Aż 93 proc. rad rodziców uważa, że ich szkoła ma bardzo dobrze przygotowane pomieszczenia i pomoce dydaktyczne do pracy z sześciolatkami. 87 proc. jest zdania, że dobrze lub bardzo dobrze przygotowane są boiska i świetlice szkolne. Niemal wszyscy twierdzą, że dobrze przygotowani są także nauczyciele. Tak przedstawiają się w dużym skrócie wyniki ankiety, którą przeprowadził MEN w czerwcu 2015 r. Resort ujawnił je na życzenie posłów z sejmowych komisji edukacji i samorządu terytorialnego.
W obszernym opracowaniu przeczytać można, że po ośmiu latach przygotowań większość szkół wreszcie oferuje sześciolatkom odpowiednie warunki do nauki. Ich brak był jednym z głównych zarzutów stawianych m.in. przez Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców, które lobbowało za wycofaniem się z reformy. To właśnie wskutek prowadzonych przez nie działań start reformy przesunięto o siedem lat.
Przygotowanie większości szkół potwierdzają nie tylko dane zebrane przez resort, lecz także NIK, a nawet inspekcja sanitarna. W informacji dla posłów znalazły się wyniki kontroli GIS, z której wynika, że wątpliwości w zakresie stanu higieniczno-technicznego obiektu kontrolerzy mieli ledwie w 3 proc. przypadków (na 11,2 tys. przebadanych szkół).
Przygotowanie do przyjęcia sześciolatków finansowano głównie z subwencji oświatowej, ale równolegle MEN prowadził wiele programów wspierających gminy. Na nowy sprzęt szkolny przekazano im z budżetu 58 mln zł, na modernizację świetlic – 38 mln zł, a na wyposażanie poradni psychologiczno-pedagogicznych – 3,8 mln zł. Łącznie w system wpompowano 2,5 mld zł i samorządy dobrze te pieniądze wykorzystały. Zbudowały place zabaw, przygotowały nauczycieli - podsumowuje Przemysław Krzyżanowski ze Związku Powiatów Polskich (do października 2015 r. był wiceministrem edukacji).
Informację, którą przygotowali urzędnicy resortu, starała się w czasie posiedzenia komisji sejmowych osłabić minister edukacji. Anna Zalewska przekonywała, że raport wskazuje też na niedoskonałości systemu, a wyniki zamieszczonych w nim badań oświatowych są niemiarodajne. Dotyczą bowiem sytuacji, w której rodzic nie był przymuszany do tego, żeby zaprowadzić swojego sześciolatka do szkoły - przekonywała posłów minister Zalewska. Dodała, że analiza, jak sprawują się dzieci, które obowiązkowo poszły do szkoły jako sześciolatki, będzie możliwa dopiero w tym roku. I MEN zamierza ją przeprowadzić.
Nie zmienia to faktu, że samorządy mogą wykorzystać wyniki już przeprowadzonych badań do negocjacji z rodzicami - być może w ten sposób łatwiej przekonają ich do tego, że warto posyłać młodsze dzieci do szkoły. Bo dotychczas prognozy nie są optymistyczne. Jeśli im wierzyć, to w Koszalinie do pierwszej klasy pójdzie nie więcej niż połowa sześciolatków, zaś w Zamościu zaledwie 15 proc.