W pandemii rodzice częściej szukają pomocy psychologa dla swoich dzieci?

Zdecydowanie tak! Czas pandemii to czas przepełnionych gabinetów psychologów i terapeutów. Szybko skończyły się wolne terminy i miejsca w ośrodkach, do których można wysyłać dzieci. Także moce przerobowe koleżanek i kolegów po fachu okazały się niewystarczające. Dzieci pojawiły się masowo.

Reklama

Z jakimi najczęściej problemami?

Lękiem, depresją, ale też brakiem motywacji. Część z nich mocno rozżalona i przygnębiona, bo dorośli – tak rodzice, jak i nauczyciele – nie interesowali się ich stanem psychicznym. Tym, co przeżywają, co się dzieje w domach, w rodzinach, w kontaktach z rówieśnikami. Często mówiły też np. "Nic nie czuję". "Na niczym mi nie zależy" – co w naszym języku opisujemy jako "anhedonia". Stąd nierzadko uciekali w izolację i samotność.

A jaki był najbardziej szokujący przypadek?

Oby to jeden. Był na przykład uczeń, który bardzo obawiał się powrotu do szkoły stacjonarnej. Czuł, że nauczyciele będą chcieli sprawdzić, czego się nauczył. A on tymczasem miał poczucie winy, że nic w tym roku nie osiągnął. "Wie Pani moje zeszyty, wszystkie, nadają się na kolejny rok. Są puste" – opowiadał. Do tego doszła jeszcze u niego frustracja – "Przecież tyle siedziałem przed komputerem, a nadal nic nie wiem".

Inny przykład: uczeń, który czuł się nikomu niepotrzebny. Niezauważony. "Jestem przyzwyczajany do aktywności w klasie, podnoszenia ręki, udzielania odpowiedzi. Ale co z tego? Skoro często nikt tej mojej wyciągniętej ręki nie widział" – ubolewał. Ba, wielu uczniów – miałam taka pacjentkę – przez rok nie widziało swoich nauczycieli. Ci ani razu nie pokazali się na kamerce. Aż niewiarygodne!

Fundacja Rozwoju Dzieci podaje, że "40 proc. dzieci wymaga pomocy psychologicznej". Jest aż tak źle? Czy to jednak zaniżone dane?!

Reklama

Trudno powiedzieć. Dopiero najbliższe miesiące pokażą, jaka jest skala problemu. Tym bardziej, że wcześniej trafiały do nas dzieci głównie w sytuacjach kryzysowych. Teraz może być tak, że będą to "odbicia” z czasu pandemii. Nie będzie przecież łatwo się dostosować, tak jeśli chodzi o wiedzę, jak i np. kontakty społeczne, w tym umiejętność bycia w grupie… Problemy, z którymi się borykają nie skończą się wcale szybko, a już na pewno nie wraz z końcem pandemii.

Ale, co też ważne, młodzież zaskakuje mnie też dystansem do całej tej sytuacji. I to być może jest ich mechanizm ratunkowy. Ci którzy go mieli, wykazywali wyraźnie mniejsze objawy lęku i depresji.

Dystans to jedno, kreatywność to drugie, o czym też mówią eksperci.

Tak, umiejętność wyobrażania sobie różnych rzeczy, fantazjowania i oderwania od rzeczywistości nie opuszczała dzieci i też mogła być czynnikiem wspierającym oraz ułatwiającym radzenie sobie z pandemią. Widać to też po ankietach "Jak będzie wyglądał świat za 100 lat" (konkurs "Popisz się talentem" co roku organizuje Nowa Era). Nie dość, że przebija w nich optymizm – 56 proc. ankietowanych uważa, że ludzie (za 100 lat) będą bardziej szczęśliwi niż teraz. To nie zabrakło też śmiałych marzeń i fantazji; i to z każdej dziedziny. Choć najliczniej reprezentowana była siłą rzeczy służba zdrowia. Bardzo mnie zaciekawiły np. maszyny do wydruku organów czy latające karetki, które mogą dotrzeć wszędzie i do każdego w 1 sekundę.

Były też lekarstwo na wszystkie choroby i urządzenie, które pozwoli wymazać z pamięci czas od marca 2020 r. A które z pomysłów podobały się Pani najbardziej?

Tak na szybko: "love alarm"’, czyli aplikacja, która z odległości 10 metrów wyczuwa czy ktoś nas kocha i jakie ma intencje czy np. wyciszacz hejtu i głupoty. Co ciekawe były to wynalazki, które zwracają uwagę na to, jak bardzo społeczeństwu potrzeba teraz wrażliwości, empatii, dobra i miłości. Stąd i pomysły takie jak: odkurzacz niszczący zło, eliksir szczęścia, urządzenia pomagające realizować marzenia, generator tolerancji, reduktor złości, naprawiacz uprzejmości...

Co jeszcze okazało się mocną stroną dzieci; mimo roku w pandemii?

Jako ich zasób można wskazać rozwój zainteresowań i pasji. U wielu pojawiły się sztalugi, maszyny do szycia, donice z sadzonkami – w ten sposób dzieci szukały ukojenia i sposobu na zredukowanie poziomu stresu. Dla innych mógł to być sport, joga czy wspólne ćwiczenia on-line. Dla innych medytacja czy słuchanie muzyki relaksacyjnej.

Poza tym dzieci bardzo się usamodzielniły. Nie mogąc liczyć na wsparcie dorosłych, czytały o organizacji pracy. Wprowadziły terminarze, tablice z przypominajkami i zadaniami domowymi.

Teraz też sprawnie posługują się komunikatorami i różnymi programami komputerowymi.

Część wzmocniła przyjaźnie – z garstką najbliższych osób. Ale też np. zacieśniła kontakty z sąsiadami – dzieci zaczęły dostrzegać, kto mieszka w okolicy i spędzać więcej czasu z rówieśnikami. Nawet z innych szkół. To też było dla nich nie lada odkryciem.





Jak w takim razie dalej wspierać ich mocne strony? Pytam o trzy konkretne rady.

Po pierwsze: słuchać. Wsłuchiwać się w to, co mówią. Jakie stoją za tym potrzeby i jakie mają pomysły. Bardzo wiele moich pacjentów pisało maile do dorosłych w szkole, nauczycieli i dyrekcji, pod hasłem: jak zreformować nauczanie, by było bardziej dla nich. I co? Wiele maili pozostało bez odpowiedzi, niestety.

Po drugie: podążać za ich potrzebami. Bo dzieci bardzo często są przez nas wygaszane. Wydaje się nam, że wiemy lepiej, co jest dla nich lepsze.

Czyli jak dziecko mówi, że potrzebuje przestrzeni, bo w jednym i tym samym pokoju uczy się, ćwiczy i śpi, to…

… zastanówmy się razem z nim i innymi domownikami, czy jest przestrzeń, w której można by było zorganizować miejsce na każdą z tych aktywności osobno. Tu mogę podpowiedzieć, że niektóre rodziny wykorzystały jako pokój do nauki np. sypialnię rodziców. Albo np. pokój gościnny lub garderobę. Zagospodarowywały też balkony – zabudowywały je i przerabiały na miejsce, gdzie dziecko może ćwiczyć albo się relaksować. O, albo np. garaż – wyprowadzano samochód, aby dziecko mogło się wyskakać i wyszaleć. Niektórzy zawieszali nawet worek treningowy i organizowali minisiłownię.

Ważne by dziecko usłyszeć i próbować znaleźć rozwiązanie. Lepsze czy gorsze, mniejsze lub większe, to już nie ma takiego znaczenia.

A trzecia rada.

Bądźmy z dziećmi. Bądźmy przy nich. Fizycznie. Psychiczne. Blisko. Żeby wiedziały, że mogą się do nas zgłaszać. Że nie są nam obojętne. Że nie porzucamy ich dla innych naszych zadań.

I to wystarczy, by przygotować dziecko na nowy rok szkolny? Inna rzecz, że nadal nie wiadomo, jak będzie on wyglądał.

Warto mówić mu wprost, że nie wiemy, jaka będzie sytuacja we wrześniu. Wtedy możemy wspólnie z dzieckiem zastanowić się, jak by się czuło, gdyby nowy rok szkolny wyglądał tak a nie inaczej. Dalej: co nas nauczył ten rok miniony. A gdy miał się potworzyć, to co by chciało zmienić. Czego uniknąć. Spróbujmy wspólnie wyciągnąć wnioski. W gruncie rzeczy chodzi o to, by posłuchać, co dziecko czuje tu i teraz. Bo może np. powiedzieć: "Chcę wyjechać na dłużej. Nawet do kogoś z rodziny, byle tylko zmienić miejsce" – czyli innymi słowy: potrzebuje odpocząć. Albo "Mam zaległości z matmy, boję się powrotu do szkoły" – wziąć korepetycje w wakacje. Ale może też np. chcieć przejść na dietę – duża część pacjentów przytyła w pandemii i teraz wstydzi się tego, jak wygląda. Więcej się ruszać – większość narzeka też na problemy z kręgosłupem.

Porozmawiajmy, wyciągnijmy wnioski, spróbujmy podsumować bieżący rok i przygotować się do następnego. Ale tym razem podążając za tym, co mówi dziecko – to będzie na pewno dobry pomysł.

Anna Resler-Moskwa, psycholog, psychoterapeuta, szkoleniowiec

Anna Resler-Moskwa / Materiały prasowe