– System edukacji w Polsce jest obciążony problemami wynikającymi z wieloletnich zaniedbań. Część z nich dziedziczona jest po PRL – piszą Karolina i Tomasz Elbanowscy w raporcie o stanie polskiej oświaty, który trafił na biurko minister edukacji. Zbierają w nim największe bolączki szkoły. MEN stara się z nimi walczyć, ale trwająca obecnie reforma wiele z nich pogłębiła.
Zmianowość
Jedną z głównych bolączek jest według raportu zmianowość w szkołach. Najbardziej jest ona odczuwalna w dużych miastach, a głównie w tych częściach, w których powstają nowe osiedla i zapomina się o budowie placówek oświatowych. – Nasze szkoły nie są z gumy i trzeba rozumieć, jak wygląda proces inwestycyjny. Oczywiście rozpoczęliśmy budowę szkół, ale nie da się tego zrobić w ciągu roku, na to potrzeba pięciu lat – mówi Mariusz Banach, zastępca prezydenta Lublina ds. oświaty.
Autorzy raportu mają receptę na zmianowość. – Potrzebna jest świadomość problemu i wola polityczna. Można zacząć od zmiany mechanizmu subwencji oświatowej. Samorządom organizowanie lekcji na drugą zmianę musi przestać się opłacać – proponuje Karolina Elbanowska z Fundacji Rzecznik Praw Rodziców. – Konieczne jest też postawienie przez ministra edukacji granicy, np. od 2020 r. nie ma w Polsce nauki zmianowej – przekonuje.
Kiepska infrastruktura
Problemem może być też brak sali gimnastycznej lub za mała jej powierzchnia. Miejsca do ćwiczeń według głównego inspektora sanitarnego nie ma 8,1 proc. szkół. Na przykład w Szkole Podstawowej nr 222 w Warszawie dzieci z klas I–III muszą ćwiczyć na korytarzu, a jako przebieralnia służy im ich pracownia. – W tym roku będzie jeszcze większy kłopot, bo dojdą ósme klasy – mówi jedna z nauczycielek z tej szkoły.
Brakuje też pracowni przedmiotowych, a jeśli są, to słabo wyposażone.
– Infrastruktura szkolna to kwestia priorytetów. Badania sanepidu wykazały w 2015 r., że w Warszawie funkcjonują placówki bez podłączenia do wodociągu albo kanalizacji. Nie dlatego, że Warszawa jest biednym miastem. Dla władz lokalnych, niezależnie od regionu i barw politycznych, od warunków, w jakich uczą się dzieci, często ważniejsze jest oświetlenie świąteczne ulic i koncert Dody – krytykuje Karolina Elbanowska. – Rozwiązań jest wiele, od tradycyjnej rozbudowy placówek po nowoczesne rozwiązania modułowe, które można przenosić w zależności od potrzeb – podpowiada.
Dyskryminacja niepełnosprawnych
Autorzy raportu wskazywali też na bolączki związane z kształceniem specjalnym. Powołują się tu na raport Najwyższej Izby Kontroli z 2012 r., z którego wynika, że 45 proc. skontrolowanych placówek nie posiada odpowiedniej infrastruktury dostosowanej do osób niepełnosprawnych. Kontrolerzy stwierdzili brak odpowiednich warunków lokalowych do organizowania kształcenia oraz brak sprzętu specjalistycznego i pomocy dydaktycznych. W 28 proc. spośród skontrolowanych szkół integracyjnych lub z oddziałami integracyjnymi nie przestrzegano ograniczenia ogólnej liczby uczniów w oddziale, w tym dopuszczalnej liczby uczniów z niepełnosprawnościami.
– O ile jeszcze kilka lat temu rodzice dzieci pełnosprawnych nie mieli nic przeciwko klasom integracyjnym, to teraz robi się z tego problem. Do zaakceptowania są dzieci z niepełnosprawnością fizyczną, czyli np. na wózkach, ale już nie ma akceptacji dla upośledzenia umysłowego – mówi Ewa Tatarczak, przewodnicząca Związku Zawodowego Rady Poradnictwa.
Eksperci wskazują, że sytuacja młodzieży pogarsza się z roku na rok. Już co piąte dziecko funkcjonujące w systemie oświaty trafia do poradni. – Brak dostępu do specjalistów to dla wielu uczniów ogromny problem. Rodzice dzieci z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego skarżą się, że szkoły i gminy nie są chętne, by robić coś ponad ustawowo określone minimum. A minimum nie wystarcza. Na przykład dla dziecka z zespołem Aspergera jest to 10 godzin pracy nauczyciela wspomagającego, podczas gdy w planie jest 26 godzin lekcji – wylicza Karolina Elbanowska.
Ciężkie plecaki
43,2 proc. masy ciała ucznia – takie rekordowe obciążenie plecaka szkolnego wykrył cytowany w raporcie zielonogórski oddział NIK. Choć to skrajność, dobrze obrazuje problem. Mimo że dzieci powinny mieć w szkole miejsce, gdzie mogłyby zostawić część bagażu, w praktyce nadal noszą zbyt ciężkie tornistry. To efekt m.in. tego, że muszą zabierać ze sobą książki, by odrabiać prace domowe i samodzielnie przerabiać materiał. Ale – jak pokazała ogólnopolska akcja "Lekki tornister" – nie tylko.
W akcji wzięło udział 700 tys. dzieci. Z 500 zważonych kontrolnie plecaków co drugi przekraczał 10 proc. masy ciała ucznia. Nadmierne obciążenie połowy z nich wynikało jednak z zawartości rzeczy zbędnych do nauki – zabawek, ciężkich piórników. Dzieci nosiły średnio 0,12 kg niepotrzebnych przedmiotów, ale – jak podają organizatorzy akcji – rekordzista miał ich aż 1,3 kg. – Zbyt wielki ciężar to nie tylko niewygoda, z czasem może prowadzić do schorzeń kręgosłupa, kłopotów z kolanami czy nawet nieprawidłowego funkcjonowania układu oddechowego – mówi Agnieszka Łesiuk z Fundacji Sensoria, która współorganizuje akcję.
Przeciążenie uczniów
Cytowane w raporcie badanie "Dzieci po szkole – wolne czy zajęte", przeprowadzone w 2016 r., wykazało, że dzieciom zadaje się prace domowe nawet w zerówkach. Z każdym rokiem nauki pracy jest więcej – 39 proc. dzieci w wieku 6–12 lat poświęca średnio 1–2 godziny dziennie na odrabianie lekcji. Co trzeci rodzic codziennie pomaga dziecku w nauce. Jak przyznają nauczyciele, to wynik przeładowanych podstaw programowych.
Z raportu NIK z ubiegłego roku wynika, że w żadnej ze skontrolowanych szkół plan lekcji nie był ułożony tak, by uczniowie w danym dniu nie byli przeciążeni zajęciami. NIK wskazała, że higieniczny plan zajęć powinien przewidywać rozpoczynanie i kończenie zajęć we wszystkie dni tygodnia o tej samej lub zbliżonej porze i niełączenie w bloki przedmiotów trudnych (np. matematyka, fizyka i chemia).
Żywienie
Autorzy raportu Fundacji Rzecznik Praw Rodziców przekonują, że na jakość nauki w polskich szkołach wpływa też żywienie uczniów. W cytowanym w raporcie badaniu Banków Żywności wskazano, że stołówki miało 74 proc. szkół podstawowych i gimnazjów. Większość z nich oferowała ciepłe posiłki, ale tylko w co czwartej szkole obiady jadła więcej niż połowa uczniów.
Cytowani przez Elbanowskich eksperci przekonują, że przerwy na posiłki są w szkołach zbyt krótkie. W dodatku placówki nie zapewniają uczniom dostępu do wody pitnej. To wszystko wpływa na zdolność do koncentracji i możliwości przyswajania wiedzy.
Złość na naukę
Na część przywołanych w raporcie problemów MEN próbowało już znaleźć rozwiązanie. Anna Zalewska przygotowała nawet projekt nowego podziału subwencji oświatowej. Plan był prosty: dawać więcej pieniędzy tym gminom, w których dzieci przychodzą do szkoły na godz. 8.00, a wszystkie zajęcia kończą się np. o godz. 14.00. Pomysł zbojkotowały samorządy.
W kolejce na podpis czeka też rozporządzenie, które już od 1 marca 2019 r. nakaże dyrektorom wydłużyć przerwy do co najmniej 10 minut, zapewnić uczniom dostęp do wody pitnej i obciążać ich trudnymi przedmiotami tylko do szóstej lekcji.
Rząd pracuje też nad tym, by do 2020 r. 25 tys. placówek miało dostęp do szybkiego internetu.
Niestety wiele bolączek reforma wprowadzona przez MEN jedynie pogłębiła. Z badań przeprowadzonych przez rzecznika praw dziecka wynika, że uczniowie nowej siódmej klasy są jeszcze mocniej obciążani pracami domowymi, bo nauczyciele nie wyrabiają się z materiałem (na lekcjach realizują ok. 60 proc. planu, resztę zadają jako pracę własną). Efekt? Po kilku godzinach w szkole, w domu dzieci siedzą nad lekcjami średnio 3–3,5 godz. W dodatku szkoła uczy ich nieskutecznie – uczniowie deklarują, że rozumieją połowę z tego, co jest im przekazywane, zwłaszcza w przypadku przedmiotów ścisłych.
Niemal co drugi rodzic deklaruje natomiast, że widzi niepokojące zmiany w zachowaniu swoich dzieci – głównie chodzi o przemęczenie i nerwowość. Występują one u co trzeciego ucznia, którego rodzic zauważył zmianę. Wśród ogółu dzieci dominują natomiast negatywne uczucia w stosunku do nauki: złość, strach, obojętność, smutek.