– Żeby w szkole odbywały się lekcje fizyki, musiałam zatrudnić dwóch studentów. I mogę mówić o szczęściu, że się zgodzili, bo wcześniej bezskutecznie szukałam nauczycieli na te stanowiska – mówi Marta Hołub, dyrektor jednej z największych szkół podstawowych we Wrocławiu. Problem ze skompletowaniem kadry, głównie do nauki matematyki, chemii, biologii i właśnie fizyki, narastał od trzech lat. Teraz osiągnął apogeum. Dotychczasowi nauczyciele wykruszyli się, biorąc m.in. urlopy na poratowanie zdrowia.
Adam Rębacz, wicedyrektor warszawskiego LO im. Hoffmanowej, również zdecydował się zatrudnić na pół etatu studenta fizyki. Powód jest ten sam: szkoła miała wakat i mimo prób znalezienia nauczyciela, nie udało się. Pomogło rozpuszczenie wici wśród absolwentów. Samorządy i kuratoria w rozmowie z DGP potwierdzają: szkoły ratują się przy obsadzie wakatów osobami bez kwalifikacji. Powołują się przy tym na prawo oświatowe, na podstawie którego placówki branżowe zatrudniały osoby do prowadzenia zajęć praktycznych.
Chodzi o art. 15 ust. 2 ustawy, który mówi, że w uzasadnionych przypadkach w szkole publicznej może być zatrudniona osoba niebędąca nauczycielem, posiadająca przygotowanie uznane przez dyrektora szkoły za odpowiednie do prowadzenia zajęć. A także ust. 3, że wspomnianą osobę zatrudnia się na zasadach określonych w kodeksie pracy. Co w przypadku zatrudnianych studentów oznacza m.in., że dyrektorzy mogą ich kusić
pensją równą wynagrodzeniu nauczyciela dyplomowanego.
Resort edukacji przyznaje, że taki sposób łatania braków kadrowych jest mu znany. – Skalę zjawiska poznamy w październiku, kiedy spłyną świeże dane od samorządów – mówi Justyna Sadlak z MEiN
CZYTAJ WIĘCEJ W PONIEDZIAŁKOWYM WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>