Ryszard Proksa: Od razu uprzedzę, że tylko krótko mogę rozmawiać, bo pilnuję wnuka. Wie pani, jest strajk nauczycieli.

DGP: Wiem. A pan i Solidarność jesteście nazywani łamistrajkami.

Reklama

Nic podobnego. Jako Solidarność mieliśmy bardzo jasne postulaty i te postulaty zostały spełnione, to dlaczego mieliśmy strajkować? Nie umawialiśmy się ze związkami zawodowymi, że za wszelką cenę będziemy protestować. To nie był nasz cel.

Ale poszliście na ugodę z rządem, choć większość nauczycieli nie zgadza się z tym, co proponuje wicepremier Beata Szydło.

Reklama

Po pierwsze, nie większość. Ale może to jeszcze raz wyjaśnię: od początku mieliśmy swój harmonogram działań. I go powoli i konsekwentnie realizujemy. Z całkiem niezłym efektem. Nasze postulaty, które były znane już od grudnia zeszłego roku, zakładały, że prosimy od stycznia 2019 r. o podwyżki o 15 proc. i drugie 15 proc. od stycznia 2020 r.

No i nie ma 15 proc. Od września ma być ok. 9 proc. podwyżki.

Ale kiedy się to zsumuje z 5 proc., które nauczyciele otrzymali w styczniu tego roku, to wychodzi około 15 proc.

Reklama

Czy macie 100-proc. gwarancję, że od stycznia nowego roku będą kolejne podwyżki? Zapis w porozumieniu mówi o zmianie systemu wynagradzania nauczycieli.

Trzeba uważnie przeczytać porozumienie. Tam jest bardzo jasny fragment, który mówi o zmianie wyliczania pensji. To wszystko oczywiście jest zapisane wraz z gwarancją podwyżki. O 15 proc. To właściwie to samo, czego chciały związki zawodowe, tylko z trzeźwym podejściem.

To znaczy?

ZNP chciał od razu w tym roku dwóch 15 -proc. podwyżek. My nie chcemy tej podwyżki za jednym zamachem, bo wiemy, że nie ma tylu pieniędzy w budżecie. Dlatego zaproponowaliśmy, żeby to rozłożyć na kolejne dwa lata. Taka propozycja naszym zdaniem miała większe szanse na realizację. I mieliśmy rację. ZNP chce właściwie tego samego, tylko od razu od tego roku. To nierealne.

W nowym roku będzie nowy rząd. ZNP chce mieć pewność, że nauczyciele faktycznie otrzymają wyższe wynagrodzenie.

Trzeba stawiać rozsądne żądania. Oczywiście, że wszyscy bylibyśmy zadowoleni, gdyby nauczyciele otrzymali wyższe pensje, i to jak najszybciej. Ale trzeba myśleć o tym, jak to zrealizować. Na tym polegają negocjacje.

Padło też oskarżenie, że Solidarność od początku była umówiona z rządem, że ten przyjmie wasze postulaty. Że to była „ustawka” na rozegranie związków zawodowych. Tym bardziej że pan działał jako radny PiS.

Te zarzuty to chęć upolitycznienia sporu. Oczywiście nieprawda. Na początku nic nie mieliśmy. Startowaliśmy jak ZNP, od zera. Ale przygotowaliśmy więcej postulatów niż tylko finansowe, m.in. odejście od oceny nauczycieli i zmniejszenie biurokracji. Oba zostały spełnione. Potem rozmowy były bardzo trudne i też nie było nam łatwo wynegocjować zwiększenia finansowania.

Była propozycja ze strony rządu, że podwyżka tak, ale za więcej pracy…

I na to się nie zgodziliśmy. To nie jest odpowiedni moment na takie rozmowy. Najpierw uporządkujmy pensje. A potem możemy rozmawiać o wymiarze pracy.

Wrócę do tego, że nawet nauczyciele należący do Solidarności nie są zadowoleni z waszej decyzji o współpracy z rządem. I strajkują.

To już decyzje lokalnych liderów. Według nas zostali skuszeni wizją szybkich zarobków i dodatkowym tysiącem złotych. Bieda nauczycielska doprowadziła do myślenia – że jak ktoś może dać 1 tys. zł, to trzeba brać. Szczere mówiąc, zostali zmanipulowani. Ale nie możemy nikomu zabronić.

Nie zabraniacie, ale wysłaliście list, żeby nie strajkować. Pan się pod nim podpisał.

Bo nasze postulaty zostały spełnione.

Mówi się, że doprowadziliście do podziału środowiska nauczycieli.

To ZNP nie chciał porozumienia. Moim zdaniem żądając 17 mld zł, musieli wiedzieć, że nikt się na to nie zgodzi. A swoją drogą nie mamy dobrego doświadczenia we współpracy ze związkami.

Bez nich i żądań 1 tys. zł być może wasze skromniejsze postulaty nie zostałyby spełnione. A tak powstało wrażenie, że to pewien kompromis.

Trudno mi powiedzieć. Być może, ale tak wyszło w przebiegu rozmów.

A jak dzięki strajkom i postawie ZNP nauczyciele dostaną jednak 1 tys. zł podwyżki?

To dobrze, ale szczerze wątpię.