Klara Klinger: MEN zaprezentował projekt podstawy do języka polskiego w liceum. Czego będą się uczyć licealiści w nowym czteroletnim ogólniaku?
Prof. Sławomir Żurek: Podstawa programowa do języka polskiego 2017 jest krokiem wstecz w edukacji polonistycznej. Powraca do wizji dydaktycznych, które się nie sprawdziły – porządkowania treści kształcenia w porządku historycznym, nagromadzenia faktografii historycznoliterackiej i wykładu z zakresu gramatyki opisowej.
Wbrew obawom nie wycięto pewnych obszarów, ani nie dodano nowych ideologicznych treści.
Są oczywiście pewne plusy. Podstawa programowa do szkoły średniej, choć przygotowywana w pośpiechu, jest lepiej opracowana niż ta do szkoły podstawowej. Nie ma w niej tak wielu rażących błędów merytorycznych. Pozytywnie odczytuję wyeksponowanie w dokumencie retoryki, choć obawiam się, że pozostanie ona jedynie na poziomie teoretycznym, gdyż treści z zakresu kształcenia literackiego i kulturalnego jest tak wiele, że nie starczy już czasu na ćwiczenia praktyczne w tym zakresie.
Podoba mi się także to, że autorzy podstawy dostrzegają możliwość różnorodnego interpretowania tego samego utworu literackiego, a także podkreślają potrzebę stosowania w dydaktyce metody projektu. Ciekawym rozwiązaniem jest także wskazywanie uczniom konkretnych tytułów filmów, które warto obejrzeć, a także zamieszczony wykaz źródeł naukowych i popularnonaukowych. Jednak największym mankamentem podstawy programowej jest jej przeładowanie treściami kształcenia i nierealistyczne podejście do możliwości jej realizacji.
Może zbyt obniżono wymagania wobec uczniów. Na to narzekali nauczyciele mówiąc o tegorocznej maturze – że nie wymagała prawie żadnej wiedzy. Może warto te wymagania zwiększyć?
Problem polega na tym, że widać, że podstawę programową pisali ludzie, którzy bardzo dawno opuścili mury szkolne i mają niewielką świadomość skomplikowanych procesów, które wydarzyły się w polskiej szkole w okresie ostatnich trzydziestu lat. Wizję współczesnej dydaktyki budują na własnych doświadczeniach sprzed czterdziestu, a może i pięćdziesięciu laty, a więc nauczaniu na "solidnych" fundamentach PRL-u... Wszystko to skutkować będzie powrotem do traktowania lekcji języka polskiego jako pobieżnego kursu z zakresu historii literatury polskiej realizowanym w pośpiechu, w którym ze względu na mnogość tytułów dzieł literackich, brakować będzie czasu na sfunkcjonalizowane ćwiczenia z zakresu nauki o języku w aspekcie komunikacyjnym. Za to na wszystkie możliwe sposoby młodzież zanudzana będzie martyrologią narodu polskiego i uzewnętrzniającymi się w literaturze polskiej kompleksami kulturowymi.
Jest też nowa lista lektur…
I oceniam ją jednoznacznie negatywnie. Według badań edukacyjnych przeprowadzonych przed trzema laty przez Instytut Badań Edukacyjnych w Warszawie na wielkiej próbie ponad 16 000 gimnazjalistów (trzykrotnie większej niż w Badaniach PISA) tylko 13-14 proc. uczniów w polskiej szkole czyta lektury (w przeciętnej klasie są to zazwyczaj trzy lub cztery osoby). Podobna sytuacja jest w liceum – mówią o tym powszechnie poloniści. Uczniowie poznają więc dzieła literackie nie w porządku bezpośrednim (czytelniczym) lecz pośrednim – słuchając opowieści o nich snutych przez nauczycieli lub zapoznając się ze streszczeniami w internecie.
Proponowany przez MEN dokument tę sytuację pogłębi. Gimnazjaliści i licealiści nie czytają lektur m.in. dlatego, że nie rozumieją języka, który jest w nich użyty, a szczególnie w tych pochodzących z wieku XIX i wcześniejszych. Tymczasem w nowej podstawie programowej zaleca się uczniom do lektury obowiązkowej m.in.: Bogurodzicę, Lament świętokrzyski, Galla Anonima, poezję Daniela Naborowskiego, Jana Andrzeja Morsztyna, Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego, dzieła Mickiewicza. Słowackiego czy Norwida. I wszystko to ma przeczytać piętnastolatek i szesnastolatek! Dobrze, że choć niektóre teksty będzie można czytać na lekcjach języka polskiego we fragmentach.
Nawet jak poznają to "pośrednio", to lepiej niż w ogóle nic…
Uczniowie skarżą się, że szkolne lektury nie odpowiadają na ich problemy egzystencjalne, że dotyczą zamierzchłej przeszłości, że ich to odrzuca. Mają szczególny kłopot z przyswajaniem Sienkiewicza, Żeromskiego, Orzeszkowej. A tymczasem w klasach późniejszych pojawiają się: "Lalka" Prusa, "Gloria victis" Orzeszkowej, "Potop" Sienkiewicza, "Chłopi" Reymonta czy... "Przedwiośnie" Żeromskiego.
Sytuacji zapaści nie uratuje ani "Tango" Mrożka, ani "Dżuma" Camusa, ani Rok 1984 Orwella, ani Miejsce Stasiuka czy Wyspa Tokarczuk, bo jeśli nie wdroży się we wcześniejszych klasach uczniów do lektury, jeśli ich się do czytania nie zachęci, ci po prostu po wymienione tu tytuły nigdy nie sięgną…
Brakuje propozycji lekturowych uczniów! Badania Instytutu Książki i Czytelnictwa Biblioteki Narodowej pokazują, że uczniowie jeszcze czytają, ale nie to, co proponuje im szkoła. O wiele łatwiej wdraża się czytelnictwo, gdy opiera się na wskazaniach uczniowskich, a ci sięgają przede wszystkim po literaturę fantasy, popularną i po tytuły najnowsze.
Niestety wyrugowany został z listy lektur Bruno Schulz, który spośród dwudziestowiecznych pisarzy polskich jest obok Gombrowicza i Witkacego najbardziej znany w Europie. Jest też tylko jeden tekst (Zdążyć przez Panem Bogiem Krall) na temat wydarzenia, które Jan Paweł II określił jako najważniejsze w XX w., czyli zagłady Żydów. Jana Pawła II też na tej liście brakuje…