Anna Wittenberg: Jak poszedł tegoroczny egzamin gimnazjalny?
Marcin Smolik*: Nie ma specjalnych różnic między tym, a ubiegłym rokiem. Szczegółowe dane będziemy prezentowali pod koniec sierpnia, ale już dziś wiemy, że gimnazjaliści bardzo dobrze poradzili sobie ze wszystkimi zadaniami, które wymagają wyszukiwania informacji w tekstach, grafach, rysunkach. W arkuszach z języków obcych na poziomie podstawowym najlepiej rozumienie ze słuchu, a w arkuszach na poziomie rozszerzonym - czytanie.
A najgorzej?
Jeśli chodzi o język polski, słabiej uczniowie wypadli w tych zadaniach, które sprawdzają świadomość językową, rozumienia dlaczego takie, a nie inne środki stylistyczne zostały użyte w tekście. Jeśli chodzi o matematykę, najtrudniejsze – jak co roku – okazało się zadanie, w którym gimnazjaliści mieli wykazać się umiejętnością trochę bardziej skomplikowanego rozumowania matematycznego. Wyraźnie widać, że potrzeba tu pracy nauczycieli.
Skoro egzamin co roku pokazuje to samo, oznacza to, że szkoły nie umieją tego nauczyć?
Szkoły doskonalą te umiejętności, natomiast to jest proces, który wymaga czasu. Po wynikach sprawdzianu szóstoklasisty widzimy, że te zadania, z którymi uczniowie mieli najwięcej trudności jeszcze kilka lat temu, dziś potrafi rozwiązać zdecydowanie większa grupa. Obserwujemy, że coraz więcej uczniów w ogóle dotyka tych najtrudniejszych zadań. Wcześniej były po prostu pomijane, dziś widać próby ich rozwiązywania. Myślę, że podobnie będzie z gimnazjalistami.
Testowe egzaminy zewnętrzne organizujemy od 12 lat. Nie powie mi pan, że na tej podstawie nie widać, czy szkoły lepiej uczą.
To jest trudne do zaobserwowania, bo egzamin gimnazjalny bardzo zmienił się od 2012 roku. Dopiero od tej pory można mówić o obserwowaniu trendów.
Tegoroczni trzecioklasiści wypadli lepiej, czy gorzej niż poprzedni rocznik?
Mówienie o tym, czy uczniowie napisali lepiej czy gorzej jest metodologicznie nieuzasadnione, bo egzaminowani nie rozwiązują co roku tych samych zadań. Średni wynik na teście jest wypadkową umiejętności uczniów i trudności zadań egzaminacyjnych, a tu występują drobne różnice pomiędzy latami.
Kiedyś będzie to można porównywać? To przecież i ważne, i ciekawe – wiedzieć, czy uczniowie umieją mniej, czy więcej, niż kiedyś.
Z punktu widzenia tego, czemu ma egzamin gimnazjalny służyć – czyli rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych - takie porównywanie nie jest potrzebne. Natomiast dla celów naukowych takie porównania przeprowadza Instytut Badań Edukacyjnych. To jednak jest utrudnione dlatego, że bezpośrednio po egzaminie arkusz jest publikowany na stronie. To bardzo utrudnia prowadzenie jakichkolwiek badań edukacyjnych.
Słucham?
Nie można w takim arkuszu zawrzeć zadań, które nie byłyby upubliczniane, bo to wywołałoby oczywiście – poniekąd słuszne – niezadowolenie.
W czym miałyby pomóc takie zadania?
To typowa praktyka stosowana w krajach, które faktycznie przeprowadzają zrównywanie poziomu egzaminów. W każdym arkuszu znajduje się pula zadań, która nie podlega ocenie, nie jest brana pod uwagę w sumowaniu punktów do wyniku końcowego. Uczeń nie wie, które to są zadania i rozwiązuje je tak, jakby miały być oceniane normalnie. Dzięki temu, że każdy rocznik rozwiązuje te same zadania, możemy przeprowadzić zrównanie.
Czyli to źle, że zadania są publikowane?
Z mojego punktu widzenia źle, bo bez tego łatwiej byłoby nam przeprowadzać analizy. Z punktu widzenia uczniów, pewnie dobrze, bo zaraz po egzaminie mają wgląd do arkusza i mogą podsumować sobie punkty.
Nie dziwię się. To de facto najważniejszy egzamin w ich życiu – nie można go powtórzyć, poprawić. Ustawia przyszłą ścieżkę edukacyjną.
Wynik egzaminu jest ważny, ale trzeba pamiętać, że to jedynie połowa punktów rekrutacyjnych do szkół ponadgimnazjalnych. Owszem, jest obowiązkowy, a wynik ostateczny, natomiast, czy jest zbyt ważny? Chyba nie.
Prof. Dolata z IBE zasugerował, żeby nie tyle obniżać rangę egzaminu gimnazjalnego, co sprawić, by wyeliminować z niego przypadek – np. chorobę, po której uczeń czuł się gorzej. Na przykład wprowadzając dwie sesje egzaminacyjne, z których można by uśrednić wynik lub wybrać lepszy.
To cudowny pomysł, ale trudny do zrealizowania. Nie bardzo wiem, w jakim terminie mielibyśmy to przeprowadzić. Zakładając że pierwszy egzamin jest pod koniec kwietnia, potrzebny byłby czas na to, aby nastolatek mógł się douczyć. Czyli drugi egzamin trzeba by robić pod koniec czerwca. Optymistycznie patrząc, rok szkolny musiałby się zacząć w październiku. Poza tym to nierealne z punktu widzenia skarbu państwa. Cała organizacja - już pomijam koszty druku, wynagrodzeń egzaminatorów, sprawdzania tego wszystkiego - to są potężne koszty.
Proszę nie pomijać. Chętnie się dowiem.
Trzeba przygotować setki dodatkowych arkuszy.
Setki?
Sam egzamin na kwiecień to jest grubo ponad 140 arkuszy różnego rodzaju. Trzeba przygotować testy we wszystkich możliwych odmianach: dla uczniów z autyzmem, słabosłyszących, niesłyszących, słabowidzących, niewidomych, z upośledzeniem umysłowym w stopniu lekkim, dla uczniów z niepełnosprawnościami sprzężonymi…
Czy w najbliższym czasie są planowane jakieś zmiany w egzaminie?
Nie, egzamin, który prowadzimy w tym roku po raz trzeci, to konsekwencja zmian w podstawie programowej. Oczywiście same testy muszą się zmieniać. Skupiamy się więc na tworzeniu coraz ciekawszych poleceń.
Prof. Dolata powiedział mi w wywiadzie, że jedyne co go martwi jeśli chodzi o system edukacji, to, że testy nie są poprawiane.
Nie, prof. Dolata powiedział, że stają się coraz lepsze, ale to nie idzie tak szybko, jak on by chciał, żeby to szło.
Nie chcę się z panem kłócić na cytaty, ale profesor powiedział wprost: „nie ma prób ulepszenia testów”. Jak rozumiem po prostu się pan z tym nie zgadza.
Nie, nie zgadzam się z tym. Kiedy porównuję testy robione w roku 2002, 2003 i 2004 z obecnymi, to te dzisiejsze są nie tylko lepsze graficznie, czy edycyjnie, ale są też lepsze merytorycznie. Zadania w coraz większym stopniu sprawdzają umiejętności, które są kształtowane w szkole.
Zostawmy gimnazjum. Za dwa dni będą wyniki matury. To prawda, że co trzeci uczeń nie zdał?
Zobaczymy 27 czerwca.
Dwa tygodnie temu tłumaczył pan, że nie można o tym powiedzieć, bo arkusze nie są jeszcze sprawdzone. Dziś już muszą być.
Nie mogę pani powiedzieć.
A jak pan skomentuje te pogłoski, że matura poszła w tym roku wyjątkowo źle?
Pan Chętkowski napisał coś na blogu, z wrażeń egzaminatorów, wiele osób to podchwyciło. Napisałem to w oficjalnym komunikacie, ale jeszcze raz podkreślę: wszystkie osoby, które opanowały wiadomości i umiejętności określone w standardach wymagań egzaminacyjnych, egzamin zdadzą. Te osoby, które nie opanowały - nie zdadzą. I to jest jedyna, najprostsza zasada systemu egzaminów zewnętrznych.
Dość powszechne jest przekonanie, że egzamin dostosowuje się do rocznika. W komunikacie, o którym mówimy, napisał pan jednak, że tak się nie dzieje.
To jest miejska legenda. Tworzy się atmosferę, jak gdyby istniała jakaś grupa, która w CKE zbiera się w tajemnym pokoju i dostosowuje zadania tak, by nie zdało 20 procent uczniów. Nie ma czegoś takiego. Zdają wszyscy ci, którzy powinni, nie zdają ci, którzy nie powinni.
Były wiceminister edukacji mówił w wywiadzie dla DGP jeszcze pół roku temu: „Łatwość egzaminu jest dostosowywana tak, by mierzył on poziom umiejętności wszystkich uczniów”. Czyli jest dostosowywany czy nie jest?
Ten cytat mówi o czym innym, niż ja pisałem. Dobór zadań do arkusza to jest jedna rzecz, poziom zdawalności to jest druga rzecz. Ta zdawalność w różnych latach się różni – były takie lata, gdzie w przypadku egzaminu z matematyki wynosiła ona ponad 90 proc. i takie, gdzie było poniżej 80 proc. Arkusze są budowane w ten sposób, by zawierały zadania o pewnym określonym przedziale trudności.
Jak się konstruuje testy?
To jest ujawnianie kuchni, której nie chcę pani zdradzać. Mogę mówić o ogólnikach: autor przygotowuje zadania, które przechodzą proces weryfikacji. Następnie robi się próbne zastosowanie zadania, czyli sprawdza je na uczniach.
Zadania czasem wyciekają?
Nie. W tym roku plotki o tym dementowaliśmy i my, i MEN. Takie informacje pojawiają się co roku i są bardzo przykre, bo zwykle wiążą się z wirusami czy farmami lajków na Facebooku. Albo wręcz wyłudzaniem pieniędzy w zamian za zapisanie się na jakiś portal, gdzie rzekomo są opublikowane.
Nie ma możliwości, żeby ktokolwiek jakikolwiek arkusz z serwerów komisji wyciągnął, bo te arkusze nie widzą internetu, dopóki nie są opublikowane na stronie już po egzaminie.
*Marcin Smolik jest szefem Centralnej Komisji Egzaminacyjnej
ZOBACZ TAKŻE:Co trzeci maturzysta nie zdał? Historia "miejskiej legendy" >>>