Do tej pory obowiązywała zasada, że szkoły wyższe na dochodzenie roszczeń od studentów mają dwa lata. W lipcu Sąd Okręgowy w Słupsku orzekł jednak, że zaległe czesne przedawnia się dopiero po 10 latach. To rozstrzygnięcie dało furtkę zarówno uczelniom, jak i firmom windykacyjnym, które wykupiły od nich długi, do ponownego wnioskowania o zwrot naliczonego czesnego.
Od kilku lat nikt się nie odzywał, byłem pewien, że firma windykacyjna uznała moje argumenty wskazujące, że opłaty się uczelni nie należą, i zamknęła sprawę opowiada Karol Nowak, były student Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej (AHE) w Łodzi, od którego wierzyciel domaga się zapłaty prawie 7,5 tys. zł. W ostatnich dniach otrzymałem pismo z wezwaniem do zapłaty pod rygorem złożenia sprawy do sądu. W takiej sytuacji znajdują się tysiące osób - dodaje nasz rozmówca.
Problem w tym, że wiele z nich nawet nie wie, iż uczelnia nalicza dług mimo rezygnacji z nauki. Ci, do których drzwi wierzyciele już zapukali, założyli w internecie specjalne forum. Nie zgadzają się z polityką szkół wyższych i takim handlem ich należnościami. Na uczelni ostatni raz byłem w 2003 r., a rachunek dostałem również za 2006 r. – podaje Karol Nowak.
Mariusz Astasiewicz, radca prawny z Kancelarii Prawnej Maria Szewczyk-Janicka i Wspólnicy Sp. k. reprezentujący firmę windykacyjną KGPN, wskazuje, że jeśli student przestaje chodzić na zajęcia, nie oznacza to, iż umowa została rozwiązana. Nadal naliczana jest opłata czesnego – wskazuje. Dodaje, że student, który nie chce dalej korzystać z usług uczelni, powinien złożyć oświadczenie woli o wypowiedzeniu umowy albo rozwiązać ją za porozumieniem stron. Zaprzestanie chodzenia na wykłady nie stanowi oświadczenia woli, jest co najwyżej pogwałceniem obowiązków studenta - dodaje Astasiewicz.
To jednak budzi kontrowersje. Nie przystąpiłem do sesji, nie zdałem egzaminów, jakim prawem uczelnia wpisała mnie na kolejny semestr i domaga się zapłaty? – pyta Karol Nowak. Eksperci wskazują, że szkoła wyższa ma prawo domagać się zapłaty jedynie za świadczenia, z których student korzystał. Jeśli nie dopełni on formy rezygnacji przewidzianej regulaminem studiów, nie znaczy to jeszcze, że uzyskał świadczenie, za które uczelni powinien zapłacić. Posiadanie statusu studenta nim nie jest – zauważa Marcin Chałupka, prawnik, ekspert ds. szkolnictwa wyższego.
To stanowisko popiera również Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK). Gdy student odstąpi od umowy czy zrezygnuje z oferty, uczelnia ma prawo zatrzymać część wynagrodzenia za zajęcia przez niego wykorzystane, ale nie za te, które odbędą się w przyszłości - tłumaczy Małgorzata Cieloch, rzecznik UOKiK.