Prezes ZNP powiedział na konferencji prasowej w Warszawie, że "pierwszy tydzień nowego roku z punktu widzenia ucznia, rodzica i nauczyciela absolutnie obalił mit, że ta reforma była przemyślana i przygotowana".

Reklama

Cała wina za tę nieprzygotowaną, nieprzemyślaną i niepoliczoną reformę spada na samorządy, a konsekwencje - na uczniów i rodziców. Mamy bowiem sytuację, że są przepełnione szkoły, korytarze, toalety. (…) Zajęcia odbywają się w szatniach i w piwnicach. Szkoły pracują na dwie, niekiedy trzy zmiany – powiedział.

Broniarz stwierdził, że "w zasadzie wszystkie szkoły ponadgimnazjalne, te szkoły licealne, mogą powiedzieć, że pracują do godz. 15 i 16, a część nawet do godz. 20".

Zdaniem prezesa ZNP, rząd przekształcił szkoły w wieczorowe. Podał przykłady: "do 18.45 pracuje Zespół Szkół Gastronomicznych w Łodzi, do 18.55 Zespół Szkół Elektrotechnicznych w Bydgoszczy, o 20 kończą uczniowie szkoły w Poznaniu. Pana ministra i pana premiera zapraszamy do w zasadzie wszystkich szkół ponadgimnazjalnych, żeby przyjrzeli się temu, co reforma Anny Zalewskiej zgotowała uczniom".

Wyobraźmy sobie to dziecko, które o 19.20 kończy zajęcia, a następnego dnia zaczyna od godziny 8. Kiedy jest czas na przygotowanie na następny dzień? - mówił. Broniarz podkreślił, że spora część uczniów dojeżdża do szkoły, więc w domu są jeszcze później. W każdym województwie możemy podać dziesiątki przykładów. Wielu dyrektorów informowało nas, że stołówki szkolne pracują od godziny 10 - 10.30, żeby zdążyć wydać obiady dla wszystkich uczniów - dodał.

Broniarz zaznaczył, że wzrosła też liczebność klas. Samorządy tworzą klasy 35, 40, 40-paroosobowe. Rekord jest w Zespole Szkół Technicznych w Płocku, która to klasa w tym zespole liczy 45 uczniów - mówił.

Reklama

Szef ZNP odniósł się też do braków kadrowych w szkołach. Mamy też ogromny problem z kadrą pedagogiczną, dlatego że wielu nauczycieli podjęło decyzję (…) o odejściu ze szkoły z powodów ekonomicznych. Rząd tą nieprzemyślaną reformą radykalnie pogorszył warunki edukacji dzieci, edukacji uczniów i miejsca i warunki pracy nauczycieli – powiedział.

Oczekujemy od pana ministra pilnego przedstawienia raportu, w oparciu o system informacji oświatowej, który pokaże, jaka liczba (nauczycieli - PAP) została zwolniona w bieżącym roku szkolnym, jaka liczba nie miała podpisanych umów o pracę, jaka liczba nauczycieli została zmuszona do odejścia na emeryturę lub świadczenie kompensacyjne, a jednocześnie przedstawienia raportu o liczbie brakujących nauczycieli w szkole. Jak podają media, ponoć poszukujemy ok. 11 tysięcy osób, nauczycieli. Szkoły nie mają tychże nauczycieli. (...) Wydarzenia i emocje, które towarzyszyły strajkowi spowodowały, że wielu z moich kolegów i koleżanek podjęło decyzję o odejściu z zawodu. W tej ankiecie, którą przeprowadził +Głos Nauczycielski+ widać, że co drugi nauczyciel rozważa taką szansę, taką możliwość - mówił Broniarz.

Zaapelował też do premiera i ministra edukacji, by zaprzestali na pewien czas kampanii parlamentarnej i "spróbowali pomóc uczniom, rodzicom, samorządom w tej bardzo trudnej sytuacji".

Zapytany przez dziennikarzy o podwyżki dla nauczycieli w przyszłym roku, powiedział: W budżecie roku 2020 nie ma ani złotówki na wzrost wynagrodzeń nauczycieli. Subwencja liczona rok do roku nie pokrywa skutków przechodzących wzrostu wynagrodzeń. Więc obawiamy się, że ten zakładany czy domniemany wzrost płac w 2020 może być kosztem czegoś. Ja przypomnę, że pani Beata Szydło w trakcie negocjacji strajkowych sugerowała, żebyśmy wyrazili zgodę na zwiększenie wymiaru czasu pracy do 23-24 godzin tygodniowo, mówię o pensum (...) deklarując hipotetyczny wzrost wynagrodzeń, który notabene nie pokrywał kosztów i skutków, że tak powiem ekonomicznych, tego wzrostu czasu pracy. Więc na razie są to puste deklaracje, puste obietnice.

Minister edukacji Dariusz Piontkowski podczas czwartkowej konferencji prasowej stwierdził, że w przyszłym roku jest planowana kolejna tura wzrostu wynagrodzeń nauczycieli - o 6 proc., ale nie wiadomo od kiedy. Niedługo wyraźnie wskażemy, od którego momentu - zaznaczył szef MEN.

Powiedział też, że "za liczebność uczniów w klasach odpowiadają samorządy, to ich kompetencja". Według Piontkowskiego, jeśli samorządy nie myślały perspektywicznie, to rzeczywiście w niektórych szkołach uczniowie "mogą mieć pewien problem".