Takie wnioski wyłaniają się z raportu zrealizowanego przez Instytut Analiz Regionalnych, który zestawił średnie z wyników sprawdzianu szóstoklasisty oraz egzaminu gimnazjalnego z ostatnich 7 lat.
Z raportu płynie jeszcze jeden wniosek. W tych województwach, w których uczniowie z egzaminu po szkole podstawowej otrzymują wyniki lepsze od średniej krajowej, jeszcze lepiej wypadają na egzaminie gimnazjalnym. I odwrotnie. Tam, gdzie wyniki po podstawówce są słabe, jeszcze gorzej wypada egzamin gimnazjalny.
Dla przykładu: uczniowie szkół podstawowych z Mazowsza w 2005 r. otrzymali średnio wynik o 2,4 proc. lepszy niż średnia krajowa. Po trzech latach w 2008 r. na egzaminie gimnazjalnym byli lepsi od średniej już o 4,3 proc. W 2008 r. wynik absolwentów szkół podstawowych z Małopolski był lepszy od średniej krajowej o 3,6 proc., w ubiegłym roku, gdy kończyli gimnazjum, ich prace zdobyły średnio o 5,5 proc. więcej punktów niż średnia w kraju.
Z kolei uczniowie szkół podstawowych z woj. zachodniopomorskiego w 2008 r. byli gorsi od średniej krajowej o 1,7 proc., w ubiegłym roku, kiedy kończyli gimnazjum, ich wyniki były już słabsze o 6,1 proc. W Pomorskiem w tym samym czasie wyniki uczniów spadły z – 1,5 proc. na etapie testu po szkole podstawowej do – 5,4 po gimnazjum.
Reklama
Co jest przyczyną takiego stanu? – System egzaminów zewnętrznych miał za zadanie dać nauczycielom komplet informacji na temat umiejętności i wiedzy, jaką uczeń wyniósł z poprzedniego etapu kształcenia. Problem w tym, że nauczyciele z tych danych nie korzystają lub robią to w ograniczonym zakresie – mówi Cezary Urban, dyrektor XIII LO w Szczecinie, jednej z najlepszych szkół w kraju. Jak przyznaje, choć do jego szkoły trafiają uczniowie o ponadprzeciętnych umiejętnościach, to bywa, że różnice w ich wykształceniu są bardzo duże. Wyrównywanie wiedzy w tej szkole to okres 2 – 3 miesięcy intensywnych zajęć dodatkowych.
Była minister edukacji Krystyna Łybacka wskazuje na jeszcze inny problem. – Pamięć trwała oraz podstawowe elementy wiedzy, bez których dzieciom trudno przejść przez kolejne etapy edukacji, budowane są na poziomie kształcenia zintegrowanego, czyli klas I – III szkoły podstawowej. Niestety okazuje się, że to tu samorządy najczęściej szukają oszczędności i nauczycielami w tych klasach są najtańsi pedagodzy, a więc ci z najmniejszym doświadczeniem – mówi Łybacka. Efektem takiej polityki są luki w wykształceniu młodych ludzi, które potem ciężko jest uzupełnić.
– Zestawienia raportu pokazują, że system kształcenia powinien być tak zmodyfikowany, by najmłodszymi opiekowali się doświadczeni pedagodzy – wskazuje Łybacka. Działania resortu edukacji są odwrotne. Ostatnie zmiany prawne dotyczące systemu kształcenia nauczycieli pozostawiły bowiem możliwość pracy z dziećmi w przedszkolach i szkołach podstawowych pedagogom jedynie z tytułem licencjata. MEN przygotowując ostatnią reformę programową, wskazywało na to, że po jej wprowadzeniu kształcenie będzie miało bardziej indywidualny charakter. Resort nie odpowiedział jednak na częste pytanie pedagogów, jak mają prowadzić ten indywidualny tok kształcenia w 30-osobowych klasach.
W klasach I – III, gdzie dzieci nabywają podstawowe elementy wiedzy, uczą niedoświadczeni, najgorzej opłacani pedagodzy