W związku z nieprawidłowościami wykrytymi przez Ministerstwo Pracy urzędnicy wystosowali do sądu wniosek o wykreślenie z Krajowego Rejestru Sądowego informacji o posiadaniu przez Przyjazną Szkołę statusu organizacji pożytku publicznego. Mimo to stowarzyszenie nadal namawia dyrektorów i rodziców do wpłacania pieniędzy, bo sąd wciąż nie podjął formalnej decyzji.
Przyjazna Szkoła (PS) funkcjonuje na rynku od 15 lat, a od 11 pomaga placówkom oświatowym w zbieraniu pieniędzy. I nie ma w tym zakresie praktycznie żadnej konkurencji. Od początku działalności, jak sama się chwali, udało jej się pozyskać (między innymi dzięki współpracy ze szkołami) 37 mln zł. To pieniądze pochodzące od 400 tys. podatników, którzy podczas corocznego rozliczania się z fiskusem decydowali się przekazać 1 proc. swojego podatku właśnie na działalność Przyjaznej Szkoły. Dzięki temu stowarzyszenie regularnie w ciągu ostatnich kilku lat znajdowało się w pierwszej dziesiątce organizacji pożytku publicznego z najwyższymi przychodami.
Zasada była prosta: ponieważ placówki edukacyjne z prawnego punktu widzenia nie mogą zbierać 1 proc., stowarzyszenie Aleksandra Komanieckiego robiło to za nie. Każdy, kto chciał, wpisywał do zeznania podatkowego KRS Przyjaznej Szkoły i jednocześnie zaznaczał, o jaką konkretnie placówkę chodzi. Potem ta szkoła lub przedszkole składały wniosek z projektem, który chciałyby realizować za pieniądze podatników, i przedstawiały go stowarzyszeniu.
Reklama
Tak wyglądało to w teorii. A jaka była praktyka? Choć pieniądze z 1 proc. Przyjazna Szkoła zbierała z dużymi sukcesami, to bardzo rzadko oddawała je szkołom. Do dziś duża liczba placówek skarży się, że składała wnioski, pisała listy, próbowała interweniować – wszystko bezskutecznie. Najczęściej nie było nie tylko pieniędzy, ale nawet kontaktu ze stowarzyszeniem. Oraganizacja tłumaczyła sytuację problemami finansowymi. I ostatecznie resort pracy uznał, że nie powinna więcej zbierać 1 proc.
Reakcja stowarzyszenia okazała się nieoczekiwana – nie tylko wstrzymało wszystkie wypłaty, ale także zażądało od placówek edukacyjnych zwrotu tych, które już im przekazało. Jednemu z łódzkich przedszkoli, które z 1 proc. za pośrednictwem Przyjaznej Szkoły uzbierało ok. 20 tys. zł, z trudem udało się wykorzystać 3,2 tys. zł (reszta kwoty, mimo pism, a później skarg, nie została wydana). W połowie kwietnia do placówki przyszło pismo ze stowarzyszenia, w którym pojawiło się żądanie zwrotu dotacji w całości i to w nieprzekraczalnym terminie 14 dni. Powód? Przedszkole rzekomo nie wywiesiło informacji o środkach, które otrzymało od stowarzyszenia, na swoich stronach internetowych oraz w siedzibie. A takie było wymaganie w umowie.
Katarzyna Kwiatkowska, dyrektorka przedszkola, podkreśla, że obowiązku dopełniła. – Zarzut jest absurdalny, bo dotacja została, zgodnie ze wspominaną umową i regulaminem, rozliczona i zatwierdzona. To stowarzyszenie wydało zgodę. W przeciwnym razie nie mogłabym z nim zawrzeć kolejnej umowy – argumentuje.
Przyjazna Szkoła jednak ma na to wytłumaczenie: wcześniej – jak to sama określa, „szła na daleko idące ustępstwa” i nie zwracała uwagi na niedociągnięcia, akceptując umowy. Jednak po kontroli m.in. urzędu skarbowego i resortu pracy muszą te niedociągnięcia poprawić. W jaki sposób? Właśnie żądając zwrotu pieniędzy od placówek.
Szkoły obawiają się, że nie odzyskają już środków. Najwyższa kwota, którą udało się uzbierać na rzecz pojedynczej placówki, to ponad 70 tys. zł. Sęk w tym, że już nigdy ich ona nie zobaczy.