Rodzice pięciolatków domagają się w listach, by premier ostatecznie rozwiązał problem przesunięcia w czasie reformy dotyczącej obniżenia wieku szkolnego. W kampanii wyborczej Donald Tusk zapowiedział, że reforma wejdzie w życie dopiero od 2013 r., a nie w 2012 r., jak to jest zapisane w obowiązującej ustawie o systemie oświaty. Tyle że na zapowiedziach się skończyło. Minął miesiąc, a ze strony rządu czy MEN nie pojawił się jakikolwiek komunikat odnośnie nowych regulacji.
– Rodzice pięciolatków są wściekli. Najpierw państwo kazało im posłać dzieci do zerówki, bo za rok miały iść do szkoły, a potem premier ogłosił przesunięcie reformy – mówi Beata Piwowarczyk z akcji Ratuj Maluchy, która koordynuje listowną ofensywę: odbiera listy od rodziców i przesyła do kancelarii premiera.
To, co najbardziej irytuje rodziców kilkuset tysięcy maluchów, które reforma na siłę wepchnęła do nieprzygotowanego systemu edukacji, to warunki, w jakich ich dzieci muszą spełniać obowiązek przedszkolny. Konkretne przykłady rodzice opisują w listach do szefa rządu.
Piszą, że np. mieszkające na prowincji pięciolatki, które uczęszczają do szkolnych zerówek, dowożone są gimbusami. Jeżeli zajęcia rozpoczynają się o 7.30, to dzieci muszą wstać ok. 6 rano. Maluchy mają obowiązek przynoszenia własnego papieru toaletowego, ręczników do rąk oraz mydła. Szkoły nie są też w stanie zapewnić dzieciom opieki, ponieważ brakuje sal oraz kadry. Wcześniejsze zerówki zostały zagospodarowane na klasy pierwsze, do których miały trafić sześciolatki. Zdarzają się grupy zerowe liczące powyżej 24 dzieci, czyli ponad standardy określone przez MEN. Nad maluchami przeważnie czuwa jeden opiekun. To uniemożliwia np. pojedyncze wyjście do toalety, bo nauczyciel nie ma z kim zostawić grupy.
Reklama



Oto relacja matki pięciolatka uczęszczającego do SP nr 30 w Olsztynie: „Plan zajęć zmienia się w zależności, gdzie i czy jest wolna sala dla naszych dzieci. Bywa, że niektóre zajęcia odbywają się w sali bez dywanu, ze zbyt wysokimi ławkami – wtedy dzieci klęczą na krzesłach. Zdarzały się sytuacje, że były zmuszone wyjść na dwór, bo nie znalazła się wolna sala do zajęć. Można dodać jeszcze, że na terenie szkoły nie ma miejsca do zabaw dla dzieci”. – Codziennie otrzymujemy kilkanaście kolejnych listów o podobnej treści – mówi Piwowarczyk.
Na temat problemów podnoszonych przez rodziców MEN milczy. Od kilku tygodni nie jest w stanie odpowiedzieć, kiedy i jakie zmiany w reformie zaproponuje. Wskazuje tylko, że wszystkie trafią do nowego parlamentu, ale nie potrafi podać konkretnej daty.
Eksperci podkreślają, że przesunięcie zmian niczego nie zmieni. Aby reforma się udała, potrzeba kilku lat i miliardów złotych na przygotowanie szkół i budowę sieci przedszkoli, które umożliwią bezbolesne obniżenie wieku szkolnego.
Brakuje kadry i sal, dzieci część czasu muszą spędzać na dworze