Jednak zdaniem ministra nauki i szkolnictwa wyższego Jarosława Gowina na uczelniach coraz częściej zdarzają się przypadki ograniczania wolności akademickiej. Takie stwierdzenie padło w wywiadzie, którego udzielił DGP. Miało to miejsce tuż po głośnym przypadku prof. Ewy Budzyńskiej, której konserwatywne poglądy nie spodobały się studentom. W konsekwencji uruchomiona została wobec niej procedura dyscyplinarna.
Co mówią statystyki?
Postanowiliśmy zatem sprawdzić, czy takie reakcje ze strony uczelni wobec naukowców są powszechną praktyką lub nasiliły się w ostatnim czasie. Spytaliśmy największe uniwersytety, ile postępowań wyjaśniających dotyczących przekroczenia wolności akademickiej (wypowiedzi, badań naukowych etc.) wszczęto w latach 2018 i 2019, w ilu takich przypadkach wszczęto postępowanie dyscyplinarne i czego one dotyczyły, a także ile takich postępowań zakończyło się karą. Na nasze pytania odpowiedziało dziewięć z 11 uniwersytetów (Uniwersytet Łódzki, Uniwersytet Śląski w Katowicach, Uniwersytet w Białymstoku, Uniwersytet Wrocławski, Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytet Gdański, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie oraz Uniwersytet Jagielloński).
Z odpowiedzi wynika, że siedem uczelni takich postępowań w ogóle nie wszczynało; dwie przyznały, że nie prowadzą tak szczegółowych statystyk.
W ocenie prof. Piotra Steca z Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej dane te pokazują, że na uniwersytetach wszczynanie formalnych procedur w sprawach przekroczenia przez naukowców wolności akademickiej nie zdarza się często. – Na tej podstawie trudno jednoznacznie powiedzieć, że takiego problemu w ogóle nie ma. Nie mamy bowiem możliwości zweryfikowania nieformalnych nacisków. Z moich wieloletnich obserwacji wynika jednak, że jeżeli takie przypadki się zdarzają, to należą one raczej do rzadkości – wskazuje.
Z kolei prof. Jerzy Pisuliński, dziekan Wydziału Prawa i Administracji UJ, nie rozumie, dlaczego postępowania dyscyplinarne i poprzedzające je postępowania wyjaśniające są tak "demonizowane”. – Przecież one mają doprowadzić do wyjaśnienia sprawy przez niezależne od rektora organy uniwersytetu. Samo wszczęcie postępiania dyscyplinarnego nie jest też jednoznaczne z ukaraniem – podkreśla.
Krytyka władz uczelni
Profesor Pisuliński zwraca uwagę, że często na uczelniach występuje kolizja dóbr – prawa do wolności wypowiedzi z dobrami osobistymi różnych osób (ich prywatnością czy zakazem dyskryminacji). Jak jednak podkreśla, wszystkie te przypadki należy rozpatrywać indywidualnie.
– Nie można natomiast na podstawie jednego zdarzenia, którego ostatecznego rezultatu jeszcze nie znamy, wyciągać daleko idących wniosków w odniesieniu do wszystkich uczelni. I formułować na tej podstawie propozycji legislacyjnych. Na tym właśnie polega psucie prawa – mówi prof. Pisuliński. Dlatego krytycznie odnosi się do pomysłu nowelizacji zaproponowanej przez resort nauki, która zakłada m.in. utworzenie komisji do spraw wolności.
Negatywnie na temat tego pomysłu wypowiedziała się też niedawno Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP). Wskazywała, że to brak zaufania wobec rektorów i krok w kierunku ograniczenia autonomii uczelni.
– W tej kwestii popieramy stanowisko KRASP – mówi Paweł Śpiechowicz, rzecznik prasowy Uniwersytetu Łódzkiego.
Zdaniem prof. Pisulińskiego kwestia ustalenia, czy coś się mieści w graniach wolności wypowiedzi, jest niezwykle złożona. – Nie możemy pozwolić na to, aby na uczelniach był głoszony każdy pogląd, który nie ma naukowego oparcia. Wolność jest ważna, ale musi się odbywać w ramach przyjętej konwencji. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak taka komisja miałaby dokonywać ocen, w oparciu o jakie kryteria. Osoby, które wejdą w jej skład, musiałaby być wybitnymi specjalistami w obrębie kilkudziesięciu dyscyplin, co jest raczej mało prawdopodobne – dodaje.
Przyznaje jednocześnie, że na pewno jest problem z próbą wikłania uniwersytetów w spory pomiędzy bardzo radykalnymi grupami czy organizacjami (reprezentującymi różne strony). Szczególnie jest to widoczne, gdy chodzi o osoby z zewnątrz, które mają gościć na uniwersytecie. – Jest to zawsze trudny problem dla władz uczelni, czy wyrazić na to zgodę. Takie wydarzenia mogą bowiem prowadzić do zagrożenia bezpieczeństwa studentów w sytuacji, gdy udział w spotkaniu zapowiadają radykalne grupy. Jeżeli doszłoby do zamieszek na terenie uniwersytetu, będzie za to odpowiedzialny rektor. Nie chodzi zatem o cenzurę, tylko próbę przeciwdziałania pewnym zagrożeniom – ocenia prof. Pisuliński.
Młodzi też przeciwni zmianom
Krytycznie o pomysłach resortu nauki wypowiada się też prof. Emanuel Kulczycki z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Nie znam żadnego naukowca, który by go popierał. Komisja ewaluacji nauki przegłosowała rekomendacje, zgodnie z którymi wolność akademicka jest zagwarantowana obecnie obowiązującymi przepisami prawa, a zewnętrzna komisja byłaby zamachem na tę wolność. I ja się pod tym podpisuję – podkreśla.
Jak wskazuje, nauka nie jest poglądem. Dlatego, w jego opinii, treści prezentowane na uniwersytetach nie mogą być dowolne – muszą mieć oparcie w badaniach.
Wtóruje mu dr Piotr Wojtulek, członek Rady Młodych Naukowców. – Nie sądzę, byśmy takiej zewnętrznej komisji potrzebowali. Sprawy tego typu powinny być rozstrzygane na jak najniższym szczeblu, w uczelniach, a nie w ramach komisji na poziomie centralnym. Istnieje również komisja dyscyplinarna przy Radzie Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Ponadto pracownikom nauki, wobec których zakończyło się postępowanie dyscyplinarne, służą środki zaskarżenia w postępowaniu sądowym. Po co zatem wprowadzać do systemu prawnego kolejny organ parasądowy? – pyta.
Jego obawy budzi też proponowana konstrukcja składu komisji. – Myślę, że w obecnej propozycji, przy każdej zmianie kierownictwa ministerstwa, może dochodzić do zmian w jej składzie i w związku z tym w linii orzeczniczej, która w przyszłości wcale nie musi być taka, jak sobie życzą autorzy tej propozycji – dodaje.