Rodzice wypowiedzieli wojnę MEN po tym, jak program przedszkole za 1 zł ograniczył dzieciom dostęp do zajęć dodatkowych. Przy okazji tego starcia przyjrzeliśmy się biznesowi, który wyrósł na rodzicielskiej potrzebie dokształcania dzieci na wszelkie sposoby. Większość firm oferuje profesjonalne usługi. Pęd do zajęć dodatkowych wykreował jednak i pseudoedukacyjne oferty, które bardziej niż rozwijaniu przedszkolaka służą drenowaniu portfela jego rodzica.
W stolicy nauczyciele mówią o patologicznych układach między przedszkolami a firmami oferującymi zajęcia dodatkowe. Część firm zawiera nieformalne umowy z dyrektorami. W tego typu sprawie zapadł wyrok na jedną z byłych dyrektorek stołecznego przedszkola. Mechanizm był prosty: za każde dziecko firma płaciła jej prowizję w wysokości kilku złotych. Jak wynika z ustaleń śledczych, pani dyrektor udało się zebrać ponad 55 tys. zł do własnej kieszeni. A firma miała zapewniony popyt na swoje usługi. Trwało to 2 lata. Zareagowały rada rodziców oraz konkurencyjne firmy. Do biura urzędu miasta i do kuratorium trafiła skarga. Sprawą zajęła się prokuratura. Była dyrektor została skazana na półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata. Sąd nałożył na nią zakaz pełnienia stanowisk kierowniczych przez 2 lata oraz oddanie do Skarbu Państwa korzyści majątkowej, którą przyjęła. Sama skazana twierdziła, że jest niewinna, a opłaty pobierała za koordynowanie zajęć.
To przypadek skrajny. Jednak wielu przedsiębiorców twierdzi, że rynek jest monopolizowany przez kilka firm, które mają dobre układy z przedszkolami. A prowadzący zajęcia skarżą się, że choć firmy pobierały wysokie kwoty od rodziców (w stolicy ceny wahały się od 30 do 40 zł od dziecka za godzinę), to do prowadzących je nauczycieli trafiał niewielki procent tej sumy.
Na popyt na zajęcia dodatkowe stawiają także przedszkola prywatne – szeroka oferta ma zapewnić im klientów. Niektóre np. oferują możliwość nauki języka angielskiego, chińskiego i rosyjskiego, inne basen, tenis oraz naukę gry na instrumentach. Nauczycielka pracująca w jednym z takich niepublicznych przedszkoli mówi DGP, że dyrektor na szkoleniach i spotkaniach mówił wprost: nieważny jest skutek, najważniejsza jest jak największa liczba klientów.
Reklama
Dzieci mają zbyt dużo zajęć dodatkowych. W efekcie mało czasu spędzają na dworze. Bywały piękne słoneczne i ciepłe dni, a dzieci po 20 min wracały do sali, bo zaczynał się angielski – pisała na jednym z forów internetowych matka, która posłała dziecko do przedszkola z szeroką ofertą edukacyjną.
Zajęcia dodatkowe to także kwestia mody. Na przykład przed Euro 2012 do przedszkoli zaczęli trafiać trenerzy piłki nożnej. Koszt zajęć od 100 do 200 zł miesięcznie. Rozrósł się również rynek szkoleń dla dziecięcych trenerów piłki. – Bardzo dobrze, żeby dzieci się ruszały, bo tego zdecydowanie brakuje. Warto jednak przemyśleć, kiedy i na jakie zajęcia posłać dziecko i czy to jest odpowiedni czas, by coś z tych zajęć wyniosło – mówi Urszula Moszczyńska, pedagog z poradni pedagogiczno-psychologicznej. Moszczyńska nie kwestionuje jednak samego sensu zajęć dodatkowych.
Urzędnicy zajmują skrajne stanowiska w kwestii zajęć. Naczelnik wydziału oświaty dla warszawskiej dzielnicy Ursynów Mirosława Żurawska: Jako pedagog jestem całkowicie przeciwko zajęciom dodatkowym w przedszkolach. Są one wynikiem aspiracji rodziców i ich nadmiernych oczekiwań. A MEN waha się, czy nie przywrócić rodzicom możliwości wyboru. Na razie mają go rodzice tylko w niektórych samorządach. Tych, które pozwoliły, by przedszkola wynajmowały sale, a rodzice płacili bezpośrednio firmom, np. w Krakowie. W innych – jak w Warszawie – takie praktyki zostały zakazane, dyrektor może zatrudnić na etat lub jego część nowego nauczyciela, które poprowadzi wybrane zajęcia.
Rodzice mają wybujałe ambicje, a dziecko zamiast się bawić, pracuje
Jakie najdziwniejsze zajęcia prowadzone są w przedszkolu naszych dzieci? Skomentuj tekst