- Szkoła to jest taka sama grupa jak wesele, koncert czy jakakolwiek inna impreza. Dzieci uczestniczą w tym, ale przecież one gdzieś mieszkają. A więc, jeśli wirus jest w ich domach, to również będzie w szkołach. (...) Jeśli mamy strefę czerwoną, to w strefie czerwonej w szkołach będzie również epidemia. Mamy to udowodnione we Francji, w USA, w Izraelu - zauważył dr Grzesiowski na antenie TOK FM.

Reklama

Według epidemiologa, "jeśli już otwieramy szkoły, to musi być jasna procedura". - Dzieci muszą być w mniejszych grupach, najlepiej do 20 osób w jednej klasie, muszą być zachowane odstępy, otwarte okna, musi być higiena i muszą być określone zasady spędzania przerw, czyli jak najmniej zagęszczeń, jak najmniej zatłoczenia w klasach - wymieniał.

Dodał także, że z zebranych doświadczeń wynika, iż dzieci w klasach mogłyby nie być w maseczkach, natomiast powinny je mieć we wszystkich miejscach, gdzie "dochodzi do stłoczenia", czyli np. na korytarzach, w szatniach czy autobusach. - Natomiast nauczyciele powinni być w maskach do momentu rozpoczęcia lekcji, później mogą być w przyłbicach - stwierdził. Dlaczego Główny Inspektor Sanitarny nie wydał więc takiego nakazu czy zalecenia? - Myślę, że problem jest w tym, że w wielu szkołach nie można zrealizować tych zasad i dlatego pewnie musiałaby nauka w tych szkołach być np. hybrydowa - ocenił dr Grzesiowski.

Reklama

Pytany o opcję nakazu noszenia przyłbic przez nauczyciel, odparł, że "obawia się, że to organizacyjnie może być duży problem". - Mamy tylko kilka dni do rozpoczęcia nauki. (...) Odnoszę wrażenie, że ktoś sobie postawił ambitny cel zacząć naukę 1 września. I to jest dla mnie nieporozumienie, bo jeśli coś jest nieprzygotowane, to lepiej to opóźnić, niż rozpocząć i mieć epidemię - stwierdził.

Według specjalisty, jeżeli w klasach w trakcie nauki między ławkami będą zachowane odstępy około 1,5 metra, dzieci nie muszą nosić maseczek. Powinny je jednak założyć, kiedy schodzą np. do szatni i mogą tam spotkać wiele innych dzieci.

Ważną rolę odgrywają też rodzice. - Każde dziecko musi być sprawdzone przed wyjściem do szkoły i po powrocie z niej, czy nie ma objawów infekcji, czy nie gorączkuje. Jeśli miałoby objawy infekcji, zostawiamy je w domu - przestrzegał dr Grzesiowski. Zaznaczył, że sam nie ma zamiaru dezynfekować przynoszonych przez swojego syna ze szkoły przedmiotów, ubrania czy plecaka. - Wiemy już, że przedmioty praktycznie nie stanowią drogi zakażenia, ani banknoty, ani książki, ani gazety. To się nie potwierdziło. (...) Nie trzeba zmieniać ubrania, trzeba po prostu po powrocie ze szkoły umyć ręce, żeby na rękach ewentualnie nie przenieść wirusa - podsumował.