To oczywiste, ale nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę – krowa chodzi boso. A że jest zwierzęciem parzystokopytnym i każda jej kończyna ma dwa palce zakończone racicami – które są dla niej tym, czym dla nas paznokcie – nie można jej podkuć, jak np. nieparzystokopytnego konia. Choć przydałoby się, bo racice są delikatne, łatwo o ich skaleczenie, nawet drobne urazy bywają przyczyną poważnych krowich kłopotów. – Na farmach setki zwierząt zgromadzonych jest na ograniczonej przestrzeni, krowy chodzą po mokrej, zanieczyszczonej odchodami podłodze, więc o urazy oraz infekcję nietrudno – tłumaczy prof. dr hab. Renata Urban-Chmiel z lubelskiego Uniwersytetu Przyrodniczego.

Reklama

Już same skaleczenia powodują ból, który objawia się tym, że zwierzę zaczyna kuleć. Wywołany urazem stres i cierpienie powodują, że krowa traci apetyt i więcej leży, by odciążyć bolącą nogę. Wydawałoby się, że to nic takiego, ale deficyt energii, który z tego wynika, przekłada się na skład mleka. Może być w nim mniej tłuszczu, białka, może mieć nieco inny kolor i zapach. Jogurty czy sery z takiego mleka mogą zawierać więcej cholesterolu, a same produkty szybciej się psuć. Kulawizna może wywołać też choroby metaboliczne, np. stłuszczenie wątroby czy ketozę.

A może być jeszcze gorzej. W wyniku nawet drobnych skaleczeń racic dochodzi do kontaktu ze żrącymi substancjami z moczu i odchodów, a w rezultacie do zakażeń grzybiczych lub bakteryjnych (najczęściej coli i gronkowcami, które tworzą środowisko do rozwoju infekcji beztlenowych). Leczenie zwierzęcia jest długotrwałe i kosztowne, a w cięższych przypadkach kończy się jego ubojem. – O tym, jak poważny jest to problem, świadczy fakt, że 95 proc. krów na fermach ma jakieś uszkodzenia w okolicy racic, a ponad 75 proc. kuleje – podkreśla prof. Urban-Chmiel.

Problemem jest też samo leczenie. Zakażenia zwalcza się najczęściej antybiotykami, co w sytuacji globalnego zagrożenia narastającym zjawiskiem lekooporności wśród drobnoustrojów nie jest dobrym rozwiązaniem. Zwłaszcza że problem lekooporności wśród bakterii stanowi zagrożenie nie tylko dla ludzi i zwierząt, lecz także dla całego ekosystemu Ziemi.

Reklama

Dlatego tak ważna jest profilaktyka. I to ją właśnie obrał sobie za cel zespół Katedry Prewencji Weterynaryjnej i Chorób Ptaków pod kierownictwem prof. Renaty Urban-Chmiel. Efektem pracy jest preparat, który, poprawiając dobrostan racic i kończyn bydła, szczególnie krów mlecznych, przyczynia się do zapobiegania rozwojowi infekcji. – Ograniczone możliwości zwalczania wielu bakteryjnych jednostek chorobowych przyczyniły się do poszukiwania metod alternatywnych, przyjaznych środowisku oraz zwierzętom i ludziom, polegających m.in. na wykorzystaniu bakteriofagów i związków przygotowywanych na bazie roślin, takich jak olejki czy ekstrakty – wyjaśnia prof. Urban-Chmiel. Dlatego skład innowacyjnego preparatu został opracowany we współpracy z pracownikami Wydziału Ogrodnictwa i Architektury Krajobrazu Katedry Warzywnictwa i Zielarstwa.

Podstawą preparatu jest zagęszczona zawiesina bakteriofagów swoistych dla bakterii coli. Bakteriofagi zjadają bakterie, nie dopuszczając do ich namnażania i tworzenia biofilmu, beztlenowego środowiska, przyczyny wielu chorób. Drugą część preparatu stanowią olejki eteryczne z mięty pieprzowej i mięty Bergamot, a także ekstrakt z kory cynamonu. One z kolei odpowiadają za działanie antyseptyczne i pielęgnujące. Działają też kojąco. – Zwierzęta, nawet te przebywające na pastwiskach, trzy razy dziennie wracają do obór na dojenie. Przechodzą wtedy przez basen z wodą i chemicznymi substancjami odkażającymi racice. Nie lubią tego, bo są to tradycyjne preparaty, które w przypadku urazów szczypią. Nasz preparat dodany do wody koi i łagodzi, a w dodatku nie śmierdzi chemią, tylko pachnie ziołami. Krowy to lubią – śmieje się prof. Urban-Chmiel.

Dzięki wykorzystaniu naturalnych składników opracowany w lubelskim Uniwersytecie Przyrodniczym preparat jest ekologiczny i pozwala istotnie ograniczyć ryzyko infekcji racic u bydła mlecznego. – Zdrowe racice to zdrowa krowa, dająca zdrowe mleko, dla zdrowia wszystkich konsumentów – podsumowuje prof. Renata Urban-Chmiel. ©Ⓟ

Najlepsi z najlepszych

Trwa 11. edycja konkursu „Eureka! DGP – odkrywamy polskie wynalazki”. Do udziału zaprosiliśmy polskie uczelnie, instytuty badawcze i jednostki naukowe PAN. Do czerwca w DGP Magazynie na Weekend będziemy opisywać wynalazki nominowane przez naszą redakcję do nagrody głównej. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi na uroczystej gali pod koniec czerwca, a podsumowanie cyklu ukaże się w DGP Magazynie na Weekend.

Główna nagroda to 30 tys. zł dla zespołu, który pracował nad zwycięskim wynalazkiem, ufundowane przez mecenasa polskiej nauki – firmę Polpharma – oraz kampania promocyjna dla uczelni lub instytutu o wartości 50 tys. zł w mediach INFOR PL SA (wydawcy Dziennika Gazety Prawnej), ufundowana przez organizatora.

Reklama
Strona internetowa konkursu: eureka.dziennik.pl/
fot. materiały prasowe