Wyprawka szkolna tonie w papierach
Choć Ministerstwo Edukacji Narodowej ma pieniądze na dofinansowanie wyprawki szkolnej, nie pomaga wielu potrzebującym rodzinom. W budżecie resortu zostaje blisko połowa przeznaczonych na nią środków – alarmuje Najwyższa Izba Kontroli. W najnowszym raporcie wytknęła resortowi wiele błędów.
W 2012 r. wsparcie otrzymało 332 tys. dzieci, czyli 60 proc. uprawnionych, a rok później – 386 tys., czyli 67 proc. W 2012 r. z zaplanowanych w ramach programu „Wyprawka szkolna” 140 mln zł wydano 54 proc., a w 2013 – 55 proc. z zaplanowanych 170 mln zł.
Zdaniem kontrolerów największe problemy wiązały się z brakiem informacji o programie. „Rodziny wielodzietne lub znajdujące się w trudnej sytuacji życiowej w niskim stopniu korzystały z możliwości uzyskania pomocy, a gminy nie czyniły skutecznych starań, by pomóc tym rodzinom w aplikowaniu o środki” – stoi w raporcie. Te wnioski potwierdzają rozmowy z rodzicami. Jako bariery sprawiające, że nie aplikowali o środki, wskazywali: krótkie terminy wnioskowania, trudność w wypełnianiu wniosku, skomplikowane procedury oraz to, że za książki najpierw trzeba zapłacić, a potem czekać na zwrot.
„Wyprawka szkolna” to program, który ma pomóc najbardziej potrzebującym rodzicom w wyposażeniu dzieci w podręczniki. W zależności od potrzeb zapomoga w tym roku mogła wynieść od 175 do 770 zł. O dofinansowanie z MEN mogą się ubiegać rodzice uczniów niepełnosprawnych oraz ci w trudnej sytuacji życiowej (u których dochód netto na osobę w rodzinie nie przekracza 539 zł) oraz rodziny wielodzietne. Mimo przekroczenia limitu dochodowego są one uprawnione do otrzymania wyprawki szkolnej.
Nauczyciele po cichu zbierają pieniądze na inne książki. Wolą używać tych, do których nabrali zaufania przez lata.
Pani zaczęła zebranie od tego, że podręczniki MEN są beznadziejne. Że uczy już długo i ma doświadczenie. Potem, prosząc o dyskrecję, poprosiła, żeby zebrać pieniądze na ksero i papier oraz segregatory. Zapowiedziała, że będzie kserować materiały - opowiada matka 7-letniego Jasia.
Joanna, której 6-letni syn poszedł do pierwszej klasy w szkole koło Krakowa, opowiada, że w klasie dzieci mają równolegle dwa podręczniki – "Nasz elementarz" i komercyjny. – Na zebraniu nauczycielka zapytała, czy pamiętamy, co nam sprawiało największą trudność w czasie nauki pisania. Chodziło oczywiście o zawijasy, literki, które nie są proste, geometryczne, ale mają np. zakręcone ogonki. A potem pokazała nam, jak nielogicznie ułożona jest kolejność poznawania liter w rządowym elementarzu. Pani prosiła, żeby nie przyznawać się do tego, że uczy z dwóch książek. To mi przypomina tajne komplety – relacjonuje pół żartem, pół serio matka i prosi, by na wszelki wypadek zostawić jej nazwisko i informację o szkole do wiadomości redakcji.
Nic dziwnego. Nauczyciele, prosząc o dodatkowe pieniądze na materiały, ryzykują. Zgodnie z przepisami takich składek od rodziców pierwszoklasistów zbierać nie można. Ustawa o systemie oświaty gwarantuje uczniom szkół podstawowych i gimnazjów prawo nie tylko do bezpłatnego dostępu do podręczników, lecz także innych potrzebnych w edukacji materiałów. Tak, by z punktu widzenia rodzica nauczanie było bezpłatne.
Szkoły dostają więc rządowy elementarz i dotację na materiały ćwiczeniowe, których uczniowie potrzebują do pracy. Po 75 zł na głowę.
Szkoły pytane o to, jak sobie radziły z wydatkami na materiały, odpowiadają enigmatyczne. – Wydaliśmy je zgodnie z ustawą – informuje dyrektor Szkoły Podstawowej nr 28 w Bielsku-Białej. W gminie tłumaczą, że to, na co szkoły wydały pieniądze, będą wiedzieć, dopiero kiedy spłyną faktury od dyrektorów.
Jak alarmują nauczyciele i dyrektorzy, tych środków jest za mało. Marta, która ma dziecko w jednej z placówek w stolicy, opowiada: – Wydano całe pieniądze na materiały dodatkowe, a zabrakło na ćwiczenia z kaligrafii. Rodzice poza szkołą zebrali pieniądze, jeden z ojców kupił je na swoje nazwisko i podarował wychowawczyni, a ta rozdała je uczniom.
W jednej z mazowieckich szkół podstawowych nauczycielka, tak samo jak i jej koleżanki z innych miast, ostro skrytykowała darmowe materiały z MEN. Dzieci otrzymały zupełnie nowy pakiet od jednego z wydawnictw: szkoła kupiła go za te pieniądze, które otrzymała z samorządu na materiały dodatkowe. Elementarz powędrował do szafy.
Dyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 w Płocku Tadeusz Ciastkowski: – Całą dotację przeznaczyliśmy na podręczniki do angielskiego i ćwiczenia. Wydawnictwa wyceniały je tak, by kosztowały dokładnie tyle, ile na ucznia przeznaczyło ministerstwo. Podobnie było w Szkole Podstawowej nr 91 w Łodzi. – Nie uwzględniono, że ważniejsze niż książka do angielskiego są ćwiczenia do nauki tego języka – ocenia dyrektor Konrad Kurczewski i dodaje, że jego szkoła kupiła wszystkie potrzebne ćwiczenia, ale to wyczerpało dotację. Na kserowanie materiałów już nie starczyło. – Papier do ksero kupujemy z budżetu szkoły, a z tonerami pomaga nam rada rodziców.
Problem widać także na forach internetowych, gdzie rodzice wymieniają się podobnymi historiami. „Pani poprosiła nas o zakupienie z klasowej składki (60 zł na rok) tuszu do jej drukarki w domu. Jak tłumaczyła, musi przygotowywać dodatkowe materiały poza tym, co znajduje się w ćwiczeniach, a korzysta przy tym z prywatnej drukarki domowej. Dlaczego nie drukuje pojedynczych egzemplarzy, by potem kserować je w szkole? Bo szkolny sprzęt nie zawsze jest dostępny. Dlaczego trzeba coś drukować, skoro są ćwiczenia? Bo tych darmowych jest mniej, niż było w pakietach wskazywanych przez szkołę jako obowiązujący zestaw podręczników. Nieważne, że drukowanie na domowej drukarce do najtańszych nie należy. A żeby było jeszcze ciekawiej, wyjaśniło się, dlaczego na początku roku kopie, które dostawały dzieci, bywały nieczytelne – pani przygotowywała je, robiąc telefonem zdjęcie wybranych ćwiczeń z jakiejś książki, po czym drukowała je na domowej drukarce” – pisze jeden z rodziców.
Joanna Dębek z MEN przypomina, że szkoła nie ma prawa żądać dodatkowych wpłat od rodziców. – Nie dajmy wykorzystywać swojej niewiedzy. Jeśli nauczyciel będzie prosił o pieniądze na materiały, rodzic może zgłosić się do dyrektora, a jeśli to nie pomoże – do kuratorium – radzi i dodaje, że jeśli szkoły chcą dawać uczniom kserówki, powinny to zaplanować w dotacji.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama