Ale pedagogom nie podoba się nie tylko związane z nią faktyczne opóźnienie roku szkolnego – nawet do połowy października. Przestrzegają, że o tym, z jakich podręczników będą się uczyć dzieci, zdecyduje od przyszłego roku nie ich jakość, a cena. Co za tym idzie, bardzo prawdopodobne jest, że obniży się poziom nauczania. Takie opinie przeważają wśród dyrektorów szkół zapraszanych na spotkania z przedstawicielami MEN poświęcone zmianom.
Przewidywany poślizg z dostawą darmowych książek to bezpośredni rezultat przyjętych procedur. Niektóre szkoły dopiero 1 września będą znały dokładną liczbę uczniów. Tymczasem ta informacja jest niezbędna, by samorządy przydzieliły pieniądze na książki. A mają na to czas do 15 października.
Gimnazjum na komplet podręczników dla jednego ucznia dostanie 250 zł, a szkoła podstawowa 140 zł. Do tego po 25 zł na głowę na ćwiczenia. – Będzie bardzo trudno wybrać podręczniki, które zmieszczą się w zapisanej w ustawie kwocie dotacji – ocenia Irena Skwarek z gimnazjum w Woli Rębkowskiej. Jakość książek zejdzie więc na drugi plan.
Reklama
Urzędnicy z MEN mówią dyrektorom: „negocjujcie”. Mają nadzieję, że przymuszone ustawą wydawnictwa obniżą ceny. Te tymczasem znalazły sposób, by mocniej związać ze sobą placówki oświatowe. Oferują komplet książek dla ucznia. Jeśli dyrektor kupi taki pakiet, zmieści się w dotacji. Jeśli jednak od danego dostawcy wybierze np. podręcznik tylko do jednego przedmiotu, będzie musiał zapłacić za niego więcej. Nauczyciele skarżą się, że takie naciski dodatkowo ograniczają ich możliwości wyboru i są nieuczciwe wobec mniejszych wydawców, specjalizujących się w książkach do niektórych przedmiotów.
A pozytywne skutki reformy? Do 2017 r. każdy uczeń podstawówki, gimnazjum i szkoły ponadgimnazjalnej ma mieć zapewniony bezpłatny dostęp do podręczników do kształcenia ogólnego. Jak szacuje MEN, dzięki zmianom tylko w tym roku w kieszeniach rodziców zostanie 320 mln zł. Resort obiecuje, że przyjrzy się zgłaszanym przez pedagogów uwagom, choć czasu na poprawki jest niewiele.