– Mam córkę, która powinna ruszyć do szkoły. Ale wróciła razem z koleżanką z obozu nad morzem, z okolic Ustki, gdzie wykrywane są kolejne przypadki koronawirusa. Dziś ma temperaturę powyżej 37,5 st., suchy kaszel. Jeszcze w sierpniu odbyło się zebranie z rodzicami, na którym byłam. Na dziedzińcu szkoły wprawdzie, ale mało kto miał maseczki – opowiada Joanna Kozłowska. Ona swojego dziecka w najbliższych dniach do szkoły nie puści, ale co powinna zrobić mama drugiej dziewczynki? Czy zawiadamiać dyrekcję i pozostałych rodziców, z którymi kobiety miały kontakt?
Takich dylematów w nadchodzących miesiącach będą tysiące. Pytanie, kto powinien je rozwiać: lekarz POZ czy stacja sanitarno-epidemiologiczna? Kto powie rodzicowi, jak się zachować przy założeniu, że rodzic chce być odpowiedzialny? Sprawdziliśmy to.
– My nie jesteśmy od diagnozowania, czy dziecko ma zostać w domu – mówi Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Jego zdaniem pierwsza dziewczynka powinna zostać skonsultowana przez lekarza w teleporadzie. Drugą, jeśli nie ma objawów, należy uznać za zdrową i wysłać do szkoły. Przekonuje, że autokwarantanna będzie hasłem przewodnim tego roku szkolnego. – Jeśli stan się pogorszy, wtedy konieczne będą dalsze decyzje. Ale pamiętajmy, że same testy jeszcze nikogo nie wyleczyły. Poza tym w najbliższych dniach minister zdrowia ma przedstawić wytyczne, jak powinni działać lekarze POZ. Chodzi o to, by mocniej zaangażować ten sektor. Dotychczasowe zalecenie, by dzwonić do sanepidu, było nieporozumieniem. Ja mówię: masz objawy, dzwoń do lekarza.
Lekarze odpowiadają: to nieporozumienie. My możemy udzielić teleporady, ale nie decydujemy na razie, jak ma zachować się pacjent. Od tego jest sanepid.
Dzwonimy więc na telefon Dyżurnego Mazowieckiego Państwowego Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego: 502 171 171. Po kilkunastu próbach połączenia konsultant zastrzega, że szczegóły podaje stacja powiatowa. – Rodzic ucznia, który ma objawy, powinien zatrzymać dziecko w domu, zadzwonić po teleporadę i powiadomić szkołę o ewentualnie prowadzonej diagnostyce w kierunku koronawirusa – mówi. – Dopiero jednak po konsultacji z lekarzem, jeśli uzna to za konieczne, należy kontaktować się z sanepidem. Ten może zalecić kwarantannę, zrobienie wymazów.
– Kluczowa jest więc teleporada? To ciekawe, jak odpowiedzialnie zdiagnozować dziecko, nie widząc go? – pyta lekarz POZ z 30-letnim stażem w zawodzie – Owszem, słucham objawów. Jeżeli to wysoka gorączka i kaszel, sugeruję od razu kontakt z sanepidem. To nie spychoterapia. Po prostu taki pacjent i tak nie zostanie wpuszczony do przychodni z powodu temperatury. Ja z kolei na wizytę też nie mogę pójść, bo nie mam odpowiedniego stroju, który pozwoliłby mi na bezpieczne zbadanie. Zwykła przyłbica czy maseczka, w razie potwierdzenia COVID-19 spowodowałaby, że naraziłbym innych pacjentów. Staram się kierować doświadczeniem. Gdy np. pacjent mówi, że boli go przy przełykaniu śliny, ryzykuję, że to angina. Wtedy rodzic z dzieckiem przy zachowaniu największych zasad higieny może wejść i jest badany. Ale pamiętajmy, że w sezonie jesienno-zimowym takich pacjentów będzie przybywać lawinowo. I co w tedy? Ja nie mam szerokich możliwości diagnostycznych pod kątem koronawirusa. Ma je sanepid.
Próbujemy więc w powiatowej stacji. „Kontakt społeczeństwa z Powiatową Stacją Sanitarno-Epidemiologiczną w m.st. Warszawie realizuje się w następujący sposób…– napisano na stronie www. Dostajemy listę numerów wewnętrznych, pod które powinniśmy dzwonić. Dzwonimy… Przez kilka godzin na trzy telefony. Przy co 10. połączeniu udaje się usłyszeć sygnał, ale nikt nie odbiera. W pozostałych przypadkach jest zajęte lub informacja: „nie ma takiego numeru”.
Próbujemy na numer 222 500 115, który na stronach sanepidu jest podpisany czerwoną czcionką jako „Infolinia dla obywatela ws. kwarantanny i zdrowia”. Dzwonimy. Wszyscy konsultanci są zajęci. Dzwonimy. Wszyscy konsultanci są zajęci. Dzwonimy… Po kolejnej próbie połączenia konsultant informuje, że informacji udziela stacja powiatowa. I wracamy do punktu wyjścia.
Taka sytuacja nie dotyczy tylko Warszawy. Podobnie jest w innych miastach. Choćby w Lublińcu, gdzie tamtejsza dyrektor szkoły dostała wprawdzie specjalny numer do sanepidu dla szkół i kuratorium, ale kilkakrotna próba dodzwonienia się spełzła na niczym.
– Zanim wzniecimy panikę, poobserwujmy dzieci w domu. Jak ktoś się zaziębił na obozie, wystarczy zwykłe zbijanie gorączki i kilka dni izolacji od innych. Dzwonienie do sanepidu nie ma sensu, nie jesteśmy lekarzami. Tymczasem odbieramy tysiące telefonów od ludzi, którzy opisują nam historie swoich chorób – mówi Joanna Narożniak, rzecznik Mazowieckiego Państwowego Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego. Jej zdaniem relacje na linii sanepid – POZ trzeba szybko i jasno ustalić, szczególnie przed jesienno-zimowym szczytem zachorowań.