– W ubiegłym roku za zajęcia wczesnego wspomagania rozwoju nie musiałam płacić nic, były dotowane. Nasza poradnia właśnie poinformowała nas, że z powodu zmian w prawie już od września opłata może wynieść nawet 400 zł – alarmuje nas czytelniczka. Na podwyżki skarży się wielu rodziców.
To efekt przepisów znowelizowanej w październiku Karty nauczyciela, które będą obowiązywać od września. Na ich mocy każdy nauczyciel – w szkole, przedszkolu czy poradni psychologiczno-pedagogicznej musi zostać zatrudniony na umowę o pracę. I to bez względu na wymiar zatrudnienia.
– To zupełnie dezorganizuje pracę poradni – twierdzi Anna Iwańska, dyrektor poradni Edukacja w Warszawie. – Kiedy zgłaszało się do nas dziecko wymagające wsparcia, spotykaliśmy się w zespole i projektowaliśmy pomoc pod jego potrzeby. Nieraz szukaliśmy w tym celu specjalistów, których zatrudnialiśmy tylko dla niego. Do naszej poradni taka osoba przyjeżdżała więc np. raz w tygodniu przez trzy miesiące. Teraz takie rozwiązanie nie będzie możliwe – skarży się i dodaje, że zatrudnienie pracownika na etat będzie wiązało się z kosztami badania lekarskiego czy szkolenia bhp, a także wzięciem na siebie obowiązku udzielenia mu urlopu czy płatności za zwolnienie lekarskie. A to już, w jej opinii, zbyt wielkie obciążenie w przypadku osoby, z którą współpracuje przez kilka godzin w miesiącu. A także zwiększenie kosztów godziny zajęć. Różnicę będą musieli pokryć rodzice.
Reklama
Punkt widzenia zależy jednak od perspektywy. Dla Ministerstwa Edukacji Narodowej właśnie wszystkie te obowiązki nałożone na pracodawcę były kluczowe. Jak argumentowali przedstawiciele resortu, konieczność podpisywania umów o pracę miała pomóc eliminować nadużycia. Na przykład takie, że niepubliczne placówki podpisywały z nauczycielami umowy na 10 miesięcy, w wakacje zostawiając ich bez pensji. W opinii MEN stabilizacja zatrudnienia ma zwiększyć zaangażowanie nauczycieli, a dyrektorom ułatwić analizowanie efektów ich pracy.
O zmiany w przepisach od dawna zabiegały nauczycielskie związki zawodowe. – To dobrze, że prawo zostało zmienione, naszym zdaniem każdy nauczyciel powinien być zatrudniony na umowę o pracę. Dotychczas tak nie było. Zajęcia z punktu widzenia rodziców były tańsze, część kosztów pośrednio ponosili jednak prowadzący. Wprowadzając nowe rozwiązania, MEN nie zadbało o ich finansowanie, to tu tkwi źródło problemów, a nie w złych przepisach – mówi Magdalena Kaszulanis ze Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Opinię potwierdza Katarzyna Pieńkowska ze stołecznego ratusza. – Zmiany w zakresie zatrudniania nauczycieli w placówkach niepublicznych wprowadzone zostały przez MEN, a nie przez samorządy. W konsekwencji to Ministerstwo Edukacji powinno być adresatem pytań odnoszących się do sposobu finansowania placówek po zmianach ustawowych – mówi.
Miasto dotychczas przekazywało poradniom pochodzące z resortu edukacji pieniądze na zajęcia wczesnego wspomagania rozwoju. Pomimo że MEN wprowadziło wobec placówek nowe obowiązki, nie zwiększyło jednak puli środków, więc od września placówki muszą radzić sobie z tymi samymi pieniędzmi, ale pomnożonymi kosztami pracy.
MEN jest jednak w kropce. Choć projektuje kolejne zmiany, Ministerstwo Finansów nie zamierza dokładać pieniędzy na ich finansowanie. Konsekwentnie punktuje resort edukacji, przekonując, że koszty zmian powinny być pokryte z tego, co MEN ma już w swoim budżecie.