Wydatki, czyli ile kosztuje bezpłatna edukacja
Po pierwszym zebraniu wielu rodziców przestaje się łudzić, że edukacja jest bezpłatna. Lista nieobowiązkowych składek, których nie płacić się nie da, jest długa: składka na radę rodziców (niby dobrowolna czyli 35 zł), na ubezpieczenie (niby dobrowolne czyli 30 zł), na dziennik elektroniczny (22 zł), za fluoryzację (5 zł), osobno na fundusz klasowy. Bywa, że trzeba kupić dywanik dla dzieci, wodę i papierowe ręczniki. Poza tym przydałoby się mydło, bo to, które jest w łazienkach, uczula dzieci. Czasami także papier toaletowy.
Kwota? Na dobry początek 100 zł. Może starczy na semestr. Do tego dochodzi comiesięczna opłata za obiady (to zależy od szkoły, ale to wydatek rzędu 100–150 zł).
No i wycieczki. Te zazwyczaj odbywają się właśnie we wrześniu, by dzieci się zintegrowały. – Zaproponowano nam wyjazd integracyjny do Londynu na początku gimnazjum. Koszt 600 zł za trzy dni – mówi jedna z matek. Przy mniej ekskluzywnych wycieczkach wyłożyć trzeba co najmniej kilkadziesiąt złotych.
Do tego w młodszych klasach dochodzą "dary w naturze" – ryzy papieru, kubeczki na wodę czy pomoce plastyczne. Czasem wkładem własnym rodziców jest zwykła fizyczna praca, np. odmalowanie klasy. Na akcesoria malarskie oczywiście trzeba się złożyć. Okazję do "pokazania się" zyskują również mamy - i czasem również tatusiowie - którzy pieką ciasta. Pasowanym na uczniów pierwszakom trzeba przecież przygotować poczęstunek na tak uroczystą okazję.
Jak wylicza jeden z rodziców – rozpoczęcie roku szkolnego to, razem z podręcznikami, koszt około 700 zł. I to przy jednym dziecku. Przy dwójce wszystko trzeba mnożyć razy dwa.
Biurokracja, czyli
Nigdy w życiu nie podpisałam w ciągu godziny tylu papierków, co w czasie pierwszego zebrania w szkole mojego sześcioletniego dziecka – mówi jedna z matek. I wylicza: zgoda na fluoryzację, na przebadanie przez logopedę, na zrobienie mu zdjęcia (podpisać musi oboje rodziców!), na przekazanie przez szkolną pielęgniarkę informacji o stanie zdrowia nauczycielowi… Przyznaje, że biurokracja wylewa się drzwiami i oknami. – Ale skoro trzeba, razem ze wszystkimi rodzicami podpisujemy - mówi.
Ale to nie koniec. - Nigdy też tyle razy w jednej instytucji nie podawałam danych swoich czy dziecka – wychowawca: raz, świetlica: dwa, stołówka: trzy. A przecież to wszystko, dokładnie to samo, znalazło się we wniosku o przyjęcie do szkoły. A świetlicę i klasę dzieli jakieś 25 metrów korytarza… - załamuje ręce. I choć na wielu listach rodzice podają już nie tylko swoje telefony, ale także adresy email, nie w każdej szkole korzysta się z nich praktycznie. - Wychowawczyni podała nam maila do siebie, zebrała nasze adresy, ale wciąż komunikuje się z nami po staremu: dzienniczek ucznia i wklejona karteczka z informacją: „zebranie rodziców tego i tego dnia...”, „zajęcia taneczne odbędą się…”.
- Na zebraniu, dokładnie tydzień po rozpoczęciu roku szkolnego, dostaliśmy do wypełnienia ankietę: czy twoje dziecko lubi chodzić do szkoły? Jak oceniasz ofertę edukacyjną? Co byś zmienił w szkole? – rodzice mieli spory problem, ponieważ mało kto wie już, co myśli na temat szkoły - opowiada inna matka, która do szkoły posłała sześcioletnią córkę.
Jedzenie, czyli jak nie najeść się obiadem
To zmartwienie większości rodziców. Matka III klasisty opowiada: Zapłaciłam, wypełniłam deklarację ile i kiedy, ale co z tego, jeżeli syn i tak nie je obiadów. Przychodzi do domu i jest głodny, rzuca się do lodówki i wyjada co popadnie. Kłopot polega na tym, że siedzi w szkole do 16-17. Najpierw myślałam, że to on ma takie fanaberie. Potem kiedy zaczęłam pytać jego kolegów, zrozumiałam, że nie należy do wyjątków. Inna matka opowiada, że ponieważ ona sama stołuje się poza domem (praca do 19), to dziecko jest tak głodne po szkole, że idzie z nią na obiad do knajpy. Wydatki rosną do zamiast 5 zł za obiad do 20 zł.
W jednej ze szkół wprowadzono specjalne dyżury - nauczyciele, łącznie z samą panią dyrektor, chodzą i sprawdzają, czy coś zostało na talerzu. Tym, którzy mają za dużo, nie pozwalały wstać od stołu. Nie trzeba tłumaczyć, że na dzieci nie działało to motywujące. Jeden z ojców, który przeniósł dziecko do szkoły społecznej przekonuje, że jednym z zauważalnych plusów była właśnie kwestia jedzenia. – Piotrek nagle zaczął jeść w szkole – mówił zdziwiony. System jest prosty – dzieci dostają pod koniec każdego miesiąca menu z kilkoma propozycjami obiadów. Zakreślają wybrane posiłki, a kucharki dzięki temu wiedzą, że danego dnia wydadzą dziesięć dań mięsnych i dwadzieścia z makaronem.
Plecaki, czyli ile waży wiedza
- Kiedy córka poszła do IV klasy, a ja w pierwszych dniach chciałam jej pomóc z plecakiem, prawie mi rękę urwało. Postawiłam go z ciekawości na wagę: 13 kg. I tak codziennie - relacjonuje jedna z matek. Przyznaje, że w klasach I-III istniały szafki, ale potem stały się fikcją. - Niby była jakaś wydzielona przestrzeń w jednej z klas, ale i tak cały czas było coś zadane, więc córka dźwigała, tam i z powrotem - opowiada. Jak sama przyznaje, dopiero to doświadczenie przekonało ją, że narzekania znajomych rodziców na ciężkie plecaki ich dzieci to nie jest wydumany problem.
Nikt jeszcze nie wpadł, jak rozwiązać tę sytuację, choć coraz częściej dzieci chodzą do szkoły z plecakiem nie na plecach, a ciągniętym niczym walizka. – Ja się zastanawiałam nad kupnem drugiego kompletu podręczników. Żeby jeden był w szkole, a drugi w domu. Ale wtedy i tak zostają ćwiczenia i inne pomoce edukacyjne – mówi matka. W tym miejscu należałoby więc wrócić do cen podręczników...
CZYTAJ WIĘCEJ:Zestaw podręczników w 2010 roku - 130 zł. Ten sam zestaw w 2014 roku - 230. Jak to możliwe? >>>
ZOBACZ TAKŻE:Angielski po polsku i nauka pod testy, czyli język w szkole >>>