O ponad 300 mln zł wzrósł koszt wprowadzenia podręcznikowej rewolucji. Tak wynika z wyliczeń MEN w nowej wersji ustawy wprowadzającej bezpłatne podręczniki dla klas I–III i dotacje do książek dla starszych uczniów. To może być dopiero początek rosnących wydatków na rządowe podręczniki.
MEN przedstawiło nową, poprawioną wersję ustawy wprowadzającą rewolucję podręcznikową. Po konsultacjach resortowych i społecznych resort edukacji zweryfikował z lekka swoje założenia. Najważniejsza zmiana to wyliczenia dotyczące wydatków budżetu państwa na sfinansowanie książek. W pierwotnej wersji ustawy było to 3,36 mld zł rozłożone na 10 lat, w nowej ta suma magicznie wzrosła o ponad 300 mln, do 3,695 mld zł. Najprawdopodobniej ten wzrost kosztów wynika z faktu, że po uwagach Ministerstwa Pracy i organizacji pozarządowych zdecydowano się, że bezpłatne książki nie będą w jednej wersji dla wszystkich, tylko zostaną także przygotowane dla uczniów niepełnosprawnych - tłumaczy posłanka Krystyna Łybacka (SLD), była minister edukacji.
Grup niepełnosprawności jest wiele, więc i książki trzeba wydać różne. Nie tylko w języku Braille’a dla niewidzących, ale także dla uczniów niesłyszących, dla tych z niepełnosprawnością motoryczną - dodaje.
Rzeczywiście właśnie obietnica wydania książek w wersjach dla uczniów niepełnosprawnych to jedyna poważna zmiana uwzględniona w nowej wersji ustawy. Choć skrytykowały ją Rządowe Centrum Legislacji, UOKiK, Ministerstwo Finansów oraz Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, to MEN uznało, że ich uwag jednak nie uwzględni, bo jak tłumaczy, są sprzeczne z ideą podręcznikowej rewolucji. Ale przynajmniej jeden z tych argumentów, jak uważa Łybacka, będzie musiał zostać uwzględniony. Chodzi o uwagi resortu administracji, który staje w obronie mniejszości narodowych.
Reklama
Podręczniki dla dzieci litewskich czy białoruskich od lat są zapewniane (przez państwo – red.), bo wydawcom nie opłacało się ich wydawać. Ale mniejszość niemiecka jest na tyle duża, że do tej pory była komercyjnym klientem. Teraz w imię równości szans oraz umów międzynarodowych, które mamy podpisane, trzeba o te dzieci zadbać - dodaje była minister edukacji.
Gdyby uwzględnić te uwagi, to koszt reformy zapewne znowu się zwiększy. Podobnie gdyby uwzględniono wniosek Związku Nauczycielstwa Polskiego, który uważa, że dotacje do podręczników powinny trafić także do uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Otwiera się worek bez dna - konkluduje Łybacka.
Jeszcze kilka tygodni temu MEN próbowało udowadniać, że reforma podręcznikowa tak naprawdę pozwoli zaoszczędzić. I to nie tylko rodzicom, lecz także budżetowi państwa. Po pierwsze zmniejszy się kwota przyznawana najbiedniejszym rodzicom w ramach Wyprawki szkolnej. Po drugie dzięki darmowemu podręcznikowi wzrosną wpływy z VAT do budżetu państwa. MEN zakładało bowiem, że rodzice zaoszczędzone pieniądze powinni wydawać na produkty obłożone wyższą stawką VAT i w ten sposób do budżetu państwa w ciągu dekady wpłynęłoby dodatkowe 450 mln zł. Po tym jednak jak resort finansów wyśmiał te wyliczenia - argumentując, że jeżeli już, to pieniądze i tak zostaną wydane na dobra podstawowe, jak żywność, czyli obłożone niższym VAT - wyliczenia o zyskach z reformy zniknęły z projektu ustawy.
W wydatkach na reformę podręcznikową jest jeszcze jeden bardzo ważny problem - zauważa Hubert Guzera, ekspert w Forum Obywatelskiego Rozwoju. Zakładana dziś dotacja w wysokości 50 zł na ćwiczenia do kilku przedmiotów dla jednego ucznia jest po prostu nierealna. Albo za te pieniądze szkoły będą zmuszone bardzo obniżyć jakość używanych ćwiczeń, albo będą musiały poszukać dodatkowych środków - tłumaczy Guzera i dodaje, że zapewne zapłacą za to po prostu rodzice.
Guzera zauważa też, że w pierwotnej wersji ustawy wydatki na reformę podręcznikową miały być w części sfinansowane z rezerwy ogólnej. Po krytyce Ministerstwa Finansów, które podkreślało, że to pieniądze zarezerwowane na losowe wydatki, MEN uznało, że całość reformy zostanie sfinansowana z rezerwy edukacyjnej. Tyle że ta rezerwa jest za mała, by udźwignąć koszty podręczników i od 2017 r., jak wylicza sam resort edukacji, będzie w niej brakować rocznie od 9 do nawet 98 mln zł. Tych pieniędzy, potencjalnie jeszcze większych, jeżeli uwzględni się realne wydatki na materiały ćwiczeniowe, trzeba będzie gdzieś w budżecie państwa poszukać. Na razie nie wiadomo gdzie - mówi Guzera.