Na tegorocznym egzaminie gimnazjalnym 12,55 proc. uczniów legitymowało się zaświadczeniem o dysleksji. To o 3,6 proc. więcej niż jeszcze pięć lat temu. Łącznie to zaburzenie może dotyczyć 44 tys. szesnastolatków – wynika z danych Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Największy procent dyslektyków jest na Pomorzu – już ponad 18 proc. gimnazjalistów ma ten problem. Podobna proporcja jest też na Mazowszu i w Małopolsce. Najmniej, bo tylko 8,6 proc., dyslektyków jest w Wielkopolsce. To też jedno z dwóch województw, gdzie ich liczba w ciągu ostatnich dwóch lat spadła. W 2013 r. dzieci z zaświadczeniem było tam ponad 9,5 proc.
Dysleksja to, najogólniej mówiąc, specyficzne trudności w nauce czytania i pisania. Dyslektyk może widzieć odwrócone litery i liczby, mieć problemy z ich poprawnym pisaniem, a w niektórych przypadkach także z wykonywaniem prostych działań matematycznych. Jej przyczyny nie są dobrze zbadane, część ekspertów uważa, że może mieć podłoże genetyczne. Według innych to kwestia rozwoju dziecka na wczesnym etapie życia. – W Polsce przybywa nie tylko dzieci z dysleksją, ale także z innymi zaburzeniami, np. zespołem Aspergera– zastrzega Marta Badowska z Polskiego Towarzystwa Dysleksji, które zajmuje się upowszechnianiem wiedzy na temat zaburzenia. – Zmienił się tryb życia, dzieci są stymulowane w okresie szkolnym i przedszkolnym zupełnie inaczej niż pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków. Kilkulatek nie spędza czasu na podwórku, ucząc się od starszych kolegów. Jest odwożony samochodem na zajęcia dodatkowe, ma wypełniony czas wolny. Zamiast układać puzzle, wyklejać, wydzierać, uczyć się wierszyków na pamięć, dostaje od rodziców tablet. Oczywiście jest wtedy grzeczny, ale ma niestymulowany mózg – przekonuje. Dodaje jednak, że trudno tu winić kogoś konkretnego, po prostu zmienia się styl życia i elektronika odgrywa w nim coraz większą rolę.
Skąd jednak tak duże zróżnicowanie między województwami? Różnice między największym a najmniejszym odsetkiem dyslektyków to ponad 10 pkt proc. – Największy odsetek dyslektyków jest w dużych ośrodkach, tam gdzie pracują specjaliści, są przeszkoleni nauczyciele i terapeuci. Gdańsk, Kraków czy Warszawa są pełne poradni, do których można udać się z dzieckiem. Tam, gdzie nie ma infrastruktury, diagnozuje się mniej dyslektyków – wyjaśnia Badowska.
Reklama
Jak zwracają uwagę inni eksperci, problem tkwi nie tylko w liczbie poradni, ale też w jakości ich pracy. Profesor Grażyna Krasowicz-Kupis, która zajmuje się diagnostyką dysleksji, zauważa: – Nie ma jednolitych i jasnych ogólnopolskich procedur, każda poradnia opracowuje więc swoje zasady. Efekt jest taki, że opinie wydawane są uznaniowo. Pojawia się dużo błędów diagnostycznych.
W teorii nadzór nad poradniami prowadzą kuratoria. W praktyce jednak nie ma instytucji, która przyglądałaby się zasadności i jakości wydanych opinii. To z kolei stwarza pole do nadużyć. – Zdarzają się rodzice, którzy przychodzą i mówią, że dziecko ma dostać zaświadczenie o dysleksji i koniec. Znam przypadki specjalistów, którym jest wszystko jedno i takie zaświadczenia wystawiają dla świętego spokoju – mówi, pragnąc zachować anonimowość, pracownik jednej z poradni. Rodzicom może wydawać się, że gra jest warta świeczki. Opinia o dysleksji gwarantuje bowiem dodatkowe ułatwienia na sprawdzianie szóstoklasisty i egzaminie gimnazjalnym. Na przykład dodatkowe 30 min pracy.
Jak jednak pokazują statystyki, mylą się ci, którzy liczyliby dzięki temu na fory. Uczniowie z dysleksją mają średnio o 2 pkt mniej na egzaminie w zakresie języka polskiego. Różnic nie ma natomiast w przypadku matematyki oraz historii i społeczeństwa.
W tym roku zestaw narzędzi diagnostycznych dla poradni przygotował Instytut Badań Edukacyjnych. Materiały trafiły do wszystkich poradni w Polsce. – Zależy nam na tym, żeby ujednolicić diagnozowanie. Same narzędzia jednak nie wystarczą. Brakuje uregulowań prawnych, które by obligowały specjalistów do pracy z nimi – przekonuje prof. Krasowicz-Kupis, jedna z autorek tych narzędzi, i dodaje, że obowiązek powinien rozporządzeniem wprowadzić minister edukacji narodowej. – Inaczej będzie po staremu – dodaje. Zdaniem pani profesor dysleksji diagnozuje się w Polsce za dużo. Według przytaczanych przez nią badań ciężkie przypadki w populacji to 3–4 proc.
Faktem jest jednak, że MEN i tak utrudniło wydawanie zaświadczeń. Kiedyś opinię o dysleksji można było uzyskać na dowolnym etapie edukacji, ale w 2011 r. resort zmienił przepisy. Dziś do poradni psychologiczno-pedagogicznej trzeba udać się z dzieckiem, kiedy jest między 4 a 6 klasą szkoły podstawowej. Podejrzenia dotyczące tego zaburzenia nauczyciel może jednak zgłaszać rodzicom dużo wcześniej. Na przykład jeśli dziecko ma problemy z zapamiętywaniem dłuższych poleceń, uczeniem się wierszyków, dzieleniem słów na sylaby czy nawet wymienieniem miesięcy w odpowiedniej kolejności. Raz wydana opinia jest ważna przez wszystkie kolejne lata edukacji, aż do matury.