A więc stało się – polska oświata doczekała się kolejnego ministra edukacji. Wśród komentatorów zawrzało, bo konserwatywnego Dariusza Piontkowskiego zastąpi ultra konserwatywny i znany z konfrontacyjnej postawy Przemysław Czarnek. Choć zwykle wierzę w ludzi, tym razem jestem przekonana, że zmiana nie wyjdzie szkolnictwu na dobre.
Tydzień temu na łamach Magazynu DGP pisałam o obnażonych przez pandemię systemowych pęknięciach w oświacie. Braki kadrowe, starzejący się nauczyciele, rutynowe podejście do kształcenia, niezaangażowani rodzice, przemęczone dzieci, przeładowane programy, brak odpowiedniej infrastruktury do kształcenia zdalnego, białe plamy, jeśli chodzi o rzecz tak podstawową jak dożywianie najmłodszych, deficyt zaufania, pogarszające się zdrowie psychiczne młodzieży...
Przed osobą, która będzie pracować w gmachu przy al. Szucha, stoi mnóstwo wyzwań. Jakby problemów było mało, dochodzi konieczność zorganizowania szkół tak, by przetrwały drugą falę epidemii, a także niezakończoną jeszcze reformę edukacji rozpoczętą przez Annę Zalewską.
Reklama