Prof. Simon w wywiadzie dla "Głosu Nauczycielskiego” zauważa, że na razie mamy spłaszczenie krzywej zachorowań. - Być może dlatego, że jesteśmy krajem peryferyjnym, a koronawirus dotarł do nas później – wyjaśnia.
Liczba dziennych przypadków to obecnie ok. 300-400. – Trzeba jednak pamiętać, że te liczby dotyczą tylko przypadków objawowych klinicznie, czyli ok. 20 proc. wszystkich zachorowań. Szacuje się, że jest ich nawet pięć razy więcej – zastrzega.
Pytany o to, czy w tej sytuacji otwierać przedszkole, przekonuje, że tak. Ale pod pewnymi warunkami.
- Jeśli już otwierać placówki, to tylko dla tych dzieci, których rodzice muszą iść do pracy lub są zaangażowani w zwalczanie koronawirusa, jak służba zdrowia, wojsko, policja, straż pożarna, ale też dla dzieci pracowników dużych fabryk i zakładów pracy – wylicza.
Jego zdaniem, niedopuszczalne jest przyjmowanie dzieci chorych, na cokolwiek. - Absolutnie nie można przyjmować dzieci osób będących w izolacji, na kwarantannie lub tych, które przebyły już COVID-19. Absolutnie nie wolno, chyba że dziecko miało/ma wykonane aktualne badanie w kierunku zakażenia SARS-COV-2 – dodaje.
Do tego opowiada się za ograniczeniem zatrudnienia w przedszkolach osób powyżej 60. roku życia. Poza tym "dyrektorzy przedszkoli muszą pilnować, żeby nie było w nich za dużo dzieci, i absolutnie ograniczyć wyjścia poza obiekty”. - Zakażeń się nie uniknie. Przedszkola należy otwierać, bo nie ma innego wyjścia – podkreśla.
Co ze szkołami?
- Jedno jest pewne: wirus się nie wycofa. Dlatego ja bym już chyba dzieci nie puścił do szkół w tym roku szkolnym. Niewiele już czasu pozostało do wakacji, ta zdalna nauka wygląda różnie, lepiej lub gorzej, ale przynajmniej możemy ograniczyć ryzyko dla tej populacji uczniów – kwituje.