Blisko 5 mln uczniów wraca dzisiaj na lekcje. Wśród nich będzie rekordowo niewiele pierwszoklasistów. W całym kraju tylko 210 tys. dzieci – dwa razy mniej niż w ubiegłym roku. To skutek rozpoczętej przez minister edukacji reformy oświaty. W grudniu Sejm zniósł obowiązek szkolny dla sześciolatków. O posłaniu dziecka w tym wieku do szkoły mają decydować rodzice.
Ci okazali się skrajnie sceptyczni. Dziś w szkołach znajdzie się jedynie 75 tys. dzieci sześcioletnich, czyli 18 proc. całego rocznika. Najwięcej w dużych miastach. W Białymstoku do szkoły pójdą 634 sześciolatki. To 21 proc. wszystkich urodzonych w 2010 r. W Poznaniu w przedszkolach zostało 2,1 tys. dzieci, do szkolnych zerówek rodzice posłali tysiąc, a do pierwszej klasy poszło 1,4 tys. Warszawa przyjmie w szkołach około 30 proc. wszystkich maluchów, czyli 4,7 tys. dzieci. – To sukces naszej kampanii informacyjnej. 30 proc. przy braku obowiązku szkolnego to duży odsetek. Cieszy nas to, bo nasze szkoły są dobrze przygotowane na przyjęcie sześciolatków – ocenia Katarzyna Pienkowska ze stołecznego magistratu. Zapewnia też, że miasto także w przyszłości będzie przekonywać rodziców potencjalnych najmłodszych uczniów, by wysyłali ich do szkoły.
Reklama
Inaczej widzi to minister edukacji. Przed wakacjami Warszawa była areną poważnego konfliktu między nią a rządzącą stolicą Platformą Obywatelską. – W Warszawie odbijaliśmy dzielnicę po dzielnicy. Rodzice prosili o interwencję MEN, bo dochodziło do manipulacji w przekonywaniu ich, że dzieci nie mają szans w przedszkolu. Mówiono im, że nie mogą zostawić 6-latka w przedszkolu, bo nie ma miejsca – oskarżała na antenie RMF FM Anna Zalewska.
Intensywne kampanie promujące posyłanie sześcioletnich dzieci do szkoły odbywały się także w innych miastach. Łódź postawiła na billboardy i dni otwarte w szkołach. Ostatecznie do pierwszej klasy poszło tam 23,5 proc. sześciolatków. Koszalin natomiast postanowił finansować wyprawki dzieciom z rocznika 2010, które trafią do szkoły. – Rodzic nie ponosi niemal żadnych kosztów. Kredki, farby i inne rzeczy potrzebne na lekcjach czekają już na dziecko w szkole – relacjonuje Przemysław Krzyżanowski, wiceprezydent miasta. W Koszalinie w przedszkolach zostało 60 proc. dzieci. Zmiany kosztowały miasto 2 mln zł.
Losy pojedynczych dzieci ważyły się do końca wakacji. Jak relacjonowali w rozmowach z DGP samorządowcy, wielu rodziców decydowało się na zostawienie dzieci w przedszkolu rok dłużej, żeby zobaczyć skutki reform wprowadzanych właśnie przez MEN. Z zapowiedzi wynika, że nie będzie już gimnazjów, a zamiast nich wrócą ośmioletnie podstawówki. Szczegóły przekształceń mają być znane dopiero w połowie września.
Rekordowo niewielki rocznik to problem dla dyrektorów, którzy z jednej strony musieli uruchamiać mniej klas pierwszych, a z drugiej – chcieli uniknąć zwalniania nauczycieli. ZNP szacował, że zagrożonych jest 15 tys. miejsc pracy. Samorządowcy przenosili pedagogów do przedszkoli, upychali ich na świetlicach i w zerówkach albo wysyłali na urlopy dla poratowania zdrowia, które nauczycielom i tak się należą. W Koszalinie zagrożonych było 400 etatów. Uratowano niemal wszystkie. Inną strategią było otwieranie ekstremalnie małych klas – nawet 3–4-osobowych. Tak jest na przykład w gminie Głubczyce. Jak szacują włodarze, jedno miejsce w takiej klasie kosztuje ok. 20 tys. zł rocznie, zamiast przeciętnych 9 tys. zł.
Rodzice chcą, żeby ich dziecko było w szkole ze swoim rocznikiem, są przyzwyczajeni do tego, że dzieci chodzą do klasy z innymi w tym samym wieku. Jeśli obowiązku szkolnego dla sześciolatków nie ma, to nie chcą narażać dzieci na niepewność, czy poradzi sobie w konkurencji ze starszymi – ocenia była minister edukacji w rządzie Donalda Tuska Krystyna Szumilas. – Dużą rolę odegrała działalność przeciwników obniżenia wieku szkolnego. Wiele złego zrobiło straszenie rzekomymi złymi warunkami w szkole, przekonywanie, że dziecko w przedszkolu jest bezpieczniejsze i że ma lepsze warunki. Widać było, że kiedy obowiązek był, to rodzice posyłali dzieci do szkoły – dodaje.
Obniżenie wieku szkolnego to jedna z największych porażek Platformy Obywatelskiej. Kolejni ministrowie edukacji z ramienia partii próbowali wprowadzić sześciolatki do pierwszej klasy już od 2009 r. Projekt spotkał się jednak z ogromnym oporem rodziców.
Ruch zorganizował się wokół Karoliny i Tomasza Elbanowskich. Już w 2008 r., kiedy reformę chciała wdrażać minister Katarzyna Hall, do rzecznika praw obywatelskich zanieśli podpisaną przez 10 tys. osób prośbę o pomoc w odroczeniu zmian. W 2011 r. zebrali 350 tys. podpisów za obywatelskim projektem ustawy znoszącym obowiązek szkolny dla sześciolatków. Dwa lata później domagali się referendum edukacyjnego. Wniosek poparł milion obywateli, został jednak odrzucony przez Sejm. Rok później Elbanowscy przynieśli posłom kolejny projekt ustawy cofającej pomysł obowiązkowego wysyłania sześciolatków do szkół. Podobnie jak poprzednie projekty posłowie odrzucili go w pierwszym czytaniu.
Postulaty ruchu „Ratuj Maluchy” wykorzystało w swoim programie wyborczym Prawo i Sprawiedliwość (początkowo partia była za obniżeniem wieku obowiązku szkolnego). Prezentując pomysł przywrócenia obowiązku szkolnego dopiero dla siedmiolatków, Anna Zalewska argumentowała, że „słucha głosu dwóch milionów obywateli”, którzy dotychczas podpisali się pod projektami.