Przybywa też kierunków kształcących w innych zawodach medycznych. To dobra wiadomość, bo brak kadr coraz bardziej daje się we znaki zarządzającym szpitalami. Najbardziej będzie odczuwalny za 5–10 lat. Właśnie wtedy, kiedy na rynek pracy będą wchodzić młodzi ludzie zaczynający teraz naukę w zawodach lekarza, pielęgniarki czy fizjoterapeuty.
Najtrudniej wykształcić lekarza
Aby UKSW mógł otworzyć kierunek lekarski, trzeba było zmienić ustawę o tym uniwersytecie (Dz.U. z 2018 r. poz. 1397). Na zezwolenie z Ministerstwa Nauki czekał blisko rok, uzyskał je w tym miesiącu. Aby je wydać, MNiSW musi zasięgnąć opinii resortu zdrowia. Kolejni chętni w kolejce to Elbląska Uczelnia Humanistyczno-Ekonomiczna oraz Wyższa Szkoła Ekonomii i Innowacji w Lublinie. Do niedawna na liście figurowała jeszcze inna niepubliczna szkoła wyższa, która jednak odstąpiła od ubiegania się o zgodę na kształcenie lekarzy. Powodem były m.in. zbyt wysokie koszty niezbędnej infrastruktury.
O tym, że to duży wysiłek, mówi ks. prof. Stanisław Dziekoński, rektor UKSW. – Nasz uniwersytet przygotowywał się do otwarcia kierunku lekarskiego już od wielu lat. To był proces długofalowy i przemyślany – podkreśla. Organizując Collegium Medicum, uczelnia nawiązała współpracę z jednostkami o bogatym zapleczu klinicznym. – Podpisaliśmy umowy m.in. z Wojskowym Instytutem Medycznym, Instytutem Matki i Dziecka, Instytutem Kardiologii w Aninie oraz Centralnym Szpitalem Klinicznym MSWiA. To gwarantuje możliwość korzystania z rozwiązań opartych na najwyższych standardach w Polsce, nie tylko naukowych, ale też technologicznych i organizacyjnych. Aktywnie współpracujemy również z ośrodkami zagranicznymi – zapewnia rektor UKSW. I dodaje, że na potrzeby Collegium Medicum UKSW tworzy nową strukturę – Multidyscyplinarne Centrum Badawcze w Dziekanowie Leśnym, które będzie służyło m.in. cyfrowej medycynie.
Potwierdza to dr hab. Paweł Olszewski, dziekan Wydziału Medycznego Uczelni Łazarskiego, jednej z nielicznych niepublicznych szkół kształcących lekarzy. Wśród największych wyzwań wskazuje przygotowanie laboratoriów i pracowni do nauki anatomii, nawiązanie współpracy ze szpitalami i zgromadzenie najlepszych dydaktyków i naukowców.
Znacznie więcej uczelni (zarówno publicznych, jak i niepublicznych) planuje uzyskać prawo do kształcenia na kierunku pielęgniarstwo. Łącznie na rozpatrzenie czeka aż 25 wniosków. Fizjoterapeutów chce uczyć sześć uczelni niepublicznych, natomiast o otwarcie ratownictwa medycznego ubiega się jedna szkoła publiczna.
Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali i wykładowca akademicki – również na zagranicznych uczelniach, podkreśla, że planując otwarcie kierunku lekarskiego, warto zacząć od innych kierunków medycznych. – Kształcenie lekarzy wymaga zaplecza i pewnej tradycji. Mamy w Polsce uczelnie na poziomie regionalnym, które są bardzo aktywne i podążają bardzo słusznym tropem – zaczynają od edukacji w innych zawodach medycznych, też bardzo potrzebnych, zdobywają doświadczenie, nawiązują porozumienia ze szpitalami i budują bazę nauczycieli akademickich. Kierunek lekarski jest kolejnym etapem. Taką też drogą podążał UKSW, który wcześniej prowadził kierunek pielęgniarski – wskazuje.
Liczy się jakość
Czy większa dostępność tego typu kierunków może zmniejszyć problemy z brakiem personelu, z którym borykają się placówki medyczne? Eksperci w to wątpią, wskazując, że przyczyną braków są nie tylko limity miejsc na studiach, ale również zbyt małe finansowanie systemu ochrony zdrowia i – co za tym idzie – niskie płace. Dodatkowym wyzwaniem stała się też emigracja. Zatem fakt, że w tym roku po raz pierwszy 100 proc. absolwentek pielęgniarstwa odebrało prawo do wykonywania zawodu (wcześniej nawet jedna trzecia z tego rezygnowała), nie zagwarantuje nam, że uda się zażegnać zbliżający się kryzys (prognozuje się, że liczba pielęgniarek z 258 tys. w 2018 r. spadnie do 217 tys. w 2024 r.). Problemem w przypadku lekarzy jest zaś to, że nie są zainteresowani najbardziej potrzebnymi specjalizacjami (chodzi przede wszystkim o internę). I choć ich liczba ogółem ma wkrótce wzrosnąć, zdaniem dyrektorów szpitali nie uchroni ich to przed zamykaniem oddziałów.
Paula Rejmer, dyrektor w Hays Poland, podkreśla, że w niedalekiej przyszłości deficyt dotyczyć będzie absolwentów wszystkich kierunków medycznych – pielęgniarek, lekarzy, fizjoterapeutów, diagnostów i techników. – Większa dostępność uczelni kształcących na kierunkach medycznych i zwiększenie limitów miejsc na studiach lekarskich może przełożyć się na więcej początkujących lekarzy za kilka lat. Z drugiej jednak strony próba przyspieszenia cyklu kształcenia lekarzy poprzez zwiększenie liczby uczelni oferujących kierunki medyczne niesie ryzyko związane z utrzymaniem jakości kształcenia – mówi ekspertka. Wskazuje, że już teraz dostęp studentów do bazy dydaktycznej, jak i ich liczba na salach wykładowych są zróżnicowane. – Większa dostępność kierunków medycznych może zmniejszyć problemy z brakiem personelu medycznego w przyszłości, ale tylko jeśli studenci otrzymają równe warunki do dobrego kształcenia. Jeśli takie warunki nie zostaną zapewnione, to sytuacja może stać się jeszcze trudniejsza – alarmuje Paula Rejmer.
Jarosław Fedorowski uspokaja jednak, że po to, by czuwać nad jakością kształcenia, jest system akredytacji, a w zawodzie lekarza – państwowe egzaminy. – W każdej dziedzinie, nie tylko w medycynie, są uczelnie topowe i średnie. Ważne jest, by nie prowadzić kształcenia poniżej pewnego standardu – podkreśla. Jest to o tyle istotne, że – jak wskazuje – w zawodzie lekarza z uwagi na niedobór kadr, a także dlatego, że szkolenie jest zunifikowane i wszyscy de facto mają równe szanse; nie działa reguła, że absolwenci lepszych uczelni otrzymują lepszą pracę. Jak dodaje prezes PFSz, może mieć to znaczenie w działalności naukowej, ale raczej nie w praktyce lekarskiej.