Zapach nowego podręcznika i kredowy papier przywołują wspomnienie ekscytacji towarzyszącej rozpoczęciu nowego roku szkolnego. Albo żalu z powodu końca laby i beztroski. Niektóre z książek pakowanych do tornistra są obdarzane szczególnym sentymentem przez kolejne pokolenia, a nawet stają się częścią kodu kulturowego: "Elementarz" Marcina Falskiego ze słynną Alą, która wyrosła na Alinę Margolis-Edelman, ma swoje stałe miejsce w zbiorowej pamięci. W specyficzny sposób zawalczyła o nie również książka do historii i teraźniejszości, przedmiotu, który jesienią zastąpi w szkołach średnich wiedzę o społeczeństwie. Profesor Wojciech Roszkowski, autor podręcznika, zapowiedział we wstępie, że "z powodzeniem można go przeczytać jak powieść historyczną" – sugerując, że nauczyciele, uczniowie i rodzice sięgną po niego, szukając dobrej lektury. Do pewnego stopnia słowa te okazały się prorocze. Ale zamiast powieścią historyczną książka okazała się powieścią grozy, a szczególnie osobliwe fragmenty tej pozycji były szeroko komentowane i obśmiewane w mediach społecznościowych (np. ten o zespołach rockowych "grających coraz głośniej").
Trudno stwierdzić, czy o takie zainteresowanie chodziło prof. Roszkowskiemu. Książka najwyraźniej podoba się za to ministrowi edukacji narodowej Przemysławowi Czarnkowi. Można odnieść wrażenie, że jego reakcja na uwagi do podręcznika jest zgodna z zasadą: "Słychać wycie? Znakomicie". Piotrowi Zarembie, który krytycznie ocenił książkę na tych łamach ("Hitowa farsa", DGP z 1 lipca 2022 r., nr 126), minister odpowiedział na Twitterze: "Na miły Bóg, Panie Redaktorze, to że boją się resortowe dzieci, postkomuniści i złodzieje, to rozumiem. Ale Pan?". Może więc o to chodziło?
Suma summarum, podręcznik prof. Roszkowskiego stał się wydawniczym – i nie tylko – wydarzeniem lata. Książka urasta do rangi jednego z symboli polityki historycznej prawicy – i na pewno wiele o niej mówi. Ba, zaryzykuję twierdzenie, że zwiastuje klęskę PiS na tym polu.
Reklama