Od września 2017 roku w ławkach w pierwszej klasie zasiądą siedmiolatki. Projekt ustawy, która ma to zapewnić, złożyli dziś w Sejmie posłowie Prawa i Sprawiedliwości. Już wcześniej w wywiadzie dla "DGP" takie rozwiązanie zapowiadała minister edukacji, Anna Zalewska.

Reklama
- Wniosek jest poselski formalnie, ale w istocie - obywatelski. To pochylenie się nad dziećmi sześcioletnimi, które zostały przymusowo wcielone do niegotowych szkół - przekonywała posłanka PiS, Marzena Machałek. To nawiązanie do miliona podpisów, które fundacja Karoliny i Tomasza Elbanowskich zebrała pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie obowiązku szkolnego dla sześciolatków. Na etapie przygotowań projektu minister edukacji konsultowała się zresztą z założycielami fundacji Rzecznik Praw Rodziców.
PiS chce, by nowelizacja ustawy o systemie oświaty została przyjęta w Sejmie do końca grudnia. Jak będzie wyglądał edukacyjny krajobraz, jeśli zmiany wejdą w życie?
  • Sześciolatki będą teraz obowiązkowo zostawać w zerówce. Te będą mogły działać zarówno w przedszkolach, jak i przy szkołach. Tu również szykuje się zmiana - od 2016 roku zerówki szkolne miały być objęte bardzo rygorystycznymi przepisami, które de facto uniemożliwiały tworzenie ich w większości szkół. Teraz takich rygorów ma już nie być.
  • Rodzic nadal będzie mógł posłać sześciolatka do szkoły. Tu jednak tryb przyjęcia zależy od miesiąca, w którym dziecko przyszło na świat.
  • Urodzeni w pierwszej połowie roku będą musieli przez rok chodzić do zerówki albo przedstawić opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej.
  • Urodzeni od września do grudnia będą musieli po prostu przynieść opinię z poradni, obojętnie czy wcześniej chodzili do przedszkola, czy nie.
  • Pięciolatki będą mogły do przedszkola pójść, ale nie będą miały takiego obowiązku (dziś mają). W podobnej sytuacji będą czterolatki, a od września 2017 roku także dzieci trzyletnie. Oznacza to, że dla każdego chętnego dziecka w tym wieku gmina będzie musiała znaleźć miejsce w przedszkolu. Jak pisaliśmy już w "DGP", to może rodzić wiele problemów - niemal w każdym większym mieście zabrakłoby dla nich miejsc zarówno w publicznych, jak i niepublicznych przedszkolach.
Z danych przywołanych przez minister Zalewską wynika, że 84 proc. rodziców trzylatków chciałoby, aby znalazły się dla nich miejsca w przedszkolu.