Gminy mają obowiązek przekazywania przedszkolom niepublicznym dotacji w wysokości co najmniej 75 proc. tego, co przeznaczają na prowadzone przez siebie przedszkola publiczne w przeliczeniu na jednego ucznia. W przepisach sprzed 2017 r. zapisano, że chodzi o wydatki bieżące ustalone w budżecie danej gminy. Kwestią sporną jest, co dokładnie składa się na te wydatki.

Reklama

Pełnomocnik zarządu do spraw legislacji Związku Miast Polskich Marek Wójcik podkreślił w rozmowie z PAP, że są kancelarie prawne, które specjalizują się w "procederze" pozywania samorządów za dotacje sprzed lat.

Robią rozpoznanie terenu, zwracają się do nas o informacje w trybie dostępu do informacji publicznej, badają teren i skalę. Nie mają ochoty się angażować tam, gdzie do odzyskania jest 100 tys., ale jak jest więcej, to bardzo chętnie – powiedział Wójcik. Dodał, że takie zapytania dostało kilkaset samorządów, a do około 150 samorządów skierowano "jakieś formy pozwów sądowych". Niektóre samorządy mają takich pozwów nawet kilkadziesiąt.

Kwestionowane są składniki kosztów branych pod uwagę przy wyliczaniu dotacji. Jako przykład Wójcik podał koszty związane z uczeniem się w przedszkolach dzieci niepełnosprawnych.

Dzieci te w zdecydowanej większości uczą się w przedszkolach publicznych. Jeżeli w przedszkolach niepublicznych nie było dzieci niepełnosprawnych, to tych kosztów, które ponosimy w naszych przedszkolach na dzieci niepełnosprawne, nie uwzględnialiśmy w dotacji dla placówek niepublicznych – oznajmił. Wyliczanie dotacji podważane jest też w odniesieniu do wydatków remontowych czy zajęć dodatkowych.

Reprezentująca przedszkola niepubliczne prawnik Beata Patoleta prowadzi ponad 100 spraw o zaniżone dotacje.

Reklama

Jeśli ustawodawca wskazuje, że przedszkola niepubliczne otrzymują 75 proc. wydatków bieżących ponoszonych na przedszkola publiczne, to czy to ma być wydatek ponoszony w przedszkolu, czy na przedszkole, czy chodzi o przedszkole jako jednostkę budżetową, czy jako zakład budżetowy, czy wydzielone rachunki będą miały znaczenie, czy ustawodawca raczej mówił o budżecie gminy czy o planie? – wyliczyła.

Zwróciła uwagę, że najczęściej do obliczenia dotacji gminy uwzględniały tylko część wydatków, bez wydatków na wyżywienie, utrzymanie bloku żywieniowego, kształcenie specjalne czy części wydatków na kadrę nauczycielską. Poza tym błędnie obliczały rzeczywistą liczbę dzieci w przedszkolach publicznych i nie ujmowały kwot wpłacanych do budżetu przez rodziców.

Tak naprawdę ustawodawca nigdzie nie uzależniał, że źródło pochodzenia wydatków będzie miało jakiekolwiek znaczenie – stwierdziła.

Patoleta podała przykład Kętrzyna. - Budżet miasta opiewa na 100 mln zł rocznie. Roszczenia wszystkich przedszkoli wynoszą na chwilę obecną 30 mln zł. Czy można naprawdę w tak błędny sposób interpretować prawo i czy można powiedzieć, że prawo było tak skonstruowane, że dawało możliwość do tak błędnej interpretacji? Dotacja była tam naliczana nie na podstawie wydatków przedszkoli publicznych, tylko oddziałów przedszkolnych przy szkole podstawowej, czyli tam, gdzie dzieci nie jedzą posiłków, nie mają zajęć dodatkowych i wychodzą o 12.00. To spowodowało tak duże roszczenia – wyjaśniła.

W orzeczeniach, które już zapadły, przedszkolom zasądzane są kwoty od kilkudziesięciu do nawet kilku milionów złotych. Marek Wójcik zaznaczył, że samorządy nie zamierzają się poddawać.

Będziemy traktowali te środki, które przekazujemy, jako dotacje. To o tyle istotne, że dotacje dla przedszkola niepublicznego rozlicza się na podstawie wydatków poczynionych w danym roku budżetowym. Jeżeli ktoś mnie skarży, że w 2008 roku dostał za mało, to ja poproszę go o faktury z 2008 roku, które potwierdzą, że on faktycznie poniósł wtedy większe koszty. Jeśli przedszkole tego nie rozliczy, będziemy wnosili do sądu o zwrot nienależnie pobranej dotacj – zapowiedział.

Zdaniem Wójcika ma to zapobiec nadużyciom. - Wielu cwaniaków traktuje wyroki sądowe jako odszkodowanie, z którym prowadzący przedszkole może zrobić sobie co chce. Jeżeli przedszkole prowadzi osoba prywatna, to nagle dostaje kilkaset tysięcy złotych, za które może sobie kupić dwa mieszkania. A my mówimy: basta! Tak nie będzie – zapewnił.

Problemem jest też to, które sądy powinny rozpatrywać sprawy o zaniżone dotacje. - W zależności od tego, czy sprawę rozstrzyga sąd administracyjny, czy cywilny, można pozywać samorząd daleko wstecz lub nie – stwierdził Wójcik.

Zdaniem Beaty Patolety orzecznictwo sądów jest ukształtowane, a przeciągnie spraw jest niekorzystne dla samorządów. - Roszczenia są często dość wysokie i szkoda odsetek, które biegną w trakcie postępowania – oceniła.

Dodała, że jedynym warunkiem otrzymania dotacji było podanie gminie informacji o liczbie dzieci, w związku z czym placówki niepubliczne nie mają obowiązku przedstawiania faktur. Jak podkreśliła, na skutek zaniżonych dotacji przedszkola niepubliczne musiały pobierać wyższe opłaty od rodziców, a nauczycielom wypłacać niższe wynagrodzenia.

Niektórzy bankrutowali, bo otwierając przedszkole, dostawali dotacje w wysokości 500 zł na dziecko, a potem ta dotacja spadała do 200 zł – stwierdziła.

Obie strony zgadzają się co do tego, że obecnie obowiązujące przepisy w dalszym ciągu są nieprzejrzyste. Jak podkreślił Marek Wójcik, Związek Miast Polskich pół roku temu zwrócił się do ministerstwa edukacji, by przyjrzało się problemowi.

Bez odzewu. A przecież MEN także jest odpowiedzialny za to, żeby te pieniądze nie trafiały na konto osoby fizycznej, spółki czy stowarzyszenia prowadzącego przedszkole, które nie przeznaczy tego na działalność związaną z opieką i wychowaniem dzieci w przedszkolu – ocenił.

Wójcik oświadczył, że ZMP nie będzie biernie czekać na kolejne pozwy. - Podejmujemy działania, wymieniamy się wiedzą, angażujemy kancelarie prawne, które będą nas wspierać – powiedział.