Z raportu „Portfel studenta” opublikowanego przez Warszawski Instytut Bankowości (WIB) i Związek Banków Polskich (ZBP) wynika, że miesięczne koszty życia polskiego studenta rosną nieprzerwanie od 8 lat. W tym roku wyniosły one średnio 3867 zł i wzrosły przeszło o jedną piątą (690 zł) w stosunku do symulacji z zeszłego roku.
– Bardzo znaczący wzrost kosztów życia polskiego studenta w ostatnim roku jest silnie związany z procesami inflacyjnymi obserwowanym w całej gospodarce. Skala wzrostu wynika przede wszystkim ze struktury wydatków – w największym zakresie związanej z bezpośrednimi kosztami kształcenia (czesne), wynajmem nieruchomości oraz zakupem żywności. W tych kategoriach – zgodnie z danymi GUS za sierpień br. – była obserwowana wyższa dynamika wzrostu cen niż przeciętnie w całej gospodarce, co przełożyło się na zwiększone wydatki studenta – wyjaśnia dr Krzysztof Kil z Katedry Bankowości i Globalnego Systemu Finansowego na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie.
Najwyższą w historii badania WIB i ZBP dynamikę wzrostu wydatków r/r najbardziej napędza sytuacja na rynku nieruchomości, a głównym czynnikiem drenującym studenckie portfele stał się wynajem lokum, którego koszt wzrósł niemal trzykrotnie w ciągu ostatnich 12 miesięcy. To już prawie 35 proc. studenckiego budżetu, czyli średnio 1350 zł miesięcznie.
– Wraz ze zmianami stóp procentowych i z mniejszą dostępnością kredytów dla młodych ludzi ruch cenowy przenosi się na rynek mieszkaniowy. Mniej osób zakładających gospodarstwa domowe może sobie pozwolić na kupno nowego M2, więcej jest takich, którzy są zmuszeni decydować się na wynajem. Popyt gwałtownie wywindował ceny, a alternatywy brak: chcesz mieć dach nad głową, musisz płacić więcej – tłumaczy dr Piotr Maszczyk, kierownik Zakładu Makroekonomii i Ekonomii Sektora Publicznego Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Będzie drożej
Na akademik też raczej nie ma co liczyć, a rozwiązaniu problemu z dostępnością miejsc nie sprzyja sytuacja finansowa wielu polskich uczelni, które przy obecnej inflacji gwałtownie redukują wydatki. Na Uniwersytecie Warszawskim w ciągu pięciu lat liczba miejsc w domach studenckich spadła o ponad 300, a chętnych na akademik na Uniwersytecie Gdańskim tylko w ubiegłym roku było czterokrotnie więcej, niż wynosiła liczba miejsc. Wzrost kosztów wynajmu to niejedyny trend, który sprawia, że studenci dostają po kieszeni.
Zmiany prawne wdrożone w ostatnim czasie przez Sejm umożliwiają uczelniom podwyższenie opłat za usługi edukacyjne dla studentów. Mimo wprowadzenia limitów potencjalnych podwyżek zniesiono gwarancję niezmienności kosztów kształcenia, co wkrótce wpłynie m.in. na wysokość czesnego.
– Planowana od 1 stycznia podwyżka płacy minimalnej i pokłosie wrześniowej obniżki stóp procentowych również będą czynnikami utrudniającymi powrót stopy inflacji do celu, a tym samym zwiększającymi prawdopodobieństwo dalszego wzrostu kosztów życia polskiego studenta – prognozuje dr Krzysztof Kil.
I podkreśla, że w świetle tych czynników tym bardziej istotne stają się studenckie źródła przychodów.
– Z jednej strony obserwowany jest pewien wzrost transferów w formie stypendiów – zarówno za wyniki w nauce, jak i pozostałych o charakterze socjalnym – jednak skala nie jest współmierna do wzrostu kosztu życia studentów. W konsekwencji, poza wsparciem ze strony rodziny, podstawowym źródłem przychodów studentów staje się wynagrodzenie za pracę – zauważa dr Kil.
Wraz ze wzrostem cen rośnie presja płacowa, a mediana oczekiwanego przez studentów wynagrodzenia netto mieści się już w przedziale 5001–6000 zł.
Zdaniem dr Błażeja Podgórskiego, prodziekana Kolegium Finansów i Ekonomii w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, to właśnie rosnące stawki za pracę dorywczą pozwalają dostrzec światełko w tunelu.
– Młodzi ludzie zwiększają swoje przychody poprzez wzmożoną częstotliwość swojej pracy. W połączeniu ze wzrostem poziomu wynagrodzeń pozwala to zbilansować studencki budżet. Kiedy rosną ceny żywności, wzrastają kwoty na restauracyjnych rachunkach, i tym samym nawet wysokość napiwków. W sektorze usług, gdzie studenci najczęściej podejmują pierwszą pracę, ma to istotne znaczenie – mówi dr Podgórski.
– Inflacja jest zła nie dlatego, że wszystko jest droższe, tylko ze względu na to, że zwiększa niepewność w gospodarce i podnosi ryzyko inwestycji. Często postrzegamy ją jednak jednowymiarowo przez pryzmat wzrostu cen, co budzi obawy, bo prowadzi do wyższych kosztów życia. Z punktu widzenia ekonomii samo podwyższanie cen nie ma dużego znaczenia, jeśli są one wyrównywane przez wzrost wynagrodzeń – dodaje dr Maszczyk.
Przez lockdown i zamknięcie sektora usług studenci zatrudniani w większości na umowach cywilnoprawnych dotkliwie się przekonali, że niestabilność w gospodarce ma wpływ na ich portfele
Widać to w liczbach raportu „Portfel studenta”. Mimo że studenci wydają więcej, aż 36 proc. z nich wskazuje, że ich sytuacja finansowa i materialna w ciągu ostatnich 12 miesięcy uległa nieznacznej lub istotnej poprawie. Według dr. Krzysztofa Kila te tendencje wynikają ze zmian w kodeksie pracy i demografii.
– Jednym z czynników mogących wpływać na takie postrzeganie sytuacji finansowej jest dwukrotny wzrost minimalnego wynagrodzenia oraz minimalnej stawki godzinowej wynoszący łącznie ponad 19,6 proc. r/r. Oznacza to wzrost wyższy niż maksymalne odczyty stopy inflacji w ostatnich okresach, zatem studenci podejmujący pracę dorywczą za minimalne wynagrodzenie realnie poprawili w 2023 r. swoją sytuację finansową i majątkową bez podejmowania dodatkowych działań. Czynniki demograficzne prawdopodobnie również odgrywają tutaj pewną rolę. Obecnie na uczelniach kształci się pokolenie niżu demograficznego. W konsekwencji zdolność do wsparcia finansowego studentów przez ich rodziców, w warunkach niższej dzietności, jest zdecydowanie większa – zauważa dr Kil.
Na emeryturę od pierwszego dnia
Wzrost przychodów pozwala oszczędzić, a dane raportu „Portfel studenta” pokazują, że studenci coraz bardziej dostrzegają potrzebę budowania poduszki finansowej. Powyżej 500 zł każdego miesiąca jest w stanie odłożyć już prawie co czwarty student, spadł też odsetek tych, którzy do tej pory żyli „od pierwszego do pierwszego”. Zdaniem dr. Piotra Maszczyka to lekcja odrobiona po pandemii i konsekwencje gospodarcze wojny w Ukrainie.
– Przez lockdown i zamknięcie sektora usług studenci zatrudniani w większości na umowach cywilnoprawnych dotkliwie się przekonali, że niestabilność w gospodarce ma wpływ na ich portfele. Wielu z nich straciło wtedy pracę, a ci, którzy oszczędności nie mieli, zostali na lodzie. Sytuacja wojenna i niepokoje społeczne także spotęgowały myślenie o odkładaniu „na czarną godzinę” – stwierdza dr Maszczyk.
Mimo że Polska od wielu lat należy do krajów o jednym z najniższych poziomów stopy oszczędności w Unii Europejskiej, w badaniach WIB i ZBP widać wzrost świadomości młodych ludzi w tym zakresie. Prawie połowa z nich wskazuje, że kluczem do większego poczucia bezpieczeństwa finansowego i lepszego gospodarowania budżetem jest edukacja ekonomiczna.
Choć odkładanie do skarbonki wydaje się dobrą i bezpieczną receptą na chude lata, nie zawsze zdaje egzamin przy obecnych warunkach gospodarczych. W świetle danych Polskiego Funduszu Rozwoju za I kw. tego roku wśród form oszczędności Polaków znaczącą rolę odgrywają przede wszystkim depozyty bieżące (27,5 proc. aktywów finansowych), depozyty terminowe (13 proc.) czy gotówka (12 proc.). W kontekście obserwowanej od dwóch lat wysokiej stopy inflacji oznacza to istotną realną stratę, którą dodatkowo zwiększa podatek od zysków kapitałowych. Ekonomiści są więc zgodni: trzeba dywersyfikować portfel, a inwestycji szukać na giełdzie i w obligacjach.
– Pierwszy komponent portfela powinny tworzyć inwestycje oparte na indeksach giełdowych, które w długim horyzoncie są jednym z nielicznych sposobów oszczędzania gwarantujących dogonienie stopy inflacji. Nie jest to jednak podręczne źródło pieniędzy, a inwestycje w akcje powinny być rozpatrywane w perspektywie dekad. Drugi komponent to bezpieczeństwo i płynność, które oferuje bank. Trzymając pewną część środków na depozytach, możemy je szybko upłynnić. To ważne zabezpieczenie na wypadek nagłych wydatków czy sytuacji awaryjnych. Trzeci komponent, który warto rozważyć, to obligacje np. antyinflacyjne, które są mniej ryzykowne niż inwestowanie na giełdzie, ale oferują stabilniejsze, choć niższe, stopy zwrotu – sugeruje dr Maszczyk i puentuje, że pierwszy dzień pracy powinien być pierwszym dniem oszczędności na emeryturę.