To zmniejsza szanse dostania się do wybranej szkoły. Stąd pomysł na powtarzanie siódmej klasy i przystąpienie do egzaminu o rok później. Dyrektorzy szkół przyznają, że mają uczniów, którzy nie otrzymali promocji na prośbę rodziców. A z danych Ministerstwa Edukacji wynika, że siódmą klasę powtarza obecnie ponad 6 tys. uczniów.

Reklama

Dla porównania: w klasach czwartych, piątych i szóstych liczba niezdających to ok. 2 tys. Do realizacji tego planu wystarczyła dobra wola nauczyciela i jedna jedynka na świadectwie. Na przykład z WF-u.

Typowym sposobem na przeczekanie są przenosiny do szkoły społecznej. Jeszcze raz do siódmej klasy, ale z nowymi nauczycielami i w nowym środowisku.

Przymusowe zimowanie

Rodzice zostawili dzieci w VII klasie , żeby zwiększyć ich szanse na egzaminie do liceum.

Na lekcje do mnie chodzi kilkoro uczniów, których rodzice zdecydowali, że poślą ich jeszcze raz do VII klasy. Ich motywacja była prosta: chcieli uniknąć kumulacji roczników. I wiem, że nasza dyrekcja poszła im na rękę, ale dla mnie to kłopot – mówi nauczyciel jednego z warszawskich szkół społecznych. Chodzi głównie o to, że w jednej klasie ma dzieci, które różnią się nie tylko poziomem wiedzy – część już raz przerabiała ten sam materiał w poprzednim roku, ale także wiekiem. – Różnice mogą wynosić nawet trzy lata, bo w tej samej klasie mam uczniów, którzy poszli do szkoły jako sześciolatki oraz dzieci, które rozpoczynały edukację jako siedmiolatki, a teraz powtarzają klasę. Różnica w dojrzałości w tym wieku jest ogromna – tłumaczy nauczyciel.

Po takie rozwiązanie część dorosłych sięgnęła z rocznym wyprzedzeniem. O tym, że ich dziecko powtórzy rok, a więc nie pójdzie do VIII klasy we wrześniu 2018 r., zdecydować musieli rok temu.

Reklama

Jak wynika z rozmów DGP, niektórzy myślą jeszcze o "ratowaniu" potomstwa przed reformą w tym roku. Jak chcą to zrobić? W jednej z warszawskich szkół działa grupa rodziców, którzy namawiają resztę, żeby zostawić na drugi rok całą ostatnią klasę. Jedna z matek w innej szkole już podjęła taką decyzję: córka rozpoczynała edukację w wieku sześciu lat, teraz zostanie w VIII klasie. Dzięki temu, że wcześniej poszła do szkoły, zdaniem jej matki, może pozwolić sobie na wydłużenie edukacji o rok.

Uważam, że to głupi pomysł – mówi wprost Dorota Łoboda, liderka ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji, szefowa komisji edukacji w radzie miasta Warszawa. Jej zdaniem rozwiązywanie, o jakim myślą rodzice, jest krzywdzące dla dzieci. – Lepiej pójść do trochę gorszego liceum niż kazać dziecku powtarzać klasę, jeżeli nie ma ku temu wskazań edukacyjnych – tłumaczy. I dodaje, że mniejszy kłopot jest wtedy, gdy dziecko przenosi się do innej szkoły. Ale zostając w tej samej placówce, naraża się na złośliwe komentarze innych uczniów. – Drugoroczniacy zazwyczaj nie mają dobrej sytuacji w gronie rówieśników – dodaje. Przyznaje, że widziała w mediach społecznościowych wpisy osób składających takie deklaracje. – Nie spodziewałam się, że ktokolwiek wprowadzi je w życie – podkreśla.

O tym, że osób chcących uchronić potomków przed konkurencją o miejsce w szkołach średnich jest całkiem sporo, świadczą dane MEN: w ub.r. nie zdało do następnej klasy ponad 6 tys. siódmoklasistów – czyli ponad 1,5 proc. całego rocznika. To aż trzykrotnie więcej niż uczniów, którzy nie zdali w klasach młodszych: czyli VI, V i IV.

Zdaniem Doroty Łobody wysoki "wskaźnik niezdawalności" może być związany z jeszcze innym problemem, który stworzyła reforma minister Anny Zalewskiej. – Podstawa programowa w klasach VII była bardzo trudna. Doszły takie przedmioty jak biologia, chemia, fizyka. Wiele dzieci sobie z tym nie radziło. Duża liczba uczniów, którzy nie otrzymali promocji do następnej klasy, może wiązać się właśnie z tym, że 12- i 13-latki po prostu nie dały rady – mówi Łoboda.

MEN wskazuje, że na początku gimnazjum liczba uczniów, która nie otrzymała promocji do następnej klasy, była o wiele wyższa niż obecnie w VII klasie. Wówczas zimowało nawet 12–13 tys. dzieci.

Podwójny rocznik to kłopot, na który zwracali uwagę eksperci od samego początku. Chodzi o to, że w tym roku szkolnym do szkół ponadpodstawowych zdają dwa roczniki: ósmoklasiści, którzy pójdą do czteroklasowego liceum, oraz ostatni rocznik gimnazjalistów, idący starym trybem, czyli absolwenci III klas gimnazjum, którzy trafią do liceum na trzy lata. Mimo że dla obu grup będą przygotowane osobne egzaminy, dzieci startują do tych samych szkół. A te – jak mówią dyrektorzy – nie są z gumy. W liceach, które działały razem z gimnazjami, powstanie dwa razy więcej klas. Jednak w szkołach, które funkcjonowały samodzielnie, liczba klas dla każdego rocznika będzie mniejsza. Z wyliczeń w stolicy wynika, że w 20 najlepiej wypadających w rankingach szkołach liczba miejsc będzie o 840 mniejsza (licząc, że – aby było sprawiedliwie – powinno się podwoić liczbę klas).

Kolejną rzeczą, której obawiają się dorośli, jest to, że ósmoklasiści będą podchodzić do egzaminu po raz pierwszy. Nie wiadomo, jak im pójdą testy. Ani ile punktów trzeba będzie uzyskać, by się dostać do wybranej placówki. A papiery składa się w szkołach jeszcze przed ogłoszeniem progów punktowych.