W dyskusji, czy smartfony szkodzą uczniom, mówi się dziś mniej więcej tak: trzeba ich zakazać albo przynajmniej wprowadzić ograniczenia. Ale właściwie dlaczego?

Każdy twór technologiczny wymyślony w ostatnich dekadach jest rozwojowy, ale chodzi o to, by był powiązany z warunkami kulturowymi oraz psychorozwojowymi człowieka, zatem ma to być nie tylko rozwój, lecz także progres. Mamy samochody Formuły 1, ale w takim aucie może usiąść Rober Kubica, a nie Mariusz Jędrzejko, bo kraksa jest murowana. Identycznie jest z technologiami cyfrowymi. Możemy je dawać dzieciom na takim etapie rozwoju, gdy ich mózgi są na to gotowe emocjonalnie, poznawczo i rozumowo. Tymczasem w Polsce stało się coś innego. Tkwi w nas przekonanie, że kiedy cywilizacja coś oferuje, to powinien to dostać każdy. A to nieprawda. Cywilizacją musi zawsze zarządzać kultura, która jest stopniem wyższym. Kultura to nic innego jak zdolność człowieka do korzystania z tworów cywilizacji oraz wartościowanie wyborów. Niestety, jest inaczej, bo kluczowym kryterium dostępu stał się pieniądz, nie rozum.

Reklama
Ale demokracja opiera się na egalitaryzmie, a nie na wąskim dostępie do dóbr dla elit.

To nie jest kwestia demokracji, bo takie ujęcie byłoby tragiczną pułapką dla człowieka. Jeśli chcemy dać dzieciom laptopy, co jest pomysłem obecnej władzy, powinny iść za tym edukacja medialna, czyli kultura i zasady korzystania z nowoczesnych narzędzi, oraz stosowne aplikacje edukacyjne. A tych nie ma.

Jakie aplikacje?

Na przykład program matematyki – i innych przedmiotów – dla klasy czwartej, który można zrealizować za pomocą narzędzi cyfrowych. Tego brakuje. Innymi słowy: dajemy rower, ale nikt nie uczy, jak na nim jeździć. Jeśli planujemy obdarowanie dzieci laptopami, to równolegle obdarujmy je edukacją medialną, bo to coś innego niż informatyka. Inaczej przyłożymy się do produkcji „cyfrowych zombi”.

CZYTAJ WIĘCEJ W WEEKENDOWYM "DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ">>>