Edukacja zawodowa miała odpowiadać na potrzeby rynku i zaangażować pracodawców. W rzeczywistości dyrektorzy szkół nie wiedzą nawet, jakie kierunki otworzą we wrześniu. MEN nadal nie przygotowało podstawy programowej. Kuleje też współpraca z firmami. Środowisko mówi dość zgodnie: to wina resortu edukacji, który wprowadza zmiany chaotycznie, strzelając pomysłami jak z karabinu maszynowego. Resort edukacji przekonuje zaś, że ustawa o szkolnictwie branżowym jest przemyślana, a jej wdrażanie będzie na bieżąco weryfikowane i w ramach potrzeby korygowane.
Dyrektorzy techników i zawodówek ruszyli na łowy. Poszukują pracodawców, którzy w kolejnym roku szkolnym przeszkolą u siebie uczniów z praktycznej nauki zawodu. – Szukam firm cukierniczych. Każda, z którą rozmawiałam, jest gotowa przyjąć jednego, góra dwóch uczniów na praktykę. A ja mam ich kilkoro. Dlatego ten kierunek w przyszłym roku stoi pod znakiem zapytania – mówi dyrektorka łódzkiego Zespołu Szkół Zawodowych nr 2.
Na to, że nie jest łatwo znaleźć pracodawców do współpracy, zwraca uwagę też Jolanta Basaj, dyrektor niepublicznego Technikum TEB w Radomiu. – We wrześniu szukałam firmy, która przeszkoli w zawodzie technika informatyka. Odmówiło mi 16 pracodawców. Podobnie sytuacja wygląda w zawodzie fryzjera – dodaje.
Reklama
Od września tego roku ma być łatwiej, bo pracodawcy mają dostawać od szkół wynagrodzenie za szkolenie uczniów. Ale zdaniem dyrektorów to na razie nie stanowi wabika dla pracodawców.
Ciągle nie została określona kwota oraz to, jak ma być wypłacana pracodawcy. Nastąpi to dopiero na początku września – mówi Jolanta Basaj.
W dodatku od nowego roku do szkół branżowych trafią dzieci, które rozpoczęły podstawówkę wcześniej, co oznacza, że część z nich nie będzie miała ukończonych 15 lat. To może rodzić problem z zapisaniem ich na praktyczną naukę zawodu. W wielu zawodach firmy wymagają, by uczniowie byli pełnoletni.
Tak jest w przypadku zawodów technologicznych. Już wiem, że w kolejnych latach mogę mieć problem ze znalezieniem firmy gotowej przeszkolić uczniów III klasy. Dla mnie to wyzwanie, bo muszę się zastanowić, w jaki sposób przekonać pracodawców do zmiany kryteriów – tłumaczy Sławomir Kasprzak, dyrektor Zespołu Szkół Licealnych i Technicznych nr 1 w Warszawie.
Wiek stanowi jeszcze inny problem. Szkoła zawodowa kształcąca młodocianych pracowników może przyjąć ucznia, który ma podpisaną umowę z pracodawcą. Ale młody człowiek przed ukończeniem 15. roku życia takiej umowy nie zawrze, chyba że otrzyma specjalne zaświadczenie z poradni pedagogiczno-psychologicznej. A to jest wystawiane jedynie uczniowi szkoły. Ta zaś nie może go przyjąć bez umowy z pracodawcą. I koło się zamyka.
Dojdzie do takich absurdów, że wyszkolony mechanik samochodowy nie będzie mógł mieć prawa jazdy, a górnik kończący szkołę nigdy nie będzie pod ziemią. Może bowiem zjechać do kopalni dopiero po ukończeniu 18. roku życia, czyli rok po szkole, którą będą teraz kończyć 17-latki – wylicza Artur Jeżewski, dyrektor Zespołu Szkół nr 27 w Warszawie.
Jak rozwiązać ten problem? Wiele placówek myśli o stworzeniu własnych laboratoriów, w których możliwa będzie praktyczna nauka zawodu. Na to jednak potrzebne są pieniądze i nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić.
Inny kłopot: pracodawca powinien realizować podstawę programową przygotowaną przez MEN. Mali przedsiębiorcy nie mają ludzi ani wiedzy, żeby ślęczeć nad wytycznymi resortu. Chcą mieć po prostu pracownika, teoria i wymagania Ministerstwa Edukacji ich specjalnie nie interesują. – O realizacji jakiej podstawy programowej może być mowa w małym zakładzie fryzjerskim. Wiadomo, że zakład nie powierzy strzyżenia czy farbowania stażyście, co najwyżej pozwoli mu umyć głowę – dodaje Jolanta Basaj. Uważa, że podstawę programową ma realizować szkoła, a praktyka ma służyć temu, by uczeń przekonał się, jak będzie wyglądało jego życie zawodowe w firmie.
Jakub Gontarek z Konfederacji Lewiatan również potwierdza, że wyzwaniem jest współpraca na linii szkoła – pracodawca. Aby zaangażować firmy, trzeba zaplanować proces współpracy i wpisać go w plan pracy szkoły i samego przedsiębiorstwa, co często nie jest zbieżne.
Lista absurdów jest dłuższa. Szkoły ciągle nie opracowały programów nauczania w poszczególnych zawodach. Brakuje podstawy programowej, na podstawie której można to zrobić. Za tę odpowiada MEN. – Do końca maja powinienem podjąć decyzje kadrowe dotyczące zatrudnienia nauczycieli przedmiotów zawodowych, ale nie wiem jakich, bo nie wiem, jakich przedmiotów zawodowych i w jakim wymiarze będę uczył w szkole – mówi Artur Jeżewski, dyrektor Zespołu Szkół nr 27 w Warszawie. Także arkusz organizacyjny określający „szkolny rozkład jazdy” dyrektor tej placówki przygotował według wyczucia – czyli, jak mówi, "szklanej kuli". Jakie będą oczekiwania MEN co do sposobu i organizacji kształcenia, nadal bowiem nie wiadomo.
Podstawy programowe, które są nadal w trakcie konsultacji, budzą kontrowersje w środowisku pracodawców: w pracach brały udział głównie duże spółki państwowe. Niekoniecznie uwzględniają regionalne potrzeby czy uwarunkowania danego rynku pracy.
Kolejną zmianą jest wprowadzenie obowiązkowego egzaminu zawodowego. – Zmiana dobra, ale potrzebne są narzędzia angażujące pracodawców. Obecne wynagrodzenie egzaminatora nie jest atrakcyjne dla firmy, która często musi delegować najlepszego pracownika nawet na trzy pełne dni pracy – dodaje Gontarek.
Z kolei chwalony przez pracodawców pomysł odpisania od podatku kosztów darowizny na rzecz szkoły nie wszedł na razie w życie. Analizowany jest przez resort finansów.