Koniec rekrutacji uzupełniającej nie będzie końcem naboru w liceach, technikach i szkołach branżowych. Biorąca w niej udział młodzież zazwyczaj potwierdza wcześniej "na wszelki wypadek" wybór w szkole, do której się dostała, a która nie była szkołą pierwszego bądź drugiego wyboru. Teoretycznie więc wszystkie miejsca będą w niej zajęte, ale praktycznie, jeżeli komuś uda się w rekrutacji uzupełniającej, to wycofa papiery i nagle miejsca się zwolnią.
– Uczniowie w poprzednich latach też wybierali szkołę, do której formalnie się dostali, i tam składali dokumenty, a w rekrutacji uzupełniającej próbowali dostać się jeszcze do innej. Każdy ma do tego prawo. W tym celu należy dostarczyć kopie świadectwa i zaświadczenia o ukończeniu podstawówki i gimnazjum potwierdzone za zgodność z oryginałem – wyjaśnia Andrzej Kulmatycki z Mazowieckiego Kuratorium Oświaty. Także resort edukacji przekonuje, że taka sytuacja nie jest niczym nadzwyczajnym i przypomina, że w ubiegłym roku podczas pierwszego etapu rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych dostało się 86 proc. uczniów, a w tym, przy podwójnym roczniku, aż 89 proc. Dyrektorzy szkół zwracają jednak uwagę, że te 89 proc. przy podwójnym roczniku pozostawia znacznie więcej uczniów bez żadnej placówki. Dlatego też w tym roku nerwowość w staraniach o miejsce w szkole pierwszego wyboru będzie trwała do ostatnich dni wakacji.
Oryginał na przeczekanie
Podczas rekrutacji uzupełniającej uczniowie mogą się ubiegać o dostanie do szkół praktycznie bez ograniczeń. – Trzeba się zastanowić nad powrotem do zasady, że można wybierać maksymalnie trzy placówki – mówi Waldemar Bartosik, dyrektor Liceum Ogólnokształcącego w Ostrowi Mazowieckiej.
Według niego przy tak dużej liczbie uczniów w obecnym kształcie nabór sprawia wiele problemów organizacyjnych. – Widzimy gołym okiem, że jest więcej dzieci. MEN przekonuje, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego w porównaniu do ubiegłego roku. Problem jednak istnieje, bo nie wszystkie samorządy dysponują elektronicznym naborem, a przy rekrutacji uzupełniającej nabór odbywa się w formie tradycyjnej. Warto się zastanowić nad zmianą zasad rekrutacji, aby uczniowie praktycznie przez całe wakacje nie żyli w stresie – mówi Marek Pleśniar, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
– Cały system rekrutacji jest do poprawki. Po pierwsze, nie wszystkie szkoły są w jednym elektronicznym systemie rekrutacji, a to prowadzi do tego, że uczeń u mnie widnieje, że do mojej szkoły dostał się z pierwszego wyboru, ale okazuje się, że tak też się stało w Krakowie, choć to jedno województwo. Później musimy czekać, czy przyjdzie do nas, czy zrezygnuje – mówi Anna Sala, dyrektor Liceum Ogólnokształcącego nr 1 w Suchej Beskidzkiej.
– W naszej szkole przy takim rozwiązaniu odeszło ok. 15 proc. uczniów, ale np. w placówkach podkrakowskich ten odsetek wynosi nawet 70 proc. Nie wspomnę już o prywatnych szkołach, które nie widnieją w żadnym systemie, a zabierają nam młodzież. Po pierwszym etapie rekrutacji nie dostało się ponad 70 uczniów. A w trakcie rekrutacji uzupełniającej okazało się, że mamy jeszcze 30 wolnych miejsc – tłumaczy Anna Sala.
Dyrektorzy wskazują więc, że termin rekrutacji powinien być jednolity dla całego kraju i jego harmonogram powinien określać resort edukacji, a nie poszczególni kuratorzy w województwach.
– Jesteśmy już po rekrutacji uzupełniającej, a np. Warszawa dopiero ogłosiła wyniki naboru w pierwszej turze. Do naszego liceum dostali się uczniowie, którzy złożyli dokumenty, a później przychodzili i pytali, czy jeśli uda im się dostać do Żywca, który jest w województwie śląskim, to czy wydam im i pozwolę przenieść dokumenty. Oczywiście, że mam taki obowiązek – dodaje Anna Sala.
Podobnie jest w innych województwach.
Waldemar Bartosik, dyrektor Liceum Ogólnokształcącego w Ostrowi Mazowieckiej potwierdza, że w jego placówce skończył się termin na potwierdzenie woli wyboru szkoły, a w sąsiednim mieście, w Łomży, mają na to jeszcze tydzień. W efekcie do końca nie jest pewien, ilu uczniów będzie w jego liceum.
Kłopoty z naborem mają też szkoły branżowe.
– Rekrutacja powinna być przeprowadzana dopiero wtedy, kiedy fizycznie uczniowie mają wszystkie dokumenty w ręku, czyli są w stanie sami wyliczyć, ile mają punktów ze świadectwa i zdanych egzaminów zewnętrznych. I tak uczeń ze 120 punktami nie ubiegałby się o przyjęcie do szkoły, w której przyjmują od 150 punktów. Oczywiście to wydłużyłoby proces, ale nie byłoby chaosu, w którym kandydaci wybierają wiele szkół i nawet klas w ramach jednej placówki. Jeśli obecny rząd ujednoliciłby zasady rekrutacji, to teraz nie narażałby się na zarzuty, że są problemy z podwójnym rocznikiem – mówi Tomasz Malicki, profesor oświaty i dyrektor Technikum nr 2 w Krakowie.
– Mam jedną klasę branżową, w której jest 19 uczniów. Było już 23, ale ostatecznie zabrali z naszej szkoły dokumenty. Nie wiem, co na to organ prowadzący, bo w ubiegłym roku były wytyczne, że klasa ma liczyć co najmniej 24 uczniów – martwi się Tomasz Malicki.
To, czy w jakiejś szkole pojawią się jeszcze wolne miejsca, np. na Mazowszu, będzie wiadomo pod koniec sierpnia (do 27 należy potwierdzić wolę nauki po rekrutacji uzupełniającej). O tym, kogo przyjąć, formalnie decyduje już tylko sam dyrektor placówki. Nie działa wtedy żadna komisja rekrutacyjna. Zdaniem ekspertów takie rozwiązanie może być korupcjogenne.
– Dlatego, aby uniknąć takich zarzutów, w naszym wewnętrznym zarządzeniu określiliśmy, że tuż przed zakończeniem wakacji zbieramy podania i na podstawie otrzymanych dokumentów wybieramy uczniów z najwyższymi wynikami – mówi Anna Sala.
Skrócone wakacje
Przy okazji rekrutacji w obecnej formule pojawiają się też inne problemy. Jest ona bowiem rozciągnięta praktycznie na cały okres wakacji, a to kłopot dla nauczycieli, którzy formalnie nie pracują w tym czasie.
– Oczywiście Karta nauczycieli daje możliwość ściągnięcia osoby uczącej do szkoły w czasie wakacji i ferii do 7 dni, ale to jest zbyt mało, bo przecież po drodze mamy jeszcze egzaminy uzupełniające i planowanie nowego roku szkolnego – zauważa Tomasz Malicki.
Z kolei Waldemar Bartosik przyznaje, że nauczyciele mogą zarzucić dyrektorowi, iż ogranicza im prawo do wypoczynku i niestety mieliby rację. I dodaje, że również w tym zakresie należy pomyśleć o przeprowadzeniu zmian w prawie.