Chaos przy rekrutacji, wyciekające tematy maturalne, mandaty wystawiane uczniom za brak PESEL na szkolnej legitymacji - to tylko początek długiej listy kwestii irytujących nauczycieli i ich podopiecznych.
Matrix oświatowy to niekończąca się biurokracja i sprzeczne ze sobą przepisy – ocenia Marek Pleśniar, przewodniczący Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty (OSKKO). Zrzeszeni w nim dyrektorzy przez rok zbierali dowody na istnienie luk w systemie edukacji. We wrześniu przekażą je minister Joannie Kluzik-Rostkowskiej. Z nadzieją, że przynajmniej część tych potworków zniknie ze szkolnej rzeczywistości. Lista stworzona przez OSKKO ma ponad 20 pozycji. Ale dyrektorzy uważają, że i tak nie jest kompletna.
CZYTAJ TAKŻE: Oto pięć cech polskiej szkoły, z których możemy być dumni>>>
Przykłady? Taka legitymacja szkolna. Według rozporządzenia MEN jest ważna przez cały rok – od września do września. Poświadcza to stempel i wpisana data ważności: 30 września tego i tego roku. W podstawówce czy gimnazjum to nie problem – bo nawet jeśli uczeń nie zaliczy semestru, zostaje w szkole i może dalej korzystać ze zniżek komunikacyjnych. Odwrotnie jest w placówkach dla dorosłych – jeśli słuchacz nie zaliczy półrocza, szkoła ma obowiązek skreślić go z listy. Teoretycznie powinien oddać legitymację, ale zwykle tego nie robi. Przez pół roku – mimo braku uprawnień – może więc korzystać ze zniżek.
Do wątku o dokumentach szkolnych należy koniecznie dodać opowieść o sytuacji uczniów, którym placówki jeszcze nie wymieniły legitymacji. Od 23 stycznia obowiązuje nowy wzór dokumentu, w którym jest miejsce na PESEL. Zdarzały się już przypadki, że za jego brak uczniowie otrzymywali mandaty. Tak było np. w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie lokalne zakłady autobusowe wlepiały uczniom kary finansowe.
Apeluję do przewoźników, by byli wyrozumiali - zaklina minister Joanna Kluzik-Rostkowska. Dyrektorzy na potęgę zaczęli dopisywać dzieciom PESEL ręcznie. - Mandat za brak legitymacji to bzdura w kraju, w którym do 18. roku życia dzieci mają obowiązek szkolny - kwituje jeden z pedagogów.
Bez ładu i składu
Kolejną miną jest rekrutacja do szkół. Dyrektorzy załamują ręce i mówią – niepotrzebna biurokracja. Rodzice są zagubieni w systemie.
Bo wprowadzono obowiązek, aby każda szkoła w swoim statucie wypisała warunki, na których przebiega rekrutacja do niej. Ale nie wprowadzono jednolitych standardów: co się powinno liczyć. Dlatego na najczęściej padające pytania, co można wpisać na świadectwie, jakie konkursy się liczą przy przyjmowaniu do gimnazjum i liceum, nie umieją odpowiedzieć ani dyrektorzy, ani urzędnicy. Panuje zasada: co szkoła, to obyczaj. Inna sprawa: po co prowadzić rekrutację w szkole wiejskiej, gdzie jest więcej miejsc niż kandydatów?
Ale załóżmy, że szkoła – tutaj gimnazjum – jest oblegana i rodzicom zależy, aby ich dziecko się do tej konkretnej placówki dostało. Chcą przypilnować każdego szczegółu. Np. tego, czy szkoła dobrze wpisała oceny do internetowego systemu rekrutacji do gimnazjum. Mogą to zrobić do 26 czerwca do godz. 9 rano. Ale te prawdziwe oceny poznają już po tej godzinie – świadectwa też są rozdawane 26 czerwca, zwykle bliżej południa. Jak tłumaczą urzędnicy, harmonogram ustala MEN.
Ale to norma, że przepisy często się zmieniają, są tworzone na kolanie, więc w efekcie są nielogiczne i się wykluczają nawzajem. Tutaj dobrym przykładem są regulacje dotyczące niepełnosprawnych. Uczniowie ci mogą chodzić do szkoły do 24. życia, ale z internatu mają prawo korzystać nie dłużej niż do ukończenia 23 lat – tak wynika z jednego z paragrafów. Ale już w innym, w tym samym rozporządzeniu, pojawia się zapis: "nie dłużej niż do ukończenia 24. roku życia". Który jest obowiązujący? Nie wiadomo.
MEN obiecuje poprawę: przepisy zostaną uspójnione w najbliższej nowelizacji rozporządzenia.
O tym, że brak myślenia pojawia się na każdym kroku, świadczy przykład nowej matury. Maturzyści od tego roku zdają ustne egzaminy w nowej formule. Zniknęła prezentacja, którą uczeń przygotowywał z wyprzedzeniem, a zastąpił ją ustny egzamin przed szkolną komisją. Uczeń losuje jedno z 18 pytań przygotowanych przez Centralną Komisję Egzaminacyjną – takich samych dla wszystkich szkół w Polsce. I choć wprowadzono specjalne hasła do systemu, a nauczyciele zobowiązywali się do tajemnicy – aby tematy nie wyciekły – zapomniano o drobnej sprawie. Uczniowie, którzy odpowiedzieli już na te pytania, mogą legalnie je rozpowszechniać. I tak się stało. Maturzyści założyli profil na Facebooku, na który każdy wychodzący z egzaminu mógł wrzucić zagadnienia, na które odpowiadał. W godzinę, dwie po pierwszych zdających pełna lista była gotowa. I podchodzący do egzaminu w późniejszych godzinach mogli się do niego przygotować.
Do listy absurdów szkolnych doszło w tym roku zamieszanie wokół bezpłatnych podręczników do pierwszej klasy, których opracowanie zleciło MEN specjalistom. Dla ułatwienia prac nad nią książkę podzielono na cztery części. Nauczyciele ostatnią z nich zobaczyli dopiero trzy dni przed rozpoczęciem roku szkolnego, co utrudniło im zaplanowanie całorocznej pracy. Teraz sytuacja może być poważniejsza – zespół, który pracuje w MEN nad książką do III klasy, nie skończy prac przed zakończeniem kadencji ministra.
Odrastają łby hydrze
A teraz przykład kolejnej głupoty z oświatowej listy, tym razem dotyczący pracy pedagogów. W przypadku nieobecności dłuższej niż rok nauczyciel jest zobowiązany do odbycia ponownego stażu. Oznacza to, że nauczycielka, która chciałaby zachować prawo do wykonywania zawodu, nie może wziąć urlopu macierzyńskiego, a następnie wychowawczego w gwarantowanym przez prawo wymiarze. OSKKO nazywa to dyskryminacją.
Inna bzdura – jeśli dyrektor jest zatrudniony jako pełniący obowiązki, nikt nie zajmuje się oceną jego pracy. Formalnie oceny dorobku zawodowego można dokonać tylko wobec tego, który został wyłoniony w konkursie na szefa placówki.
– Nie przewidujemy, żeby lista kiedykolwiek została definitywnie zamknięta – wzdycha Marek Pleśniar. Rozbudowana ustawa oświatowa, która reguluje najdrobniejsze kwestie, to moloch, który będzie rodzić kolejne absurdy.