Proceder wygląda tak: studentowi za pośrednictwem USOS-u udało się zapisać na ćwiczenia (najczęściej dzięki szybkiemu łączu internetowemu) do profesora uchodzącego za łagodnego, więc pożądanego przez większość. Proponuje więc sprzedaż miejsca koledze. Obaj dogadują się co do kwoty odstępnego i przystępują do realizacji transakcji. Pierwszy wypisuje się z zajęć, a drugi – logując się z innego komputera – błyskawicznie zapisuje się na jego miejsce. Podobnie rozwiązują problem studenci, którym zależy np. na tym, aby mieć zajęcia tylko rano, bo popołudniami pracują.
Z naszych informacji wynika, że z propozycją odsprzedaży zajęć i egzaminów w tym roku akademickim zetknęło się już 5 proc. studentów dużych wydziałów na publicznych uczelniach. To jednak dopiero początek. Zapisy na wiele ćwiczeń i wykładów ruszą na dniach, a to na pewno przełoży się na zwiększony ruch w interesie wymiany nazwisk na listach słuchaczy.
Studenci nie poczuwają się do winy. – Układając plan zajęć, wpisałam w systemie preferowane przeze mnie godziny. USOS je zignorował, stworzył dla mnie inny plan, przez który musiałabym zawalać albo studia, albo pracę – opowiada nam jedna ze studentek III roku prawa na UW. Zdecydowała się kupić lepsze zajęcia od koleżanki.
Samorząd uczelni problemu nie widzi. – Skoro to nie profesorowie sprzedają zajęcia, tylko studenci sobie nawzajem, to nie jest tak źle – usłyszeliśmy od Marii Golińskiej, przewodniczącej Zarządu Samorządu Studentów UW.
Reklama