W większości gmin trwa rekrutacja do przedszkoli i przyszkolnych zerówek. To także czas zaostrzonej walki samorządów o to, by jak najwięcej dzieci poszło do pierwszej klasy. Głównym argumentem są pieniądze. Za każde dziecko z rocznika 2010, które zostanie w przedszkolu, do samorządu wpłynie 4,3 tys. zł mniej, niż gdyby poszło do szkoły. Jeśli żaden sześciolatek nie poszedłby do pierwszej klasy, lokalne budżety łącznie dostałyby o 1,6 mld zł mniej. Nie ukrywają więc, że dla ich budżetów będzie to spory cios. To jednak nie koniec – subwencja i dotacja nie pokrywają całego kosztu utrzymania ucznia i przedszkolaka. Gminy do każdego miejsca dopłacają.
W Krakowie wydatki związane z utrzymaniem miejsca w szkole podstawowej to średnio 7,5 tys. zł. Miejsce w przedszkolu kosztuje miasto 9,3 tys. zł. – De facto na przedszkolaka miasto musi wydawać z własnego budżetu 8 tys. zł, a na ucznia w szkole 2,2 tys. zł. Różnice są pokrywane z wpływów podatkowych – tłumaczy Jan Machowski, rzecznik krakowskiego magistratu.
Aby zachęcić rodziców do wysyłania dzieci do szkoły, miasto organizuje kampanię "Kraków wspiera dojrzałość szkolną... rodziców". Uruchomiono specjalną "Sześciolinię", w której można zasięgnąć informacji telefonicznie.
Dla Opola różnica między subwencją a dotacją to w skali roku ok. 3 mln zł. – Ta kwota mogłaby być efektywnie wykorzystana do wzmocnienia realizacji wielu istotnych dla miasta zadań oświatowych – uważa Mateusz Magdziarz, rzecznik miasta. Aby zachęcić rodziców do wysyłania do szkół, miasto przygotowało tzw. pakiet sześciolatka, który obejmuje wsparcie programowo-organizacyjne, jak również finansowe. Za każdym dzieckiem będzie szło od miasta 1 tys. zł wyprawki dla rodziców.
W Warszawie łączne wydatki na dzieci w przedszkolach i oddziałach przedszkolnych wyniosą w 2016 r. prawie 650 mln zł, z czego do przedszkoli publicznych trafi 490 mln zł. Tymczasem środki przekazane przez MEN to ok. 85 mln zł. Ta kwota pokrywa 13 proc. wydatków. – Pani minister funduje w roku małym warszawiakom tylko 6 tygodni pobytu w przedszkolu – kalkuluje wiceprezydent stolicy Włodzimierz Paszyński.
Roczny koszt utrzymania dziecka w warszawskim przedszkolu wynosi ponad 11 tys. zł. W tej kwocie środki z MEN to 1370 zł.
Samorządy próbują ratować się tworzeniem zerówek w szkołach. Minister edukacji Anna Zalewska uważa, że to zła droga, a miejsca dla przedszkolaków można w prosty sposób zapewnić, wykupując je w prywatnych placówkach.
– Zadziwia wiara pani minister w dostępność miejsc w placówkach niepublicznych. W Warszawie, co nas cieszy, jest ich rzeczywiście dużo. Za pobyt dziecka w niepublicznym przedszkolu od 800 do 2 tys. zł płacą rodzice (plus często kilkusetzłotowe wpisowe); budżet miasta dopłaca do każdego dziecka ponad 730 zł miesięcznie – wyjaśnia Paszyński.
We Wrocławiu straty z powodu zmniejszenia subwencji oświatowej przekazywanej przez MEN są obliczane na 30 mln zł. To przy szacunkach, że do szkół pójdzie ok. 15 proc. sześciolatków.
Także w Rybniku dokonano już symulacji. – Zakładając, że do klas pierwszych pójdą wyłącznie dzieci odroczone (rocznik 2009), subwencja na uczniów w klasach I, II i III wynosiłaby 23 mln zł, podczas gdy w roku bieżącym jest to 28,5 mln zł – tłumaczy Lucyna Tyl z urzędu miasta. I dodaje, że dotacja przedszkolna przy maksymalnym obłożeniu przedszkoli (4,8 tys. miejsc) daje kwotę 6,6 mln zł (na dziś przy 4,3 tys. miejsc byłaby to kwota 5,8 mln zł).
– To, że gmina otrzyma mniejsze finansowanie z budżetu państwa, ma znaczenie. Jednak głównym powodem, dla którego samorząd stara się, by jak najwięcej 6-latków poszło do klasy pierwszej, jest problem związany z brakiem możliwości zapewnienia miejsc w przedszkolach dla dzieci młodszych – dodaje Lucyna Tyl. Zamierzają otworzyć dodatkowe oddziały, ale nie będzie ich więcej niż 20. Nawet po tych zmianach w Rybniku może zabraknąć 500 miejsc.
Rybnik, podobnie jak inne miasta, stara się skłonić rodziców, by posłali dzieci do szkoły. W ramach zachęt daje na pierwszakom wyprawkę o wartości około 200 zł: materiały papiernicze, przybory do pisania, farby czy bezpłatne ubezpieczenie NNW.
Nakłanianiu rodziców do zapisywania sześciolatków do pierwszej klasy sprzeciwia się z kolei MEN. Przedstawiciele resortu najpierw rozmawiali z samorządowcami, potem wysłali do nich ostry w tonie list. Teraz resort edukacji straszy kontrolami wojewodów i kuratorów, a także nasyłaniem na gminy sanepidu. I nic dziwnego, bo stawka, o którą gra ministerstwo, także jest wysoka. Oszczędności to tylko jeden z elementów – znacznie ważniejszy jest kapitał polityczny. Podniesienie wieku startu szkolnego jest jedną z dwóch, obok programu 500+, zrealizowanych do tej pory obietnic rządu Beaty Szydło.
Jeśli okaże się, że duża część sześciolatków pójdzie do szkoły, a nie zostanie w przedszkolu, ustawa, która była jednym z filarów oświatowego programu PiS, okaże się klapą i da potężny argument opozycji. Jeśli natomiast sześciolatki masowo pozostaną w przedszkolach, będzie to potwierdzenie, że PiS miał słuszność, sprzeciwiając się reformie, którą od 2008 r. wprowadzała Platforma Obywatelska.
Sondażowe wyniki są w zależności od miasta bardzo zróżnicowane. I tak na przykład w Białymstoku 16 proc. rodziców zadeklarowało, że chce posłać dzieci do szkoły. W Lublinie włodarze szacują, że do szkół pójdzie 10–15 proc. sześciolatków. We Wrocławiu liczą, że ok. 30 proc. sześciolatków opuści przedszkola. Jednak nie wiadomo, jaki odsetek pójdzie do szkoły, a ile do zerówek szkolnych. Wstępne szacunki wskazują, że może to być po połowie. W Opolu w szkole ma się znaleźć ok. 30 proc. – Ale może być ich znacznie więcej, tak wynika z rozmów z rodzicami – uważa Mateusz Magdziarz z opolskiego magistratu.
Z zebranych w Łodzi danych wynika, że już na tym etapie 26 proc. rodziców sześciolatków zdecydowało o posłaniu swojego dziecka do szkoły. Według przewidywań liczba ta będzie rosła – dziecko można bowiem zapisywać do 1 września. – To oznacza, że nasza kampania informacyjna "Miasto szkół dla maluchów” przyniosła efekt. Udało nam się przekonać o 10 proc. rodziców więcej, niż zakładały górne szacunki ministerstwa – cieszyła się zastępca dyrektora wydziału edukacji Dorota Gryta.
Najostrzejszy spór trwa w Warszawie. Urzędnicy mówią, że na razie rodzice ok. 20 proc. dzieci zadeklarowali, że zostaną one w przedszkolu. Reszta może trafić do zerówek lub do szkół.
Poza uczniami ofiarami przepychanki zostaną również nauczyciele. W miastach pewne są bowiem ich zwolnienia. Liczba pierwszoklasistów w całym kraju zmniejszy się z pół miliona obecnie do ok. 100 tys. (w zależności od liczby sześciolaktów, które pójdą do szkoły). Część nauczycieli może być przesunięta do pracy w zerówkach szkolnych. Beata Krzyżanowska, rzecznik miasta Lublina, przyznaje, że z tytułu zmniejszenia liczby oddziałów klasy pierwszej w szkołach podstawowych problem ewentualnej kontynuacji zatrudnienia w edukacji wczesnoszkolnej może dotyczyć ok. 70 nauczycieli. Według niej część może być zatrudniona nie tylko w zerówkach, ale także w przedszkolach czy świetlicach.