Centralna Komisja Egzaminacyjna zapowiada nową maturę za dwa lata.
Świetnie, szkoda, że to niemal nic nie zmienia.
Dość sporo. Będzie można mieć tomik poezji na ławce, będą znane pytania, inaczej będzie punktowana część pisemna…
Szczerze? Nic istotnego się nie zmienia. Owszem poprawki zakładają m.in. wprowadzenie obowiązku znajomości lektur, esej zamiast rozprawki itp. Ze zdumieniem obserwujemy to, jak kosmetyczne zmiany przysłaniają racjonalne myślenie: zamiast zacząć uczyć pracy w zespole, szkoła uczy pracy w pojedynkę i nauki „pod klucz”.
Matura będzie bardziej elitarna, trzeba będzie wykazać się konkretną wiedzą.
Tylko nie kompetencjami społecznymi. Czyli tymi najbardziej potrzebnymi. Nadal zmuszamy 4 mln młodych osób, by przez dwie pierwsze dekady życia uczyły się pracy w pojedynkę, najlepiej na pamięć. Oszukujemy dzieci i młodzież, behawioralnie tresując całe pokolenie do funkcjonowania w innej rzeczywistości niż ta, z którą się zmierzą. Niemal każdy sukces młodej osoby – od kartkówki, promocji do kolejnej klasy w podstawówce, po dostanie się do liceum i na studia opiera się na pracy w pojedynkę.
Nawet w szkołach branżowych jest kłopot. Bo jest za dużo uczniów, bo nie ma technicznych możliwości, np. by rozkręcić samochód. Tam też nie ma nacisku na pracę zespołową. A tak się sukcesu nie osiągnie.
Negatywnie oceniacie nową maturę?
Zmiany mogą być w porządku. Ale znów zabrakło elementu, który wspierałby zdobywanie umiejętności pracy w zespole.
Dlaczego na egzaminie by to się miało zmienić? To powinna być kwestia nauki na wcześniejszych etapach.
To egzamin wyznacza, na co jest kładziony nacisk w szkole. Obecnie uczniowie, którzy angażują się w różne projekty społeczne, mają od nauczycieli i od rodziców takie ciche przyzwolenie. OK, rób to, ale jeżeli nie wpłynie to na naukę. A ta nauka to wkuwanie wiedzy encyklopedycznej.
Jedna z nauczycielek w liceum z maturą międzynarodową była w szoku, kiedy zaczęła w tym roku przygotowywać uczniów do polskiej matury. Pytała: po co im tyle wkuwania.
No właśnie. Trzeba zdać sobie sprawę, po co jest szkoła? Również po to, by przygotować ludzi do pracy. Coraz więcej czynności jest zastępowanych przez roboty i sztuczną inteligencję. To, czego nie da się zastąpić, to umiejętności interpersonalne i społeczne. A te są najtrudniejsze. Więc również tego trzeba się uczyć.
No dobrze, ale jak to sprawdzić na egzaminie?
Przytoczę taką historię. Jeden z założycieli fundacji Zwolnieni z Teorii Marcin Bruszewski skończył najlepsze polskie szkoły i uniwersytety, by dostać się na "europejski Harvard” – Uniwersytet w St. Gallen w Szwajcarii. W połowie pierwszego semestru znalazł się w trudnej sytuacji. Egzaminy były przeprowadzane zespołowo, a nikt nie chciał, by Marcin był w jego zespole.
Dlaczego?
Przez pierwsze miesiące robił to, co zapewniało mu najlepsze wyniki w Polsce. Za każdym razem chciał być kierownikiem projektu i przekonywał grupę, że to jego pomysł jest najlepszy. Ta bolesna lekcja stała się jedną z historii założycielskich Fundacji Zwolnieni z Teorii. W Polsce współpraca to jak ściągnie.
Ściąganie to pasożytowanie na pracy innych…
Zależy, jak na to spojrzeć. Jak na konsultacje z kolegą? Wiem, że to może brzmi prowokacyjnie. Ale przy pracy zespołowej nigdy nie jest tak, że wszyscy pracują po równo. A kto dostaje Nobla? Jeżeli nie jest to Nobel literacki, to są zazwyczaj zespoły. Bo tak się rozwiązuje problemy. Żeby to umieć, trzeba trenować.
Dlaczego tego nie umiemy?
System edukacji zawsze był opóźniony wobec rzeczywistości. Nadal uczy się powtarzalnych czynności, które były kiedyś potrzebne w wielkich fabrykach: pracy odtwórczej i doceniania wybitnych jednostek. Odtwarzany jest hierarchiczny system, a to jest mentalnie trudne do zmiany. Gdyby na maturze albo przy naborze na studia oceniano pracę zespołową, zmieniłoby się podejście nauczycieli i rodziców. Udział w projektach wymagających współpracy nie byłby już traktowany jako coś dodatkowego, co można zrobić po obowiązkach. Polska edukacja nie nadąża za zmieniającą się rzeczywistością. Według autorów raportu EIU powinniśmy pilnie przekształcić system edukacji tak, by w centrum znalazły się: kreatywność, umiejętność współpracy. Dziś liceum jest kursem do matury, polega na pracy z nosem w książce. To nie służy gospodarce ani nie ułatwia kariery zawodowej. Dopóki nauka w pojedynkę na pamięć i pod klucz będzie jedynym, co opłaca się uczniom, innowacje w dziedzinie edukacji będą napotykały na opór. Zmiana nadejdzie, kiedy odejmiemy wagi maturze, a docenimy kompetencje proinnowacyjne.
Jak to w praktyce zrobić?
Choćby w trakcie egzaminu pozwolić na pracę w grupie, ale przede wszystkim uznawać dodatkowe osiągnięcia.
Jak to zmienić?
To już się zmienia. Najpierw był raport resortu rozwoju, że polska szkoła uczy bierności z postulatem dodania pracy zespołowej do kryteriów rekrutacji. Potem premier stworzył program stażowy z osiągnięciami zespołowymi jako głównym kryterium. W planach jest przyznawanie Stypendium Prezesa Rady Ministrów według kryteriów, które uwzględniają osiągnięcia zespołowe. Stało się m.in. tak dlatego, że większość stypendystów nowego programu stażowego w KPRM okazała się finalistami olimpiady Zwolnieni z Teorii, czyli zrealizowali w zespole własny projekt. Kolejną zmianą jest to, że MEN w rozporządzeniu o priorytetach na nowy rok szkolny wpisało na listę – po raz pierwszy – samodzielność i kreatywność uczniów. Rozmawiamy też z fundacjami, które przydzielają stypendia, żeby też odeszły od patrzenia na oceny. Kolejny krok to rekrutacja na uczelnie. Ministerstwo Nauki wydało interpretację, że uczelnie mogą wykorzystać osiągnięcia zespołowe jako kryterium – obok matury. Proszę spojrzeć na to tak: kogo prędzej zatrudnicie? Józka, piątkowego ucznia jednego z najlepszych liceów, czy Kasię, która ze znajomymi zgromadziła pół dzielnicy na pikniku charytatywnym?