Od marca właściwie nie ma tygodnia, aby resort edukacji narodowej nie zmieniał przepisów dotyczących kształcenia na odległość dla szkół i przedszkoli. Związkowcy uważają, że to efekt braku konsultacji z głównymi zainteresowanymi, m.in. dyrektorami placówek. W praktyce okazuje się, że opracowane w pośpiechu przepisy zwierają wiele nieścisłości i często się wzajemnie wykluczają. Jest to szczególnie odczuwalne w tej chwili – gdy edukacja jest stopniowo odmrażana.

Otwarci i (nie)zdalni

Od 6 maja zezwolono na otwarcie przedszkoli. Wtedy – zgodnie z par. 1 pkt 9 rozporządzenia z 29 kwietnia 2020 r. zmieniającego rozporządzenie w sprawie szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 (Dz.U. poz. 781) – zdecydowano, że przepisy te stosuje się również do jednostek systemu oświaty, których działalność dydaktyczna, wychowawcza i opiekuńcza została zawieszona w związku z epidemią, ale na podstawie odrębnych przepisów.
– Ten zapis nie jest precyzyjny, ale wydaje się, że owe odrębne przepisy to par. 18 rozporządzenia ministra edukacji narodowej i sportu z 31 grudnia 2002 r. w sprawie bezpieczeństwa i higieny w publicznych i niepublicznych szkołach i placówkach (bhp) oraz art. 10 ust. 1 pkt 1 Prawa oświatowego – wskazuje Beata Patoleta, adwokat i ekspert ds. prawa oświatowego.
Reklama
Na tę właśnie podstawę prawną powołał się m.in. prezydent Warszawy, który z uwagi na zbyt mało czasu na wdrożenie procedur sanitarnych zdecydował się na ponowne zamknięcie przedszkoli i otwarcie ich dopiero od 18 maja. Jeśli jednak dyrektor lub samorząd otworzył placówki 6 maja, to od tej daty zastosowanie ma jeszcze inne rozporządzenie MEN – z 29 kwietnia 2020 r. (Dz.U. poz. 780).
Reklama
Przepisy te jednak zawierały lukę prawną, bo jeśli placówka została otwarta, to formalnie nie miała obowiązku prowadzić zdalnych lekcji. Związkowcy obawiali się, że tylko garstka nauczycieli będzie zaangażowana w opiekę nad dziećmi w przedszkolach, bo niewielu rodziców zdecyduje się na wysłanie tam swoich pociech – a to oznaczałoby, że pozostali straciliby prawo do pełnego wynagrodzenia związanego z nauczaniem przez internet. W kolejnej nowelizacji – z 15 maja – przy okazji otwierania szkół podstawowych naprawiono to, doprecyzowując, że uczniowie i przedszkolaki, których rodzice nie zdecydują się wysłać ich do placówek, mają mieć zapewnioną kontynuację kształcenia na odległość.

Nie naprawili całości

Jednak zdaniem związkowców przepisy wciąż nie są wystarczająco precyzyjne. – Wysłaliśmy do ministra Dariusza Piontkowskiego pismo, w którym domagamy się, aby kształcenie zdalne było prowadzone za każdym razem, kiedy dochodzi do zawieszenia kształcenia stacjonarnego z powodu zagrożenia dla życia i zdrowia uczniów – mówi Krzysztof Baszczyński, wiceprezes ZNP. I podkreśla, że w tych przedszkolach, które obecnie są jeszcze zamknięte na podstawie rozporządzenia dotyczącego bhp, wciąż nie ma prawnej możliwości prowadzenia zdalnych zajęć.
Związkowi prawnicy wskazują bowiem, że na mocy tych przepisów dyrektor, za zgodą organu prowadzącego, może zawiesić zajęcia, jeśli wystąpiły zdarzenia, które mogą zagrozić zdrowiu uczniów, jednak w takiej sytuacji podstaw do prowadzenia zdalnych zajęć nie będzie. Związkowców nie przekonuje to, że w nowelizacji z 29 kwietnia dodano zapis, który formalnie zezwala na prowadzenie kształcenia na odległość, gdy placówka zostanie zamknięta na podstawie odrębnych przepisów.
– To moim zdaniem rozwiewa wątpliwości. Jeśli okaże się, że pracuje u mnie nauczyciel z wynikiem dodatnim i zdecyduję się na zamknięcie szkoły na podstawie rozporządzenia o bhp, to naturalne jest dla mnie, że w tej sytuacji działają przepisy covidowe, dotyczące kształcenia zdalnego – przekonuje Jacek Rudnik, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 11 w Puławach.
Innego zdania jest Krzysztof Baszczyński, dlatego związek chce, aby każde zawieszenie zajęć na podstawie rozporządzenia o bhp oznaczało, że nauczyciele nie odrabiają lekcji w inne dni, tylko z automatu przechodzą na kształcenie zdalne. Eksperci przestrzegają jednak, że taka możliwość mogłaby być wykorzystywana np. w sytuacjach, gdy opóźni się remont szkoły. A to byłoby już nadużyciem.
MEN deklaruje, że zapozna się z tymi propozycjami.

Inne zmiany

To jednak niejedyny problem. Bo choć utrzymanie możliwości zdalnego nauczania nawet po otwarciu placówek edukacyjnych jest ważne i dla nauczycieli, i dla dzieci oraz ich rodziców, to dla tych pierwszych może oznaczać podwójną pracę. Może się bowiem okazać, że będą pracować na dwie zmiany, czyli prowadzić zajęcia opiekuńcze z dziećmi, które przyjdą do szkoły lub przedszkola, a po ich zakończeniu – kształcenie na odległość z pozostałymi. Podobny problem może być z konsultacjami, które również trudno będzie pogodzić z obowiązkami wobec reszty uczniów. ZNP domaga się zmian również w tym zakresie, a także zapisania, że konsultacje z absolwentami mają być dodatkowo wynagradzane w formie tzw. godzin ponadwymiarowych.
Anna Ostrowska, rzeczniczka MEN, przekonuje, że to dyrektorzy mają decydować, jak rozplanują zajęcia, i nic nie stoi na przeszkodzie, aby nauczyciel w ramach pensum zajmował się opieką i kształceniem zdalnym.
To może być jednak trudne w praktyce. Jacek Rudnik przyznaje, że w grupie zerówkowej nie jest w stanie zapewnić jednego nauczyciela do opieki, a drugiego do kształcenia zdalnego. – Dlatego do pracy w oddziale przedszkolnym przychodzi dwóch nauczycieli, każdy na pięć godzin. Dodatkowo mają jeszcze trzy godziny, aby w domu połączyć się przez interent z pozostałymi dziećmi i zaproponować im zajęcia – dodaje.