Przez rok od wyborów, w których wygrał PiS, nie przeprowadzono jeszcze ani jednego reprezentatywnego badania opinii o likwidacji gimnazjów wśród dzieci i młodzieży. My postanowiłyśmy porozmawiać z dziećmi o tym, co sądzą o likwidacji gimnazjum. Swoim zdaniem podzieliło się z nami kilkunastu nastolatków – zarówno tych, którzy są jeszcze w podstawówce i których zmiany dotkną najbardziej, jak i tych, którzy jeszcze załapali się na gimnazjum. To dość specyficzna grupa – wszyscy mieszkają w Warszawie, są więc uczestnikami najbardziej selekcyjnego systemu oświaty w Polsce. W wieku 12 lat, na koniec podstawówki, poprzez wybór gimnazjum decydują o tym, jak będzie przebiegać ich życiowa droga. Ci bardziej ambitni uczą się do testu szóstoklasisty i aby uzyskać pasek na świadectwie. Mają wysokie aspiracje, ale też dobre zaplecze – odbierają bonus za wykształconych rodziców, za dużą liczbę książek w domu, za mieszkanie w mieście, gdzie jest pełen dostęp do oferty kulturalnej. Nawet jeśli zarobki ich rodziców nie są wyższe niż przeciętne, i tak są społecznie uprzywilejowani. Dobrze też orientują się w świecie – wiedzą, co dokładnie zakłada reforma i jakie wątpliwości mają też co do niej dorośli. Część z nich po skończonej rozmowie prosi o... autoryzację wypowiedzi.
Pytamy ich, bo to w ich ścieżce edukacyjnej zmieni się najwięcej – zgodnie z tym, co mówi minister edukacji, spośród 7 tys. gimnazjów 60 proc. to zespoły szkół, gdzie jest podstawówka połączona z kolejnym etapem edukacji. W tych miejscach dzieci płynnie przejdą po szóstej klasie do siódmej i pozostaną w tym samym budynku. Oni mogą nawet specjalnie nie zauważyć zmiany. Nasi rozmówcy wybrali lub planowali wybrać raczej inne szkoły – takie, które powstały przy renomowanych liceach, albo samodzielne gimnazja z dobrą marką. One z systemu znikną zupełnie. Wybrać swoją ścieżkę uczniowie będą mogli dopiero w wieku 14 lat. Dwa lata później niż dziś.
Ja sam
Aleks, dzisiaj w drugiej klasie liceum z maturą międzynarodową: – Gdyby zaczynać od zera i na nowo wymyślać system, to nie wiem, jak byłoby lepiej. Ale teraz rozwalanie czegoś, co całkiem dobrze – przynajmniej z mojej perspektywy – działa, jest bez sensu. Nie będę ukrywał, że kiedy kończyłem podstawówkę, to byłem zły. Chciałem zostać tam jak najdłużej, bo nie chciało mi się rozstawać z kolegami. Jednak teraz widzę, że jest w tym coś bardzo przyjemnego, że mogłem sam wybrać nową szkołę. Wcześniej szedłem do podstawówki koło domu tylko dlatego, że tak postanowili rodzice. A już w wieku 12 lat sam mogłem się zastanowić, gdzie chcę chodzić. I to jest pozytywne – podkreśla.
Na samodzielny wybór zwracają uwagę też inni. Marta, dziś w gimnazjum im. Staszica, do startu do tej szkoły przygotowywała się ponad rok. W rodzinie od pokoleń: architekci, urbaniści, muzycy. Czuła, że chce doskoczyć. – Początek w nowej szkole był trudny, ledwie zaliczałam przedmioty. Okazało się, że w klasie wszyscy są mądrzejsi ode mnie, więc z szóstek spadłam na tróje – mówi. I dodaje, że nie żałuje. – To był mój wybór. Zacięłam się i powiedziałam, że będę zdawać. I dojechałam z poziomem do reszty. Megatrudna lekcja, ale myślę, że przyda się na całe życie – ocenia.
Podobnie Iga, która wybrała się do gimnazjum na Twardej. – Nawet rodzice mnie przekonywali, żeby może sobie odpuścić. To prawda, lekko nie jest – cały czas mam naukę i sprawdziany. Ale chcę to robić, wiedziałam, na co się piszę. Chciałam się sprawdzić, czy się dostanę i wytrzymam – mówi. W planach dziewczyn są: studia matematyczne, medycyna.
Kazik czeka teraz w szóstej klasie (szkoła społeczna) na wyrok, co będzie z nim dalej. – Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o tym, że nie będzie gimnazjum, to ucieszyłem się i zmartwiłem zarazem. Super byłoby zostać z tymi samymi ludźmi. Ale szczerze mówiąc, już się nastawiałem, że będę w nowej szkole. Patrząc na brata, który jest w drugiej gimnazjum, widzę, że przechodząc tam, zrobił duży skok pod kątem naukowym – mówi Kazik. I dodaje, że przejście do nowej szkoły oznacza nowe wyzwanie. – Myślę, że byłoby trudniej, ale to właśnie dałoby większą satysfakcję. Jeżeli zostaniemy w podstawówce, nasz rozwój będzie bardziej płynny, niezauważalny dla nas samych. A w nowej szkole mógłbym się sprawdzić – ocenia.
Zosia, dziś w drugiej klasie gimnazjum przy liceum im. Władysława IV, nie jest już taka opanowana. – Pomysł likwidacji gimnazjów jest po prostu beznadziejny. Dużo o tym myślałam i jestem naprawdę wkurzona, choć na szczęście mnie samej to nie dotyczy. Ale mojego rodzeństwa już tak – mówi. I wylicza powody: brak gimnazjum oznacza, że w ten sposób można utknąć w złej szkole. – Więc jak masz pecha, to jesteś osiem lat w kiepskim miejscu. Teraz jak jesteś w słabej podstawówce, to masz szansę przejść do dobrego gimnazjum, jeżeli ci na tym zależy. Wybrać inny poziom – opowiada. Jej zdaniem po ośmiu latach złej edukacji zmniejszają się szanse na dostanie się do dobrego liceum. – Teraz mogłam być w nie najlepszej podstawówce, ale dobre gimnazjum daje mi szanse na dobre liceum. Ale nie tylko o naukę chodzi – podkreśla. Także o towarzystwo. – Lubiłam swoje koleżanki z podstawówki, ale teraz, jak się z nimi spotykam, większość pali, opowiadają, jak piły wódkę na imprezie. Jakbym tam została, byłabym pod presją, że tego nie robię. Albo bym wypadła z towarzystwa, albo bym musiała kombinować. A teraz mogłam wybrać, w jakie środowisko chcę iść. Strasznie lubię poznawać nowych ludzi. Teraz utrzymuję kontakty z wybranymi osobami i mam nowych przyjaciół – wylicza.
Rozpoznać bliźniaka
Dla Klary, która już raczej nie będzie miała szans na gimnazjum – jest w piątej klasie (też szkoła społeczna), właśnie kwestie towarzyskie są istotne. – Chciałabym zmienić szkołę, ale mam mieszane uczucia, bo lubię swoją klasę. Mam superkoleżanki. Moja najbliższa przyjaciółka to Francesca. Albo Amelka, do której chodzę czasem po szkole. Im dłużej jesteśmy razem w tej samej klasie, tym lepiej się możemy poznać. I tak sobie myślę, że fajnie byłoby móc z wszystkimi spędzić więcej czasu, bo dopiero teraz wiele osób zrobiło się ciekawych i takich, z którymi można porozmawiać. Z drugiej strony z tymi mogłabym utrzymywać kontakt telefoniczny. A w nowej szkole poznałabym nowych ludzi i grono znajomych by się poszerzyło – zastanawia się.
Janek, też piątoklasista, z podwarszawskiej publicznej podstawówki, ma podobnie: – Super byłoby zostać w szkole tyko z jednego powodu: bo zacząłem w końcu poznawać kolegów. A wielu z nich znam jeszcze z przedszkola i to jest ekstra. Mam na przykład takich bliźniaków w klasie, których dopiero od niedawna zacząłem rozpoznawać. Wcześniej różnili się tym, że jeden miał znamię, a drugi nie. Dziś dla mnie są zupełnie inni. Aż się śmieję z mojej mamy, że nie zawsze wie, który jest który.
Nie są jedyni. Polskie dzieci generalnie lubią swoją szkołę i kolegów. Jak pokazały analizy Instytutu Badań Edukacyjnych dotyczące klimatu szkoły, cztery piąte uczniów czuje się w szkole bezpiecznie, a blisko co dziesiąty uczeń ma poczucie zagrożenia. Dwie trzecie dzieci lubi chodzić do swojej szkoły, nieco ponad połowa stwierdza, że w swojej szkole czuje, że jest u siebie. Jeszcze więcej lubi swoją klasę, przy czym sympatia do kolegów i koleżanek jest nieco większa w szkołach podstawowych niż w gimnazjach i liceach.
W 20 proc. tych dzieci, które nie lubiły swoich rówieśników w podstawówce, znalazł się Eryk. Dzisiaj też jest już w gimnazjum i, jak przyznaje, życzyłby młodszym kolegom, żeby mogli zmienić szkołę. – Miałem dość kolegów, w gimnazjum trafiłem na zdecydowanie fajniejszych – ocenia. Podobnie jak Ida z drugiej gimnazjum (szkoła społeczna). – Nie wiem, jak było u innych, ale ja jestem bardzo zadowolona ze zmiany szkoły. U mnie w podstawówce były beznadziejne osoby. Z młodszych klas chodzili za mną, drażnili. Do podstawówki chodziłam rejonowej, zaraz koło domu, i ludzie byli średni. Teraz są o wiele bardziej przyjaźni. Nie chciałabym jeszcze kolejne dwa lata siedzieć w tej samej szkole.
Z łatką kujona w zatłoczonej szkole
Zdaniem Zosi (tej, którą reforma wkurza) zmiana także jest atutem pod innym kątem. – Jedna szkoła równa się jedna opinia. Nauczyciele i dzieci bardzo szybko wyrabiają sobie o tobie zdanie i taka łatka, jaką ci dadzą na początku, zostaje z tobą do końca. Wszystkie błędy, które popełnisz, w podstawówce się za tobą ciągną – jeżeli w pierwszej klasie wdepnąłeś w kupę, do końca podstawówki mówią na ciebie „kupa”. I to jest słabe, nie tylko jak myślą, że jesteś głupi. Ale także jak uważają cię za dobrego ucznia. Łatwo jechać na dobrej opinii. Nauczyciele w podstawówce dawali dobre oceny, bo mówili: „znam cię, wiem, że jesteś zdolny”. W gimnazjum nie ma tak łatwo. Trzeba się jednak wysilić – ocenia. – Idąc do gimnazjum, masz czystą kartę. Masz szansę wykreowania siebie, takiego jak chcesz, żeby cię tak postrzegali. W podstawówce na samym początku większy wpływ mają rodzice, to oni ci kupują ubrania etc. I tak cię potem widzą koledzy ze szkoły.
Franek z drugiej gimnazjum cieszy się, że poszedł do gimnazjum. – Tak sobie myślę, że trzeba się przyzwyczajać do ciągłych zmian. Zmienia się środowisko, nauczycieli, szkoły. I im wcześniej się zacznie, tym lepiej. Poza tym moja szkoła jest mniejsza i mam fajniejszych ludzi – ocenia.
Wielkość szkoły jest tym, co poważnie niepokoi uczniów. Krzysiek, także z drugiej gimnazjalnej, martwi się o młodszego brata, który stoi właśnie w poczekalni do zreformowanej szkoły. – Ośmioklasowa szkoła oznacza tłok. A nie wiem, kto lubi takie miejsca. Nauczyciele muszą uczyć w większej liczbie klas, w związku z tym nie mają tyle czasu dla każdego ucznia, mogą nawet nie pamiętać wszystkich imion – ocenia. Uważa, że mieszanie małych dzieci z tymi starszymi nie jest dobrym pomysłem. – Nie wyobrażam sobie, żeby w jednym budynku były 6–7-latki i 15-latki. Jak miałbym sobie wyobrazić, że w tym samym budynku, w którym się uczę, są też takie maluchy, to jakoś byłoby dziwne dla mnie, a młodsze dzieci mogłyby się bać najstarszych klas.
Zosia nie owija w bawełnę: ją, kiedy była jeszcze w podstawówce, już na drugim etapie maluchy po prostu irytowały. – A nauczyciele byli przekonani, że możemy się nimi zaopiekować – przyznaje.
– Nie chodzi tylko o klasy. Ale chociażby przy obiadach. U mnie były dwie przerwy obiadowe – na jednej się nie mieściliśmy. Jak będzie osiem klas, to nie mam pojęcia, gdzie się pomieszczą. To był zawsze stres, kolejka po obiad i szybko, szybko jeść, zanim zadzwoni dzwonek. Ciekawe też, jak by nas nauczyciele pilnowali. Już teraz miałam niedużą szkołę, a i tak na przerwach był sajgon – dodaje jedna z gimnazjalistek.
Poza tym, jak wspomina Krzyś – dla niego przyjemne było to, że w gimnazjum mają pracownie fizyczne, chemiczne. W podstawówce tego brakuje. – Wątpię, czy już w przyszłym roku takie powstaną.
Doroślejsi niż ci z szóstej
Jest jeszcze jeden aspekt, na który, jak się okazuje, wyczulone są nastolatki. Nasi rozmówcy przekonują, że w podstawówce są czy też byli traktowani jak dzieci. – Wiem, że to takie pozorne dorastanie, ale jednak dużo zmienia w głowie – mówi Julia, obecnie już w trzeciej gimnazjum („Staszic to nie jest, ale też nie patola. Byle kto się nie dostanie”). A Janek z piątej klasy właśnie dlatego marzy o tym, żeby szkołę zmienić. – Chciałbym już pójść do gimnazjum, tam gdzie chodzi mój starszy brat Franek, bo tam mogą grać na telefonach w trakcie przerw. U nas zakazują, właściwie w ogóle nie możemy używać komórek, jak ktoś chce zadzwonić, musi prosić nauczyciela – opowiada. I podsumowuje: – Traktują nas jak dzieci, mamy same zakazy i nikt nas nie słucha. U nich uczniowie mają więcej do powiedzenia i są traktowani poważniej. Poza tym jest tam przyjemniej, bo mają zamiast świetlic taką wspólną przestrzeń, gdzie są kanapy i książki, tam można siedzieć, kiedy ma się okienko albo trzeba poczekać na coś. U nas jest o wiele gorzej, jest więcej osób i tłoczymy się na korytarzach, a nauczyciele nas pilnują.
Potwierdza Zosia: – Kiedy w szkole przygotowywali wycieczki, to klasy 4–6 były traktowane podobnie. Te same wyjazdy, występy w szkole czy dyskoteki. A szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, że mnie, jako ósmoklasistkę, traktowano by jak kogoś z szóstej klasy. Naprawdę na tym etapie bardzo się zmieniamy, ale jeżeli byśmy byli w tej samej szkole, nauczyciele by tego nie dostrzegali i wrzucali do jednego worka. Teraz w gimnazjum traktują nas doroślej, więcej wymagają i jest inny program. Mamy w tym samym budynku liceum. Mogę więc chodzić na kółka z licealistami. Mamy jedno np. wspólne, filmowe. Prowadzi je absolwent liceum. I jest super. W podstawówce nie byłoby to możliwe.
Niepewność
Dzieci nie są jednoznaczne w ocenie reformy, kiedy z nimi rozmawiamy, szukają i plusów, i minusów. Nie są np. zgodne co do likwidacji sprawdzianu po szóstej klasie. Według Zosi jego likwidacja była słabym pomysłem. – Dzięki niemu przed maturą były dwa sprawdziany podsumowujące twoją wiedzę. Trzeba było przygotować się w wieku 11, 15 i potem 18 lat. Tak jest w porządku. A teraz dzieci będą musiały przerobić o wiele więcej materiału, żeby przygotować się do testu po ósmej klasie – przekonuje.
Inaczej myśli Julia (ta z niezłej szkoły, do której byle kto się nie dostanie). – Dobrze, że sprawdzian zlikwidowali. Masz wtedy mało lat, a to jest wielki, niepotrzebny stres – zaznacza.
Te podziały widać w ankiecie, którą przeprowadził serwis Zadane.pl (ten, na którym można znaleźć rozwiązania zbyt mało twórczej pracy domowej). Wśród nich 31 proc. było za tym, żeby podstawówkę wydłużyć. Przeciwko – ponad 43 proc. uczniów. Lepiej o gimnazjach mówią sami gimnazjaliści – przeciwnych likwidacji było 48 proc. z nich. Wśród licealistów – 37 proc., a 28 proc. nie miało sprecyzowanego zdania.
– Jedno jest pewne: chciałbym już wiedzieć, co mnie czeka. Jestem w szóstej klasie i wszyscy dorośli się denerwują. I my też. Nie wiemy, co będzie dalej, nauczyciele też nie wiedzą, co nam powiedzieć – mówi Kazik (z szóstej b). – Niektórzy mówią, że powinienem się cieszyć, bo nie będę miał sprawdzianu. Ale szczerze mówiąc, nawet mi nie ulżyło, że będę miał mniej nauki. Sytuacja jest taka, bo tak naprawdę nikt nie wie, czy w końcu gimnazja będą, czy nie. W szkole mamy i tak dodatkowe zajęcia z polskiego i matematyki, gdyby się jednak okazało, że będą egzaminy do gimnazjum. A jeśli nie będzie, to i tak muszę ciężko pracować, bo już na pewno nie będzie testu na koniec szóstej klasy – więc bardziej będzie się ewentualnie liczyć wynik na świadectwie. To znaczy, że z każdego przedmiotu muszę się jeszcze bardziej przykładać. To znaczy, że nie mam wcale łatwiej – mówi.
A Julia zamyśla się na chwilę. – Moi rodzice chodzili do podstawówki, w której było osiem klas. Może to nie ma aż takiego znaczenia i po prostu wszystko się kiedyś ułoży? Tylko po co robić to wszystko tak szybko?
Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej