Reforma oświaty ruszyła z kopyta – do końca marca samorządy mają czas, by ustalić, gdzie dzieci będą zdobywać wiedzę po tym, jak z gmin znikną gimnazja. Dziś minister edukacji podpisze natomiast rozporządzenie w sprawie podstaw programowych, które określa, czego w placówkach ma uczyć się młodzież. W kolejce czeka jeszcze jedno – dotyczące ramowych planów nauczania. Ono ustala plany lekcji – mówi o tym, ile godzin danego przedmiotu trzeba będzie przeprowadzić i w której klasie. Pedagodzy alarmują, że dwa ostatnie dokumenty stoją ze sobą w sprzeczności, zagrażając reformie.
Oto przykłady. Na przedmiot technika zarezerwowano w ramowych planach nauczania jedną lekcję tygodniowo w klasach 4, 5 i 6. Tymczasem w podstawie programowej do tych lekcji znalazły się zalecenia, by technikę prowadzić w dwugodzinnych blokach. „Pozwoli to na sprawną organizację procesu lekcyjnego oraz możliwość zrealizowania przez uczniów wszystkich czynności składających się na pełny cykl działalności technicznej” – uzasadniają celowość takiego działania autorzy dokumentu. Zapis pozostanie jednak jedynie na papierze – dyrektor podstawówki, nawet gdyby chciał, nie może przenieść lekcji techniki między klasami tak, by czwartoklasista nie miał żadnej takiej godziny, za to piątoklasista dwie. Zabrania tego ramowy plan nauczania.
Podstawa programowa z chemii zaleca natomiast, by zajęcia te prowadzić w mniejszych grupach. Ma to pomóc nauczycielowi w przeprowadzaniu eksperymentów chemicznych – podstawa sugeruje, by to poprzez aktywny udział uczniowie poznawali chemię. Tymczasem o podziale nie ma słowa w ramowych planach nauczania. Oznacza to, że chemię będzie można prowadzić całą, np. 30-osobową klasą (równocześnie z dokumentów MEN zniknęły bowiem ograniczenia liczebności klas do 25 osób, które wprowadziła do ustawy poprzednia ekipa).
Reklama
Bałagan pojawia się także wtedy, kiedy porównamy dwa rozporządzenia w zakresie edukacji wczesnoszkolnej. W podstawie programowej jest zapis, że w klasach 1–3 cały proces uczenia realizowany jest „w postaci kształcenia zintegrowanego, które w całości przeprowadza nauczyciel nauczania początkowego”. Ale już ramowe plany nauczania pozwalają na to, by język obcy, muzykę, plastykę czy informatykę mógł prowadzić inny nauczyciel.
Reklama
Co więcej, zdaniem przedstawicieli innych resortów lista przedmiotów, które mogą prowadzić inni nauczyciele, jest zbyt krótka. W uwagach przesłanych do MEN o wuefistów upomniało się Ministerstwo Sportu i Turystyki. Jak wynika z danych resortu, obecnie co dziesiąta podstawówka do prowadzenia WF w klasach 1–3 korzysta z pomocy wykwalifikowanych nauczycieli. Jak przypomina MSiT, w latach 2014–2016 resort prowadził nawet specjalny program „Mały Mistrz”, który promował właśnie taką formę realizacji tego przedmiotu. Z nowych dokumentów takie możliwości zniknęły.
W samych podstawach programowych też pojawiają się sprzeczności i nieścisłości. Dziecko w klasach 1–3 ma na przykład realizować zajęcia komputerowe. Te powinny być uzupełnione o podstawy programowania.
MEN słusznie podkreśla znaczenie myślenia informatycznego: myślenia logicznego, przyczynowo-skutkowego, przejawiającego się zdolnością do rozwiązywania problemów. Kłopot w tym, że w parze z nieźle nakreślonymi problemami nie idą równie szczegółowe ich rozwiązania. Zgodnie z projektem resortu najmłodsi uczniowie z klas 1–3 będą zaledwie „przygotowywani do programowania” lub „do myślenia abstrakcyjnego i podstaw programowania”. Prowadzi to do sytuacji, w której nauka programowania będzie polegać na układaniu obrazków w ciągi logiczne, bez dostępu do komputera – wyjaśnia Leszek Wolany ze szkoły programowania Coders Lab. – Tymczasem podstawa słowem nie wspomina o wykorzystaniu w celach dydaktycznych języków programowania dla dzieci, np. Scratcha lub Alice, albo aplikacji mobilnych z graficznym interfejsem, umożliwiających przestawianie wirtualnych bloków i komend na ekranie tabletu. To trochę tak, jakby uczyć się grać na gitarze, nie trzymając jej w rękach – ocenia.
Z informatyką jest zresztą więcej problemów. Nowa podstawa sprawi je przede wszystkim uczniom, którzy dziś są w klasach 4, 5 i 6. Kiedy pójdą do 7 klasy, nauczyciel będzie wymagał od nich wiedzy i umiejętności projektowania konkretnych algorytmów, których powinni byli się nauczyć. Sęk w tym, że przez poprzednie lata przejdą przez program, który ich nie zawiera – uczyli się bowiem tak, jakby szli do gimnazjum.
Sama podstawa programowa jest wewnętrznie niespójna. Dowodzą tego nieskorelowane podziały na bloki tematyczne. Tematy na języku polskim zostały podzielone na dwa bloki – do realizacji w klasach 4–6 i 7–8. Tak samo podzielono matematykę. Równocześnie na historii obowiązuje podział na klasę 4 oraz 5–8, a na geografii materiał jest przypisany na sztywno do każdej kolejnej klasy. „Proponuje się 5 klasie: działy 1–4, w 6 klasie: działy 5–8, w 7 klasie: działy 9–13, w 8 klasie: działy 14–18” – czytamy w dokumencie. Oznacza to, że nauczyciel geografii traci możliwość doboru tempa pracy do uczniów.
Przed tym wyzwaniem nie stają jednak inni pedagodzy, którzy mogą nieco swobodniej żonglować materiałem.

Już 30 stycznia, kiedy resort skończył przyjmowanie uwag do projektu rozporządzenia, minister edukacji zapowiedziała, że MEN nie przewiduje większych zmian, a eksperci skupią się na poprawkach redakcyjnych. Taki tryb ma ułatwić pracę wydawcom podręczników. Ci, na mocy ustnej umowy z MEN, przygotowują książki już od listopada. Choć rozporządzenie będzie podpisane dopiero dziś, do szkół trafiają już pierwsze – testowe – wersje wydrukowanych książek.