Myślałeś o zawale, zanim zachorowałeś?
Mój tata umarł na zawał, tak od razu, na miejscu. Myślałem więc o zawale, ale nie o sobie jako o uczestniku takiego zdarzenia. U mnie zawał trwał długo, boleśnie i nieprzyjemnie. Najpierw przyjechało pogotowie i postawiło złą diagnozę. A ja czułem, że umieram. Na szczęście następni lekarze poznali się na moim zawale.
Napisałeś, że długo śnił Ci się zawał. Ten sen nadal wraca?
Teraz już nie, ale powtarzał się długo i bardzo często. Był bardzo realny, straszny i bolesny do tego stopnia, że po obudzeniu nadal czułem ból i wydawało mi się, że mam kolejny zawał. Na szczęście ciało w pewnym zapomina ból i sen już nie wraca.
Rachunki
W książce pt. "Rok, w którym nie umarłem" bardzo dużo liczysz i wychodzi Ci, że np. Twój tata miał 58 lat, kiedy przebył udar, a Ty w tym samym roku życia miałeś zawał. Te rodzinne rachunki bardzo się zgadzają. Zastanawiasz się też, ile czasu Ci zostało. Dalej to robisz?
Szukam wzoru na czas. Chciałbym wiedzieć, ile mi jeszcze zostało. Może jest jakaś powtarzalność, jakaś rodzinna reguła? Kiedy mojemu tacie umarła mama, miał 37 lat. Kiedy umarła moja mama, miałem 37 lat. Czy z tej matematyki wynika, że umrę, gdy będę miał 77 lat, bo w tym wieku umarł mój tata? Takimi ścieżkami wędruje mój umysł i nie zabraniam mu tego, ponieważ bardzo mnie ciekawi, dokąd dojdzie. Poza tym naprawdę bym chciał wiedzieć, ile czasu mi zostało. Ślizgam się więc po falach tej złudnej i fałszywej matematyki. Kiedyś robiłem te rachunki nieświadomie, teraz liczę na jawie.
Zawał zmienił Twoje podejście życia?
Mówią, że jestem pogodniejszy i nie stoi za mną ten wieki smutek, który kiedyś odczuwali. Chce mi się żyć dużo bardziej niż przed zawałem, mam więcej energii. Dowiedziałem się też o sobie nowych, ciekawych rzeczy, np. że potrafię walczyć o siebie.
Jesteś psychologiem z wykształcenia. Jako reporter rozmawiasz z ludźmi, umiesz ich słuchać. Kiedy pisałeś "Rok, w którym nie umarłem", wsłuchałeś się uważnie w siebie?
Czy dawne studia psychologiczne coś mi dały w sprawie tej książki? Nie wiem, może umiejętność rozmawiania o trudnych rzeczach, nazywania pewnych spraw i obserwowania tego, co się wokół mnie i ze mną dzieje. Samo pisane nie ma dla mnie wartości terapeutycznej.
Kiedy się zdecydowałeś, żeby napisać o zawale i o możliwym umieraniu? Bo robiłeś już w szpitalu notatki.
Notatki robiłem, żeby nie zapomnieć, ale długo byłem pewny, że nie będę o tym pisać. Bardzo stanowczo odmawiałem, kiedy ktoś mnie namawiał do napisania książki o zawale. Aż wróciły do mnie te wszystkie ciekawe historie ze szpitala, z rehabilitacji, przypomniałem sobie ludzi, których spotykałem. Poczułem, że to ma ogromny potencjał. Pierwszy kawałek, który napisałem, powstał dziewięć miesięcy po zawale. To opowiastka o tym, że pokochałem mężczyznę. Zaczyna się od słów: "Kocham mężczyznę. Jak mu to powiedzieć, żeby go nie spłoszyć…". Napisałem to w dwie godziny i poczułem, że w kolejce czeka wiele kolejnych historii. Wyjechałem na dwa tygodnie i napisałem większą część książki. Wysłałem półtorej strony do wydawnictwa i odpisali bardzo szybko z pytaniem, czy mam tego więcej. Miałem więcej. Ta książka była już ułożona w mojej głowie, nigdy w życiu tak szybko nie pisałem.
Trzęsienie ziemi
Zaczynasz od trzęsienia ziemi, czyli od zawału z Tobą w roli głównej. Nie kusiło Cię, żeby coś pomajstrować przy dramaturgii?
Dużo myślałem o tym, że takie otwarcie nie przysłuży się dramaturgii. Opowieść, w której najpierw jest katastrofa, a potem dzieje się coraz lepiej, nie jest interesująca z założenia. Próbowałem kombinować z chronologią, ale to nie działało. Zrozumiałem w końcu, że w tej mojej, opartej na dygresjach opowieści, jednak jest dramaturgia. No i nie ma happy endu, bo happy end rozleniwia czytelnika i nie zostawia mu miejsca na myślenie, a ja tego bardzo nie lubię.
Skojarzenia
Udała Ci się ta książka. Jest dramatyczna i jednocześnie bardzo zabawna. Nie przypuszczałam, że tak świetnie będę się bawiła, czytając książkę pt. "Rok, w którym nie umarłem". Chorowanie ma potencjał komiczny?
Oczywiście, tylko trzeba nabrać dystansu, żeby go zobaczyć. Gdybym pisał od razu, w szpitalu i podczas rehabilitacji, napisałbym inną książkę. Zacząłem nad nią pracę w dobrym momencie. Nie broniłem się przed dygresjami i wspomnieniami. Odkryłem, że mogę poczuć się w tym pisaniu swobodnie, przestałem wycinać skojarzenia. Gdybym wymyślał takie postaci, jak bohaterowie mojej książki, musiałbym być ostrożniejszy. A tak, nie musiałem uważać, to wydarzyło się naprawdę. Kiedy pomyślałem o babci i jej opowieści o kiblach w Auschwitz, napisałem o tym. Ktoś może mówić, że tak nie wypada, ale takimi drogami chodzą moje skojarzenia.
Nie wstydzisz się łez i wzruszeń? Napisałeś, że często płakałeś, jak np. wtedy, kiedy zrozumiałeś, że tak jak Ty kiedyś odwiedzałeś tatę w szpitalu, tak teraz odwiedzają Cię Twoje dzieci.
Zrozumiałem, co mojemu tacie się wydarzyło po udarze. Naprawdę poczułem, że jestem na jego miejscu. To było bardzo wzruszające. Kiedy wracałem samochodem do domu ze szpitala, usiadłem na tylnym siedzeniu, tak samo jak on przed laty. I też pomyślałem, że świat jest piękny. Gdybym pisał książkę bardziej mniej dokumentalną, to posadziłbym jeszcze tatę obok siebie i byśmy sobie porozmawiali. Powiedziałby np.: „Sprytnie, że usiadłeś tak samo, jak ja, co? Teraz rozumiesz?”. Dzięki tej książce mogę znowu być bliżej taty, mamy i bliskich, których już nie ma. Ta historia mi ich przywołała.
Można powiedzieć, że napisałeś reportaż o samym sobie? Bardzo intymny reportaż?
"Rok, w którym nie umarłem" ukazał się w serii "w której podział na literaturę faktu i fikcji nie ma znaczenia. Ważne są osobista perspektywa i odwaga, by mówić o wspólnym doświadczeniu". Balansuję więc gdzieś na granicy między faktami i uczuciami, a ona jest płynna. Nie wszystko jest prawdą, choć większość jest. Gdy słyszę pytania o prawdę, odpowiadam, że prawdą jest to, co czujesz, kiedy czytasz. Gdzieś na trzecim, czwartym planie pojawiają się postaci, które były potrzebne do konstrukcji książki.
Rozmowy i tabu
Jest w twojej książce wiele mikropowieści-przypowieści, jak choćby ta o rodzinie, która rozmawia przy chorym o jego stanie zdrowia tak, jakby nic nie rozumiał. O czym jest ta przypowieść?
Ten kawałek jest o tym, że nie umiemy ze sobą rozmawiać. Nawet wtedy, gdy dzieją się sprawy ostateczne i bardzo poważne. Nabieramy wody w usta, bo lepiej nie powiedzieć za dużo; boimy się tego, co ktoś sobie pomyśli; boimy się siebie; boimy się innych. Katastrofa. Wiesz, że umierasz, oni wiedzą, że umierasz i nie rozmawiacie o tym? Strasznie skomplikowana sprawa i ogromna przestrzeń braku zaufania. Słyszę teraz od lekarzy i terapeutów, że dają „Rok, w którym nie umarłem” swoim pacjentom do czytania, a potem o tej książce z nimi rozmawiają. Żeby rozbroić niektóre rzeczy i dać sobie z nimi radę, trzeba je najpierw nazwać. Może to jest ten mój psychologiczny wkład, o który pytałaś przedtem. Dla niektórych to, co napisałem, jest przekroczeniem granicy tabu, ale ja do mojego tabu mam jeszcze daleko.
Chodzisz jeszcze na ten oddział, gdzie leżałeś po zawale? Byłeś już dać książkę lekarzowi, który Cię uratował?
Zaglądam tam czasem po cichu. Do lekarza się wybieram. Będę warował na korytarzu.
Nie boisz się, że będziesz płakał?
Będę płakał, na pewno.
Imiona
W "Roku, w którym nie umarłem" padają tylko dwa imiona – Twojej żony, Juno, i Marcina, Marcina Wichy. Dlaczego tak?
To jest moja polityka. W moich książkach nie ma imion, są role, nie imiona. Tu jest Juno, bo jest bardzo ważną postacią w tej historii i w moim życiu. I jest Marcin, bo go żegnam tą książką. Część ludzi nie będzie wiedziała, o co chodzi, bo nie znali Marcina i jego książek.
Komu dałeś książkę do przeczytania, zanim wysłałeś ją do wydawnictwa?
Juno i dzieciom. Choć wiedziałem, że będzie ok. O Juno byłem spokojny, bo przecież jest tam wiele mojej miłości do niej.
Przeczytałeś „Zawał” Mirona Białoszewskiego?
Czytałem dawno temu, w liceum, i podobał mi się. Gdy "Rok..." był już w druku, przeczytałem „Zawał” po raz drugi. Śmiałem się wtedy z nas dwóch, bo podobnie kombinowaliśmy. Zabawna rzecz, Białoszewski jest w tej książce starszym panem, tak o sobie myślał i inni go tak widzieli. A on miał 54 lata, czyli mniej, niż ja teraz. Białoszewski siedział w szpitalu miesiąc, a ja pięć dni. Medycyna bardzo poszła naprzód.
Mikołaj Grynnberg, fotograf i pisarz, Autor książek: "Dużo kobiet" (2009), "Auschwitz - co ja tu robię?" (2010), "Ocaleni z XX wieku" (2012), "Oskarżam Auschwitz", "Opowieści rodzinne" (2014), "Księga Wyjścia" (2018), "Jezus umarł w Polsce" (2023), "Rejwach (2017) - nominowana nagrody literackiej Nike i literackiej nagrody Europy Środkowej Angelus, "Poufne" (2020).