskazuje na to, że w przyszłym roku bez żadnych kryteriów więcej pieniędzy będą mogły otrzymać te samorządy, których szkoły mają w klasach średnio po 18 uczniów. Oznacza to, że mniej pieniędzy trafi do dużych miast, a więcej do wójtów i burmistrzów związanych z PiS – zauważa Marek Wójcik.
Dodaje, że taki mechanizm mógłby być wprowadzony tylko pod warunkiem, że duże miasta nie stracą na tym ani złotówki.
Podobnego zdania są też eksperci. – Obecnie mamy taki absurd, że rząd premiuje finansowo te samorządy, które nie potrafią zorganizować dobrej sieci szkolnej. A nie mogą tego zrobić, bo kuratorzy im na to nie pozwalają. Trzeba więc dopieścić ich finansowo kosztem tych, którzy tę sieć mają zoptymalizowaną, a więc kosztem dużych miast – mówi prof. Antoni Jeżowski z Instytutu Badań w Oświacie, były nauczyciel, dyrektor szkoły i samorządowiec.
Według niego MEN będzie tłumaczył, że premiuje małe szkoły po to, aby uczniowie mieli wyższy komfort nauki.
– Problem w tym , że to nie do końca tak jest. Wystarczy przyjrzeć się małym wiejskim szkołom, w których często nie ma nawet porządnej biblioteki ani pracowni informatycznej, a o efektach edukacyjnych trudno nawet mówić. Sama niewielka liczba uczniów w klasie o niczym jeszcze nie świadczy – podkreśla.
Resort edukacji narodowej nie zdradza planów na przyszły rok. Skupia się na tegorocznym budżecie i nie chce wybiegać w przyszłość. Na lipcowym spotkaniu z samorządowcami Dariusz Piontkowski powiedział, że wszystko zależy od tego, kto wygra wybory i kto będzie nowym szefem ministerstwa.
Premiowanie małych klas to zapowiedź większych zmian
Ppropozycja MEN jest najpewniej zapowiedzią tego, co być może zamieści w algorytmie podziału subwencji na 2020 r.
Ostatni komponent w algorytmie podziału dotyczy przekazania środków dla samorządów, które będą wypłacały nowe świadczenie dla nauczycieli stażystów, mianowicie świadczenia na start. Tutaj zastosowano prosty mechanizm, oparty na liczbie nauczycieli stażystów zatrudnionych w wymiarze co najmniej 1/2 etatu oraz kwocie ok. 1,2 tys. zł. Świadczenie na start wynosić ma 1 tys. zł brutto, a przekazywana kwota uwzględnia również koszty pracodawcy powyżej kwoty brutto wynagrodzenia. Pozostaje odpowiedzieć na pytanie: kto zyska, a kto straci? Naturalną bazą do porównań jest obecne brzmienie rozporządzenia. Gdyby podwyżki były planowane od początku, to właśnie według obecnych zasad dodatkowa kwota byłaby dzielona. Generalnie zyskują te samorządy, których udział nauczycieli na wyższym stopniu awansu zawodowego jest wyższy niż średnio w kraju. Wynika to z oparcia podziału w całości na nauczycielach, a nie jedynie w 75 proc., jak obecnie. Najbardziej zyskują gminy wiejskie ze względu na dodatkowy wskaźnik w algorytmie związany z koniecznością wypłacania dodatku wiejskiego, który został utrzymany, ale jego oddziaływanie jest silniejsze. Dodatkowe środki dla publicznych szkół podstawowych o klasach nie większych niż 18 uczniów i jednocześnie o dochodzie na mieszkańca niższym niż 90 proc. średniego dochodu w kraju również premiują szkoły wiejskie, gdyż to przede wszystkim na terenach wiejskich mamy klasy jednooddziałowe i stosunkowo nieduże (obecnie w średnim oddziale na wsi jest ok. 15 uczniów).