Resort zdrowia nie wyklucza wprowadzenia zmian w rozporządzeniu ministra zdrowia z 26 sierpnia 2015 r. w sprawie grup środków spożywczych przeznaczonych do sprzedaży dzieciom i młodzieży w jednostkach systemu oświaty oraz wymagań, jakie muszą spełniać środki spożywcze stosowane w ramach żywienia zbiorowego dzieci i młodzieży w tych jednostkach (Dz.U. poz. 1256).
– Trzeba znaleźć równowagę między zdrowiem a kwestią smaku. Nie chcemy wylać dziecka z kąpielą – przyznaje w rozmowie z DGP Beata Małecka-Libera, pełnomocnik rządu ds. ustawy o zdrowiu publicznym i zarazem wiceminister zdrowia.
Uczniowie i ich rodzice narzekają, że od nowego roku szkolnego posiłki serwowane przez stołówki są niesmaczne. W niektórych placówkach uczniowie zaczęli przychodzić nawet na stołówkę z własną solą. Jednak nauczyciele zabraniają jej używania. – Szkoła nie powinna zakazywać posiadania np. solniczki – tłumaczy dr Magdalena Zwolińska, adwokat z kancelarii DLA Piper Wiater sp.k. Jej zdaniem skuteczne może być dopiero ustawowe wprowadzenie takiego zakazu.
Reklama
Postawę pedagogów tłumaczy Justyna Sadlak z biura prasowego MEN. – Nie rekomenduje się dosalania potraw po przygotowaniu posiłku z uwagi na obecność sodu w naturalnych, nieprzetworzonych produktach – wyjaśnia.
– Póki są takie przepisy, to ja nic nie mogę z tym zrobić. Byłabym bardzo za tym, aby złagodzono prawo, bo przynajmniej nauczyciele mogliby korzystać ze stołówek. Według mnie zmiany zostały wprowadzone zbyt drastycznie – mówi Katarzyna Siecińska, dyrektor Gimnazjum nr 23 w Warszawie. Z obserwacji nauczycieli wynika, że uczniowie zaopatrują się w niezdrowe jedzenie i przynoszą ze sobą sól. – Nie zamierzamy robić im rewizji – uspokaja Siecińska.

Rodzice nie chcą jednak płacić za jedzenie, które jest niesmaczne

– Nie podoba mi się to, że płacę za obiad, którego dzieciak nie je. Albo zjada tylko kartofle i makaron, bo kurczak jest bez smaku. Ja w domu gotuję z ziołami, solą i z cukrem – jeśli trzeba. I oczekuję, że obiady w szkole będą co najmniej takie, żeby chciał je zjeść dorosły. Oczekiwanie, że dzieci będą jadły to, czego dorośli nie tknęliby kijem, jest, moim zdaniem, nieuczciwe – mówi matka uczennicy ze Szkoły Podstawowej nr 110 w Warszawie.
– I żeby było jasne: absolutnie cieszę się, że nie ma już śmieciowego jedzenia w sklepikach. Słodzone napoje, batoniki na terenie szkoły nie mieściły mi się w głowie. Ale jedzenie ma być dobre. Inaczej uczymy nasze dzieci, że zdrowe równa się niesmaczne – podkreśla.
Szkoły na takie zarzuty rozkładają bezradnie ręce. – Jeśli chodzi o sól, to możemy stosować śladową ilość. W dodatku stosujemy sól morską, która już nie nadaje takiego smaku jak np. jodowana. Przy najbliższej wywiadówce zamierzam rodzicom wytłumaczyć, że to nie nasza wina, że dzieciom nie smakuje obiad, ale nowych regulacji prawnych – mówi Grażyna Zając, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 110 w Warszawie.
Podobnie jest też w przedszkolach. – O ile udaje się nam jakoś przekonać dzieci do jedzenia drugiego dania, to już zupy w ogóle im nie smakują. Nie przeczę, że zmiany żywieniowe są konieczne, ale nie w takim stopniu, że maluchy chodzą cały dzień głodne, a najadają się dopiero w domu – mówi Anna Kozińska, nauczycielka z Przedszkola nr 269 w Warszawie.

Co na to resort zdrowia?

– Osobiście uważam, że nie można dać się zwariować i można delikatnie posolić niektóre potrawy. Kalafior bez odrobiny soli jest niesmaczny – szczerze mówi Beata Małecka-Libera. Tłumaczy, że w procesie przygotowania potraw rekomendowane jest używanie soli sodowo-potasowej. – Dozwolone jest także używanie ziół i przypraw świeżych lub suszonych, ale bez dodatku soli – wyjaśnia.
Prawnicy wskazują, że gdyby była taka wola, zmiany w prawie można wprowadzić bez zbędnej zwłoki.
– Nie widzę problemu, by w rozporządzeniu zawrzeć przepis zezwalający na użycie soli w większym stopniu niż teraz – mówi dr Marek Jarentowski, główny legislator Kancelarii Senatu.
Dodaje, że z upoważnienia ustawowego i samej ustawy nie wynika, że trzeba zwalczać lub wręcz wyeliminować sól ze spożycia.